|
ŚWIATOWID czyli ... obserwator różnych stron życia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Sob 11:43, 04 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
Bronisław Łagowski PRZEGLĄD
Prawem i lewem
Minister Ziobro chce pociągnąć do odpowiedzialności funkcjonariuszy państwowych, którzy zwolnili z aresztu w Polsce Edwarda Mazura i pozwolili mu wrócić do Stanów Zjednoczonych. Po wyroku amerykańskiego sądu odmawiającego ekstradycji polonijnego biznesmena należałoby raczej postawić pytanie, kto jest odpowiedzialny za aresztowanie Mazura w Polsce.
(...)
Sędzia Keys na ten temat stwierdza: „Równie dobrze można było mu (Mazurowi) założyć tarczę strzelniczą lub napisać na czole »wybierz mnie«“. Zwracano też uwagę na motywy polityczne uwikłania Mazura w sprawę zabójstwa generała Papały. Nie można uznać, że liczne wypowiedzi wcześniejsze i obecne ministra Ziobry temu podejrzeniu zaprzeczyły. Nawet po wyroku w sprawie ekstradycji powtarza on insynuacje o powiązaniach zabójców Papały z ludźmi SLD i interesujące będzie orzeczenie sądu na temat, czy Leszek Miller przybył na miejsce zbrodni, żeby zadeptywać ślady. Minister sprawiedliwości wygłaszał swoje przekonanie, że Edward Mazur zagrożony najwyższym wymiarem kary, w nadziei złagodzenia wyroku, wskaże wspólników z wiadomych kręgów. Miałby więc postąpić podobnie do tego, jak jest ostatnio w zwyczaju skruszonych przestępców. Polskie organa śledcze stanowczo przesadzają w skruszaniu kryminalistów.
Ziobro jest inteligentnym człowiekiem, nie wykluczam, że był cudownym dzieckiem, które można było pokazywać w telewizji ku powszechnemu podziwowi. Problem z tym ministrem sprawiedliwości polega na tym, że on nadal jest trochę dziecinny. Nie odczuwa powagi obiektywnych faktów ani różnicy między prawdą i zmyśleniem i z infantylną nieodpowiedzialnością rzuca najcięższe oskarżenia. (...)
Platforma Obywatelska reprezentuje podobno grupy społeczne lepiej wykształcone, inteligencję wolną i budżetową, głosują na nią przedsiębiorcy drobni i więksi. Powinno to jakoś odzwierciedlać się w jakości jej programów politycznych i poziomie przywódców, ale się nie odzwierciedla. Niespodziewane kariery w PO robią ludzie politycznie niezdolni, bez formatu, pretensjonalnie gadające głowy, figury, które swój osobisty snobizm towarzyski narzucają polityce partii. Osobistości ciekawsze są trzymane na drugim, trzecim planie, z daleka od grona kierowniczego.
Platforma Obywatelska poparła najbardziej szkodliwe ustawy, doprowadzając je do absurdalnej skrajności. Jak becikowe – to podwójne, jak lustracja – to z pogwałceniem praw ludzkich i obywatelskich, jak depostkomunizacja – to kosztem wywiadu i kontrwywiadu (najbardziej niecierpliwe naciski na likwidację WSI szły z PO, Kaczyńscy ledwie mogli nadążyć). Głosowała za powołaniem CBA. Występuje z innymi populistycznymi projektami sprzyjającymi zamordyzmowi, jak zniesienie immunitetu poselskiego i konstytucyjny zakaz kandydowania do parlamentu osobom skazanym sądownie z oskarżenia publicznego.
Największym bólem PO jest Andrzej Lepper i żeby uniemożliwić wyborcom głosowanie na niego, gotowi zmienić konstytucję. Lepper operuje w innych rejonach społecznych i nie jest nawet ich konkurentem wyborczym, ale w oczach snobów jest „chamem” i to wystarczy.
Komentator tygodnika „Nie”, niezwykle kompetentny i przewidujący (podpisujący się M.Z. – ciekawe, kto się za tymi literami kryje), zwraca uwagę na następstwa wprowadzenia zakazu kandydowania planowanego przez PO i PiS. „W 2005 r. skazano w Polsce z oskarżenia publicznego i winy umyślnej na podstawie kodeksów karnego i karno-skarbowego około 400 tysięcy osób. Ponieważ propozycja PO nie limituje czasowo utraty prawa wyborczego (nie przewiduje choćby ustania represji po zatarciu kary), po kilku latach liczba pozbawionych praw szłaby już w miliony”. (...)
Nie wiem, skąd wnuk dziadka z Wehrmachtu bierze pewność, że kiedyś nie utraci praw wyborczych dzięki ustawie, którą teraz bezmyślnie lansuje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 5:45, 07 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
O(D)BIJANIE MSZ
,,Głupota ocierająca się o zdradę’’
W cieniu bieżących idiotyzmów, w gwarze koalicyjnego mordobicia schodzi z pola widzenia opinii publicznej jeden z największych skandali, którego chce się dopuścić Prawo i Sprawiedliwość. „Chce się dopuścić” to, oczywiście, mało powiedziane, oni już przygotowują wielką czystkę w dyplomacji.
Choć przez minione lata do MSZ trafiali różni ludzie, choć wokół MSZ-etowskiej polityki kadrowej od czasów min. Skubiszewskiego nie brakowało kontrowersji, to jednak innymi prawami rządzi się „czas rewolucji”, który przemija, a innymi czas, który następuje po nim, czas niezbędnej stabilizacji. Nie inaczej było w Polsce. Kaczyńscy jednak, którzy skundlili już politykę wewnętrzną, postanowili teraz odcisnąć silniejsze piętno na polityce zagranicznej. Pani Fotyga już im nie wystarcza. O komentarz w tej sprawie zwróciliśmy się do ministra Włodzimierza Cimoszewicza, który co prawda z polityki się wycofał, ale jego zasługi dla polskiej służby zagranicznej są niepodważalne. (...)
(...) – W dobrze zorganizowanej służbie dyplomatycznej musi występować właściwa proporcja doświadczenia i zapału. Tego pierwszego nie mają i nie mogą mieć nawet najzdolniejsi adepci. Ambasadorami i szefami rozmaitych struktur MSZ (np. departamentów) muszą być najlepsi z doświadczonych w pracy zarówno w centrali, jak i na placówkach. Jednocześnie do pracy w tym resorcie muszą trafiać najzdolniejsi młodzi ludzie. Dlatego doprowadziłem do uruchomienia Akademii Dyplomatycznej. Bez jednych i bez drugich dyplomacja niewiele zdziała. Obecny atak na dyplomatów, którzy zaczęli pracę w MSZ PRL, to atak na 40- i 50-latków, a więc pokolenie, na którym opiera się każda porządna dyplomacja. To coś w rodzaju chińskiej rewolucji kulturalnej. Hunwejbini niosą już czapki hańby. (...)
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pią 7:45, 17 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
Dziewczyna Ziobry ......Patrycja Kotecka
[link widoczny dla zalogowanych]
a tutaj artykuł jak była ...promowana
Ludzie Ziobry grasowali na forach internetowych!
[link widoczny dla zalogowanych]
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pon 8:48, 20 Sie 2007 Temat postu: |
|
|
Kaczmarków ...dwóch wg Trybuny
Gdy Wiesław Kaczmarek nagadał na rząd SLD, sensacja była ogromna. Choć w jego opowieści o kulisach aresztowania byłego szefa Orlenu wiele rzeczy mu się pokićkało, co w czasie przesłuchania przed sejmową komisją śledczą potwierdził i sprostował, media ani przez moment nie wątpiły w jego wiarygodność. Oburzenie było powszechne i bardzo serio.
Gdy Janusz Kaczmarek mówi, jakie są kulisy rządów PiS-u (a właściwie nierządów), żartom i żarcikom nie ma końca, a jego wiarygodność poddawana jest w wątpliwość. Ci sami publicyści, którzy przy tamtym Kaczmarku nie mieli żadnych wątpliwości, teraz zastanawiają się, dlaczego ten Kaczmarek nie ujawnił skandali, gdy był u boku Kaczyńskich.
Tamten Kaczmarek też powiedział „prawdę”, gdy już w rządzie nie był.
To Kaczmarek i to Kaczmarek, a jaka różnica.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Nie 8:42, 23 Wrz 2007 Temat postu: |
|
|
K.T.Toeplitz
Nasza poprawność polityczna
Profesor Janusz Czapiński, który od lat bada stan ducha społeczeństwa polskiego, publikując na ten temat przenikliwe "Diagnozy", powiedział w wywiadzie ("GW", 11.09.br. ), że liczba osób wyznających ideologię konserwatywną wzrosła w ciągu ostatnich dwóch lat o jedną czwartą, co jest zdumiewające. "
Nigdy jeszcze nie zetknąłem się z sytuacją, w której mentalność społeczna zmieniła się tak radykalnie w tak krótkim czasie", mówi badacz.
Można oczywiście domniemywać, że na ten wzrost konserwatyzmu składają się również ludzie, którzy dotychczas nie mieli żadnych zapatrywań, kierując się staropolskim "jakoś to będzie", a więc niczego nie musieli zmieniać, odkrywając obecnie swój konserwatyzm. Można się też domyślać, że ów konserwatyzm był od bardzo dawna zakorzeniony w społeczeństwie polskim, obecnie zaś rządy Kaczyńskich z dodatkiem Giertycha otwarły szeroko wrota wszelkiego rodzaju ciemnocie, konserwatyzmowi, bigoterii, megalomanii narodowej i ksenofobii, które stały się ideologią oficjalną, głoszoną przez dygnitarzy i publiczne media.Przez lata nie wypadało się przyznawać do zapatrywań skrajnie prawicowych - z wyjątkiem antysemityzmu, który rozpalił rok 1968 - teraz wypada. Wypada, a nawet jest to mile widziane. "Cieszymy się z Państwa pielgrzymowania do Ołtarza Ojczyzny, pielgrzymowania z Państwa miejsc pracy, co jest dla wszystkich szczególnym doświadczeniem pogłębiającym etykę, kulturę i wartości. To piękne, że w wolnej i niepodległej Polsce do Matki Częstochowskiej mogą przybywać i przybywają wszyscy Polacy, przybywamy także i my", piszą do pielgrzymujących na Jasną Górę inspektorów skarbowych i celników na oficjalnym papierze Ministerstwa Finansów dwaj podsekretarze stanu w tym kierowanym przez Zytę Gilowską resorcie, obaj zresztą o nazwisku Banaś. List ten w normalnym państwie europejskim byłby kuriozum, u nas jest po prostu dokumentem urzędowym.
W gmachu ratusza w Warszawie, na placu Bankowym, eksponowana jest wystawa "Pro Memoria", której autorem jest niejaki dr Lewandowski. Wystawa ta krąży już od pewnego czasu po zakrystiach w Polsce, obecnie przygarnął ją wojewoda mazowiecki, Jacek Sasin.
(...)
Tezą ekspozycji dr. Lewandowskiego jest ostrzeżenie, że w rozbitych na skutek rozwodów rodzinach dzieci wyrastają na "bezdomnych, żebraków i prostytutki", co urzędnicy województwa powinni mieć na uwadze. Nie wiadomo, skąd pan Lewandowski czerpie swoje przekonanie, nie wiadomo też, czym różnią się pod tym względem rodziny rozbite od rodzin osieroconych, ponieważ i tu, i tam dzieci wychowują się bez jednego z rodziców, ale wdawanie się w jakąkolwiek polemikę z dr. Lewandowskim byłoby nonsensem.
(...)
Przytaczam te horrendalne, lecz niejedyne przecież przykłady nie tylko po to, aby pokazać, że uwstecznieniu poglądów społecznych sprzyja intensywnie kaczyńskie państwo i jego administracja. Prawdziwie zdumiewające jest jednak szerokie społeczne przyzwolenie dla tych praktyk, które nie budzą niemal żadnego sprzeciwu, a nawet zdziwienia. Przeciwnie, owo bałwochwalstwo wobec ciemnoty i bigoterii lansowanej przez prawicę staje się rodzajem polskiej "poprawności politycznej", diametralnie przeciwnej temu, co rozumie się pod tą nazwą w Europie czy w Stanach Zjednoczonych. Tam "poprawność polityczna" zakazuje zwrotu "Murzyn" we wszystkich jego wersjach na rzecz "czarnego Amerykanina", każe się wstydzić wstrętu dla homoseksualizmu, z niesmakiem odnosi się do wszelkich publicznych demonstracji religijnych, a tym bardziej do przeciwstawiania jednych wyznań innym, popiera wielokulturowość i kontakty transkulturalne jako wzbogacające świadomość człowieczeństwa.
U nas wszystko na odwrót. A kiedy niedawno pojawiła się wiadomość o eksperymentach naukowych łączących ludzkie komórki macierzyste ze zwierzęcymi, we wszystkich mediach, od rządowych do uchodzących za liberalne, rozległ się jedynie głęboki jęk zgrozy. Jakby dla najświatlejszych nawet umysłów, tych samych, które niedawno jeszcze broniły Darwina przed Giertychem i Orzechowskim, homo sapiens nie należał do świata natury, w którym uchodzi w dodatku za mutanta. "Ma być jawne, co jest skrytem", mówi w "Weselu" Wyspiański. Wprawdzie autor co innego miał na myśli, ale obawiam się, że jego proroctwo realizuje się właśnie teraz. Łatwość akceptacji lansowanych obecnie symboli i wzorców, takich jak wzorzec rodziny propagowany przez dr. Lewandowskiego, bierze się stąd, że od dziesięcioleci, od przedwojnia obszary światopoglądu, a także codziennej obyczajowości, nie były nigdy prześwietlane czy wietrzone przez żaden postępowy, racjonalistyczny ruch społeczny. Krwawa komuna drżała w istocie przed Kościołem, szarpiąc się z nim politycznie, lecz omijając szerokim kołem kwestie światopoglądowe, a pruderia PRL-owskiej cenzury nie miała sobie równych ani wcześniej, ani później. Żadna lewica, ani postkomunistyczna, ani liberalna nie śmiała po roku 1989 choćby zająknąć się o kwestiach obyczajowych, podyskutować o świętości rodziny, nie mówiąc już o absurdalnej wersji historii Polski, którą w całości i bez żadnego wahania podyktował obóz nacjonalistyczny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 18:49, 09 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
Skromnie, coraz skromniej
PiS w Hyatt-cie
PiS, czyli „partia zwykłych ludzi”, urządziła sobie wczoraj promocję wyborczą w luksusowych wnętrzach hotelu Hyatt Regency. Premier Kaczyński zebrał panie z PiS-u w sali balowej i z wdziękiem menedżera piętra zachwalającego swoje hostessy, przekonywał, że jego partia wyznaje „nowoczesny konserwatyzm”, czyli że nie boi się kobiet. Wpuściła kilka z nich do rządu, chce je także wysłać do Sejmu.
Panie zasłużone dla PiS-u to rzeczywiście żywy dowód „nowoczesnego konserwatyzmu”, nic więc dziwnego, że oddelegowano je na czołowe miejsca list wyborczych, gwarantujące mandat, wsadzono do teczek i rozwieziono po kraju. Zyta Gilowska ze Świdnika startuje w Poznaniu, Joanna Kluzik-Rostkowska z Warszawy – w Łodzi, Lena Dąbkowska-Cichocka z Warszawy – w Opolu, Nelly Rokita z Krakowa – w Warszawie itd.
Wzruszająca odprawa przedbitewna, pełna łzawych wyznań miłości do premiera, odbyła się w jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli warszawskich. Dwuosobowy, najskromniejszy pokój kosztuje średnio ponad 600 zł, czyli tylko trochę mniej niż wynosi „na rękę” płaca minimalna pod rządami PiS-u. Ale jak przy innej okazji powiedział premier – skończyliśmy z dziadostwem. Przynajmniej w hotelach. Na pensje przyjdzie jeszcze czas.
Hyatt – jak się reklamuje w internecie – „uosabia nowoczesną, kosmopolityczną elegancję”. Kosmopolityczną, panie premierze! Jak czytamy, wybrany przez „partię zwykłych ludzi” Hyatt Regency Warszawa jest „niekwestionowanym faworytem wśród warszawskich hoteli”, zaprojektowanym, by oczarować najbardziej wymagającego gościa. No. To rzeczywiście są najbardziej wymagający goście. Od innych.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Nie 8:24, 14 Paź 2007 Temat postu: |
|
|
Jerzy Domański ...Przegląd
Zwykli ludzie w pułapce premiera
Obrazy jak w krainie absurdu. Tylko w telewizji publicznej można zobaczyć kraj, jakiego nie ma, a przecież jest.
Widzimy go codziennie w coraz dłuższych sekwencjach w TVP. Najpierw lizusowska, bardzo długa relacja telewizyjna z drobiazgowo wyreżyserowanej wizyty premiera w jakiejś miejscowości. Powód mało ważny. Może lokalna konwencja PiS, a może otwarcie przedszkola.
Premier wielce zadowolony z rządu i ze swojej partii. A najbardziej z siebie. Ma powody! On jeden z całej Rzeczypospolitej, od rana do nocy, martwi się o zwykłego człowieka.
Zbudował partię, która również martwi się o zwykłego człowieka. Mało tego. Skutecznie przekonał już niejednego zwykłego człowieka, że tylko PiS i bracia K. martwią się o jego los. Reszta to sama sitwa, popierająca układ oligarchów, agentów i tych wszystkich Polaków, którzy nie wiedzieć czemu jakoś się wyedukowali i czegoś dorobili. Ale PiS sobie z nimi poradzi.
Jak się ich dobrze przyciśnie i sprawdzi, to wyjdzie szydło z worka. No ale uczciwi nie muszą się bać, mówi premier. Co racja, to racja. Tylko czy ktoś słyszał od Kaczyńskiego, że jego oponent (plus minus 70% Polaków) jest uczciwy? Nie słyszał i nie usłyszy, bo Kaczyński potrzebuje jeszcze więcej władzy. Jeszcze więcej służb i jeszcze więcej informacji o każdym z nas. On już nie ma nic do stracenia. Albo to ciągle, mimo zagrożenia, rozmamłane towarzystwo opozycyjne weźmie za twarz, albo skończy widowiskowo. Ta sama tak dziś usłużna telewizja zrobi kolejny reportaż z nim w roli głównej. Tyle że wtedy o tym, jak go prowadzą. Tak jak niedawno doktora G. Czy, jak to było w planie, miano prowadzić Barbarę Blidę. Premier lubi oglądać takie widowiska. Podobnie jak polubił je jego elektorat. Niczego zresztą innego ten elektorat od rządów PiS nie dostał. Bo nawet becikowe wydusił na nim Giertych.
Ale ludzie popierający PiS wiedzą, że premierowi jest ciężko. Że ciągle ktoś przeszkadza. Że gdyby nie... to byłyby i mieszkania, i drogi. Może nawet szpitali nie trzeba by ewakuować? Tylko co będzie, jeśli ci sami ludzie, wielbiciele prostych odpowiedzi na skomplikowane problemy, zobaczą, że rządzi nimi piroman. Maniak wzniecający pożary, które potem z wielkimi stratami gasi.
Jak choćby w służbie zdrowia. Dopiero gdy do końca spełnił się czarny scenariusz, gdy rozpoczęto ewakuację chorych z pierwszych szpitali, rząd ruszył cztery litery i zaczął serio traktować strajkujących lekarzy. Okazało się, że można podpisać takie porozumienia płacowe, o których przez rok nie było mowy. Rok zmarnowany. Rok bólu i cierpienia chorych i ich rodzin. Pewno wśród ofiar tego bałaganu jest niejeden zwolennik PiS.
Dlaczego?
To jest pytanie, na które nie znajdują dobrej odpowiedzi partie opozycyjne. I dopóki nie znajdą, będzie tak, jak jest. Bo nic sensownego nie da się zrobić w kontrze do socjalnego elektoratu PiS. Bez zrozumienia, w jakich warunkach ci ludzie żyją i jakie mają faktyczne problemy.
Zostawiono ich samym sobie, więc zawierzyli temu, kto samozwańczo okrzyknął się ich reprezentantem. Zostawiając ten elektorat Kaczyńskim, opozycja robi krzywdę i sobie, i tym ludziom. A potencjał rozczarowania, jaki ci ludzie przeżyją po rządach PiS, może się obrócić nie tylko przeciwko braciom Kaczyńskim.
.............................
Nawiązując do ostatniego zdania : po nich to wszystko ... spłynie jak to po kaczkach, zresztą
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pią 20:15, 09 Lis 2007 Temat postu: |
|
|
SĘDZIA KRYŻE I INNI TRYBUNA
Nagroda za wierność
Zbigniew Zobro nie zważając na gromadzące się nad nim czarne chmury masowo rozdaje awanse na prokuratorów apelacyjnych i krajowych. Prokuratorem krajowym jest już kontrowersyjny sędzia Andrzej Kryże, zastępca Ziobry, autor licznych pomysłów ,,reformujących'' system prawny. Ta nominacja to dla Kryżego prawdziwa ,,ostatnia deska ratunku'', bo w sądach nie chciano słyszeć o jego powrocie.
Na korytarzach resortu aż huczy. Trwa wielka ewakuacja na stanowiska, z których nominatów ostatniej minuty usunąć się nie da. Oprócz Kryżego prokuratorami krajowymi zostali m.in. Zbigniew Siejbik, dyrektor wydziału postępowania sądowego oraz Andrzej Leciak, ściągnięty przez Ziobrę do resortu z Torunia i postawiony na czele Centrum Szkolenia Prokuratorów. Bezpieczny azyl w Prokuraturze Krajowej znalazł również b. szef ABW Bogdan Święczkowski, który jeszcze przed wybuchem afery z niszczeniem kwitów wycofał się na z góry upatrzoną pozycję do Biura Przestępczości Zorganizowanej PK. Za nim jego wierny przyboczny prok. Grzegorz Ocieczek, wiceszef ABW, ściągnięty wcześniej do resortu sprawiedliwości z „kuźni kadr” Ziobry – prokuratury katowickiej. W randze prokuratora krajowego został przeflancowany do Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
Jeśli już o Katowicach mowa – w tej „kuźni kadr” płynie wręcz rzeka awansów. Jest za co – najlepsi synowie tej prokuratury zasilili kierownicze stanowiska w instytucjach Ziobrze niezbędnych do trzymania wymiaru sprawiedliwości za twarz. Ci, którzy zostali, też starali się nad podziw. A to przeczołgali Millera i Siemiątkowskiego, a to wysłali łapsów do Barbary Blidy, a to się nawzajem nagrywali – jak to koledzy z pracy. MInister ma za co być im wdzięczny.
Ziobro przygotowując ustawę o prokuraturze, która dała mu całkowitą kontrolę nad tą instytucją, zapisał sobie, że może mianować na prokuratora wyższej jednostki za „szczególne zasługi”. A tych przecież przez te dwa lata oddano mu co niemiara. Zwłaszcza w Katowicach, Krakowie, Łodzi, Lublinie i Białymstoku. No i w Poznaniu, bo przecież nie można zapomnieć o prokuratorze Laskowskim (też już prokuratorze krajowym). Sąd w Płocku ośmieszył jego zarzut postawiony Zbigniewowi Siemiątkowskiemu, ale przecież pan prokurator starał się bardzo. Teraz z determinacją trzyma rękę na pulsie b. posłanki Sawickiej. Co prawda sąd znów zrobił mu na przekór, gdyż przyznał rację obrońcom Sawickiej – mec. mec. Pociejowi i Lewenstein – ale Laskowski nie zraża się, zapowiada odwołanie.
Wszyscy ci dzielni ludzie dobrze zasłużyli się IV RP. Po mistrzowsku stosowali „areszt wydobywczy”, bezkompromisowo zamykali kobiety w ciąży, wszczynali śledztwa przeciwko Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, fundacji jego żony, przeciwko Aleksandrze Jakubowskiej, Mieczysławowi Wachowskiemu. Nadal w Białymstoku szuka się haków na grupę trzymającą władzę, nęka Tomasza Szczypińskiego w Krakowie, a w Warszawie generałów Wojska Polskiego za rzekomy handel bronią, czy za zakup doskonałego transportera opancerzonego rosomak tylko dlatego, że Macierewicz uważa, że to szmelc.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Śro 20:46, 19 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Damy sobie radę TRYBUNA
Napieralski do Geremka
W czwartkowej „Gazecie Wyborczej“ Bronisław Geremek postawił pytanie „Czy LiD ma przyszłość?“. Pytanie niezwykle ważne, ponieważ zawierające w sobie troskę o przyszłość polskiej centrolewicy. Odnoszę jednak wrażenie, że obraz widziany przez grube szyby europejskich gmachów w Strasburgu, nie do końca odpowiada rzeczywistej sytuacji na polskiej scenie politycznej.
Nie możemy zapominać, że trzonem LiD są siły lewicowe. Nie zmienią tego żadne polityczne porozumienia i umowy. Niezależnie od ilości godzin spędzonych na warszawskich salonach i wielkości autorytetów zaangażowanych w budowę programu, to ludzie tworzą realną siłę w polityce. Dziś przytłaczająca większość ludzi LiD-u to działacze lewicy. Dlatego LiD to lewicowa koalicja otwarta na ludzi centrum, a nie odwrotnie.
Jeśli profesor Geremek ma wątpliwości co do wspólnego startu lewicy z Demokratami w najbliższych wyborach do Parlamentu Europejskiego – to znaczy, że sam nigdy z faktem powstania LiD-u się nie pogodził. Przymykał oczy i liczył, że wskakując na grzbiet lewicy umocni demokratów na tyle, żeby w kolejnych wyborach europejskich znowu rzutem na taśmę samodzielnie przekroczyli wyborczy próg. Dziś jednak już widać, że plan taki ma marne szanse powodzenia.
Coraz większymi krokami nadchodzi jednak moment, w którym obecni eurodeputowani Partii Demokratycznej będą w imię utrzymania centrolewicowej koalicji musieli stanąć na jednych listach wyborczych razem z ludźmi lewicy. Porozumienie, które do tej pory oficjalnie popierali, będzie dotyczyło teraz ich osobiście. Właśnie w takich momentach na jaw wychodzą prawdziwe intencje i zamierzenia sojuszników. Łatwo jest podejmować decyzje, kiedy nie trzeba brać za nie żadnej odpowiedzialności. Dużo trudniej zawiera się historyczne kompromisy, kiedy nadchodzi moment próby, gdy faktycznie trzeba dać coś od siebie, aby uzyskać realne porozumienie.
Wspólny start lewicy i Demokratów to naturalna konsekwencja politycznego zaangażowania. Po porozumieniu w wyborach samorządowych i parlamentarnych przyszedł moment, w którym zawarta koalicja musi sprawdzić się w kolejnej walce. Nie wygramy jednak tej bitwy, jeśli nie będziemy szczerzy wobec własnych wyborców. Dlatego nie godzę się na chowanie lewicowych postulatów pod dywan, w imię jakiejkolwiek koalicji. Raz już zapłaciliśmy wysoką cenę za zatracenie własnych ideałów. Drugi raz tego błędu powtórzyć nie mamy prawa. Polacy oczekują od nas jasnej alternatywy, konkretnej i wyraźnej wizji państwa. Jeśli niektórzy liderzy Partii Demokratycznej uważają, że jednoznaczne oddzielenie państwa od kościoła, walka o prawa pracownicze i wspieranie najuboższych jest lewicowym populizmem – to znaczy, że nigdy nie przeczytali programu koalicji, którą do tej pory tak ochoczo popierali.
Bronisław Geremek proponuje budowę wspólnego ideowego fundamentu na bazie integracji europejskiej, wolności gospodarczych i społecznej sprawiedliwości. Tyle tylko, że ten fundament już dawno istnieje. Lewica to dziś najbardziej proeuropejska część polskiej sceny politycznej. Rozumiemy i doceniamy rolę wolnorynkowej gospodarki we współczesnym świecie, dajemy jednak prymat człowiekowi i jego potrzebom. Dwa lata temu te przekonania połączyły nas w jedną koalicję. Przez te dwa lata zbudowaliśmy dom, który moim zdaniem wymaga dziś przebudowy i modernizacji. Na pewno jednak nie zaczynałbym remontu od nowych fundamentów.
Niedawno grupa liderów Partii Demokratycznej z Sekretarzem Generalnym Radosławem Popielą na czele zaapelowała o kontynuowanie i zacieśnianie współpracy z lewicą. Kilka dni temu mecenas Widacki mówił, że tylko dalsza współpraca w ramach koalicji LiD może pozwolić na faktyczne wzmocnienie politycznego centrum. Trzeba mieć jednak świadomość, że pojawiają się również inne głosy. Niedawno Partia Demokratyczna zaproponowała staż w Brukseli osobie, która napisze najlepszy plan na powołanie nowej centrowej formacji politycznej pozycjonującej się pomiędzy PO a LiD. To na razie oczywiście tylko teoria, ale dobrze obrazuje nastroje panujące wewnątrz Demokratów.
Mam wrażenie, że dziś nasi polityczni partnerzy są rozdarci. Jedni podjęli już faktyczną współpracę w ramach porozumienia. Poznali smak trudnych kompromisów, przynoszących jednak satysfakcję obu stronom. Drudzy zostali trochę w tyle. Stoją z boku i nieufnie przyglądają się rozwojowi sytuacji. Liczą, że jeśli pogrożą trochę palcem, to może ktoś się nagnie, da coś za nic. Przypominam starą amerykańską zasadę: no free lunch. Oczekiwanie, że lewica będzie wzmacniała Demokratów bezinteresownie, jest niezasadne.
Dyskusja o przyszłości LiD-u jest potrzebna. Jednak najpierw nasi polityczni partnerzy powinni odbyć szczerą rozmowę we własnym gronie. Dziś nie znamy jasnego stanowiska Partii Demokratycznej odnośnie współpracy z lewicą. Mam tu na myśli realną współpracę, a nie partykularne wykorzystywanie siły i potencjału lewicy do wskakiwania na wygodne parlamentarne fotele.
Jeśli ktoś myśli, że może bezkarnie wykorzystywać nasze środowisko polityczne, bo przecież sami sobie rady nie damy, to się grubo myli. Przypominam, że z nie takich sytuacji wychodziliśmy zwycięsko. Już raz marginalizowano lewicę, wieszcząc prawicy dziesięciolecia rządów. Było to na początku lat dziewięćdziesiątych, jednak prawicowa hegemonia skończyła się szybko i nagle. Tym razem będzie zapewne podobnie.
Lewica dzięki swoim strukturom jest stabilnym elementem sceny politycznej. Damy sobie radę, niezależnie od kaprysów politycznych koalicjantów. Jednak trzeba pamiętać, że budowanie politycznego porozumienia to coś więcej niż wspólna wyborcza lista, dlatego LiD nie jest koalicją, w której można być co drugi dzień. Nie da się być razem w polskim Sejmie i startować osobno w wyborach europejskich. Polityka jest przecież sztuką, w której trzeba podejmować odważne decyzje i umieć ponosić ich konsekwencje.
No własnie, extow. Gieremek
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Sob 11:16, 29 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
w51 napisał: | BRONISŁAW ŁAGOWSKI
PRZEGLĄD
Liczba ujemna
Najwłaściwszym momentem na zawiązanie koalicji SLD z partią, która się nazywała Unią Wolności, był rok 1993, po wyborach. Przywódcy Unii Wolności już zdawali sobie sprawę, a w każdym razie mieli dość przesłanek, żeby sobie zdawać, że z prawicą solidarnościową niedługo będzie im po drodze i że wrogość, jaka ich z tamtej strony spotyka, nie da się załagodzić.
Formalni i nieformalni przywódcy UW – Jerzy Turowicz, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń i inni – wygłaszali poglądy socjaldemokratyczne z odchyleniem liberalnym, prawie takie same jak czołowi liderzy ówczesnego SLD z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele.
Jednakże zbliżenie partii rzadko dokonuje się na podstawie poglądów.(..) Diagnoza Adama Michnika mówiąca o zagrożeniu ze strony nacjonalistycznej, katolickiej prawicy, została teraz, po latach, w pełni potwierdzona. Jednakże wnioski z niej wynikające były dla Unii Wolności tak dalece niewygodne, że aż nie do przyjęcia. Domagały się one w istocie, choć Michnik może tak nie myślał, rezygnacji z solidarnościowej tożsamości (tak jak „Wyborcza” zrezygnowała ze znaczka) i tego, co ona dawała, a mianowicie poczucia, że znaleźliśmy się w niebie. Kto z takiej wysokości chciałby dobrowolnie zejść na ziemię? W niebie jednakże zrobił się tłok i Unia Wolności już pod nazwą Partii Demokratycznej została z niego wypchnięta.
Znalazła się na niechcianej ziemi i dopiero teraz jest gotowa paktować z cały czas ziemską lewicą. To, co w 1993 roku mogło być siłą zdolną zagrodzić drogę pomylonej prawicy i popchnąć Polskę w stronę istotnej europeizacji, dziś musi walczyć o utrzymanie się przy życiu. W roku 1993 mogło się wydawać, że między SLD a UW zachodzi dysproporcja sił na korzyść solidarnościowej partii liberalnej. Dziś SLD ciągle jeszcze jest czymś z widokiem na więcej, podczas gdy demokraci wprawdzie nie spadli do zera, ale są już bardzo małym ułamkiem. LiD daje demokratom szansę zwiększenia tego ułamka z setnego na dziesiętny. Rachunek trzeba jednak skorygować, uwzględniając to, czym ułamek Unii Wolności jest dla wyborców SLD. Otóż jest on liczbą ujemną. Wyborca, który bez wahania mógłby głosować na SLD, będzie się zastanawiał, czy głosować na listę, na której znajduje się na przykład Jan Lityński, współtwórca Instytutu Pamięci Narodowej i gorliwy lustrator.
Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący Stowarzyszenia Ordynacka, rozważa przystąpienie do LiD. „Ale dla LiD-u Czarzasty na pewno atutem nie jest – mówi wiceprzewodniczący rady programowej koalicji Jan Lityński” („Gazeta Wyborcza”).
Jedną z przyczyn upadku Unii Wolności był ekskluzywizm, traktowanie członkostwa tej partii jako przywileju. Najważniejszą jej polityką była polityka personalna, a dokładniej mówiąc, nazwiskowa. Dopiero na drugim miejscu stawiano pytanie, kto się do czego nadaje, najpierw brano pod uwagę, jak się kojarzy nazwisko. Jan Lityński chce zawlec tę chorobę do LiD-u. Czarzasty się nie nadaje, bo Ziobro wpisał jego nazwisko do swojego raportu przyjętego przez Sejm. Ja jednak pamiętam, że Czarzasty bardzo się spodobał na lewicy. Na liście wyborczej lewicy nazwisko Czarzastego przyciągnie tych wyborców, których odstręczy nazwisko Lityńskiego. Lityński sam nie zje i drugiemu nie chce dać. Łączenie się liderów różnych partii nie zawsze pociąga za sobą sumowanie się wyborców. Partia Lityńskiego wyborców nie ma, więc co tu może się sumować.
LiD ma tę słabość, że nie widać w nim czynnika spontanicznego, oddolnego. Jest kombinacją liderów, obliczoną na byt medialny; na razie nie udało mu się dotknąć na tyle ważnych problemów, żeby wśród ludzi zrodziło się przynajmniej pytanie, co zacz jest ów LiD. Mimo Lityńskiego na pozycji przegranej nie stoi, bo obecny rząd kompromituje się w kraju i za granicą, a na kogoś głosować przecież trzeba.
Wybór Jana Lityńskiego na wiceprzewodniczącego rady programowej LiD-u nasuwa pytania, dlaczego on się na to zgodził i dlaczego inni na to się zgodzili. Dla gazety „Dziennik” mówi: „tego typu koalicja dla mnie, z moim życiorysem, jest trudna”. Poglądy przewodniczącego rady są mu teraz bliskie, ale „nie jestem miłośnikiem życiorysu Kwaśniewskiego”. Ponieważ życiorysy są dla niego ważniejsze od poglądów, można sobie wyobrazić, jak trwała będzie lojalność Lityńskiego wobec Kwaśniewskiego. Jako nałogowy lustrator zapewnia: „Gdybym usiadł ze Zbigniewem Romaszewskim, Piotrem Niemczykiem (?) i Markiem Biernackim, to można byłoby napisać taką ustawę lustracyjną, która byłaby do zaakceptowania...”. I żeby zakończyć ten felieton wesołym akcentem, jeszcze jeden cytat z Jana Lityńskiego, [b]wiceprzewodniczącego rady programowej LiD:
„Bez nas SLD pozostałby anachronicznym, bezideowym tworem, który szermuje przestarzałymi, głupimi hasłami”. [/b]
Tako rzecze liczba ujemna w LiD.
Bezczelny, wiecznie zaśliniony kurdupel, który niczego nie zrozumiał i zapewne nigdy nie zrozumie.
Jedyna nadzieja, że ktoś na lewicy czytuje ... "Przegląd" |
I miał rację Miller,
twierdząc, że alians z Demokratami przyniósł jedynie korzyści tym ostatnim jako stworzenie odskoczni do załapania się w Sejmie bo jak się dowiaduję to:
Koniec współpracy Lewicy i Demokratów
Szef SLD zdecydował rozstać się z Partią Demokratyczną - dowiedział się "Dziennik". Wojciecha Olejniczaka namówił do tego lewicowy publicysta Sławomir Sierakowski.
dalej »
- W najbliższym czasie będą podejmowane poważne ruchy w sprawie Partii Demokratycznej - przyznaje czołowy polityk SLD.
Wczoraj w południe Wojciech Olejniczak spotkał się z redaktorem naczelnym "Krytyki Politycznej" w "Szparce" - jednej z warszawskich klubokawiarni. Informator "Dziennika", który był świadkiem spotkania Olejniczaka i Sierakowskiego, twierdzi, że naczelny "Krytyki" wręczył szefowi Sojuszu gotowe przemówienie.
Według niego miały znajdować się w tym dokumencie tezy odnoszące się do potrzeby odmłodzenia lewicy oraz zakończenia współpracy z demokratami.
W rozmowie z "Dziennikiem" Sierakowski potwierdził, że takie spotkanie miało miejsce, oraz że namówił Olejniczaka do rozstania się z Demokratami. Zaprzecza jednak, by wręczył mu przemówienie.
Sierakowski argumentuje, że LiD sprawdzał się jako opozycja dla populistycznych rządów Giertycha, Leppera i Kaczyńskiego, ale dziś sytuacja jest już inna i jedyną szansą dla SLD jest "jasny, lewicowy przekaz".
Lepiej w tej sytuacji zaproponować demokratom umowę o współpracy w konkretnych sprawach, na przykład integracji europejskiej i aksamitnie się rozstać - dodaje Sierakowski.
Kiedy Olejniczak ogłosi decyzję o zakończeniu współpracy z PD? Okazję będzie miał dziś podczas rady krajowej partii. Jednak z informacji "Dziennika" wynika, że szef SLD może zrobić to dopiero za dwa miesiące na specjalnie zwołanej konferencji.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
DelMar
Dołączył: 30 Lis 2007
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z daleka ;-)
|
Wysłany: Nie 16:37, 30 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Oj nie pogadam na temat, totalnie w polityce Polski nie zorientowana jestem.... wiem tylko, ze mam kuzyna na jakims waznym stolku w warszawskiej SLD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Nie 8:36, 27 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Przestrzegam przed gorliwością w radykalizmie.
Z Włodzimierzem Cimoszewiczem rozmawia Robert Walenciak
Robert Walenciak
Z czego wynika słabość lewicy? Te 6-12% w sondażach, bez widoków na więcej?
– Żeby to wytłumaczyć, musimy cofnąć się w czasie. Lewica poniosła klęskę wyborczą w roku 2005. W zasadniczej części było to wynikiem jej własnych grzechów z okresu rządzenia. Mam na myśli te wszystkie skandale związane z korupcją, dwuznacznością etyczną. I nawet jeżeli częściowo prawdziwa jest teza, że lewica zawsze była pod większym ostrzałem mediów, że opis jej wpadek i grzechów był wyolbrzymiony, nawet jeżeli to wszystko jest prawdą, to przecież cały ten krytycyzm nie był bezpodstawny. Klęska roku 2005 była w największej mierze zawiniona przez lewicę. Tzw. raport Reykowskiego w dużym stopniu formułuje podobną ocenę.
Zmarnowane dwa lata
Potem są kolejne dwa lata, 2005-2007...
– Trzeba byłoby więc również zastanowić się nad przyczynami klęski roku 2007, bo mam nadzieję, że już nikt nie będzie próbował dowodzić, że to nie była klęska. To była, oczywiście, katastrofa. I to były zmarnowane dwa lata.
To znaczy...
– Lewica nie wykonywała w tym czasie organicznej gruntownej roboty, którą w ciężkich latach, kiedy rozpada się formacja, kiedy straciło się zaufanie społeczne, trzeba wykonać. Kiedy utraciło się wiarygodność, nie odzyska się kontaktu z opinią publiczną, mówiąc do ludzi wyłącznie za pośrednictwem kamer telewizyjnych! Trzeba szukać bezpośredniego kontaktu. Jest w historii lewicy w ostatnich 20 latach punkt odniesienia – kadencja 1991-1993. W 1991 r. wprowadziliśmy do Sejmu 60 posłów. Dwa lata później wygraliśmy wybory. Oczywiście, w dużym stopniu nasz sukces był wynikiem błędów popełnionych przez prawicę, ale też wynikał z tytanicznej pracy, jaką w tym czasie wykonaliśmy. Nasza gromadka 60 posłów w ciągu dwóch lat odbyła w kraju 20 tys. spotkań z ludźmi! To daje po kilka spotkań tygodniowo na każdego posła. Jak się odbyło 20 tys. spotkań, można było skontaktować się bezpośrednio mniej więcej z milionem ludzi. To było jedno z istotnych źródeł sukcesu w 1993 r. Tego w latach 2005-2007 nie zauważyłem.
Jak się jedzie na spotkanie, trzeba mieć coś do powiedzenia...
– Jeśli się nie ma nic do powiedzenia, to się nic nie zrobi. Ale często jest tak, że jak człowiek sam się zapędzi do roboty, to sam zmusi się do przemyśleń. Nie można iść między ludzi z niczym. Nawiasem mówiąc, czas lat 2005-2007 stwarzał okazję do tego, żeby lewica odbiła się od dna. Ale, po pierwsze, musiałaby skrytykować samą siebie, zaprezentować wnioski na przyszłość. Co stało na przeszkodzie, by raport Reykowskiego powstał w roku 2005, a nie teraz, na przełomie roku 2007 i 2008?
Dlaczego więc nie powstał w roku 2005?
– Bo było to trudne z punktu widzenia politycznego, personalnego. Ale gdyby wówczas lewica odcięła się wiarygodnie od własnych błędów, a jednocześnie zaczęła konsekwentnie recenzować rząd i na tle tych recenzji prezentować swój punkt widzenia, to miała szansę zająć pozycję wiarygodnego przeciwnika PiS. Jak wiadomo, w roku 2007 najbardziej pożądanym towarem na rynku politycznym był skuteczny sprzeciw wobec PiS. Ten był pożądany, kto wydawał się poważniejszym przeciwnikiem Kaczyńskich. I lewica straciła okazję do zbudowania tego typu swojej pozycji.
Przecież krytykowała PiS.
– Za wiele było w tym niekonsekwencji, doraźności, za wiele krytyki, która mogła być odczytywana jako z góry przesądzona. Czasami rozmawiałem z kolegami kierującymi lewicą i zachęcałem ich, żeby co jakiś czas, co kilka miesięcy, lewica przedstawiała swój punkt widzenia na jakiś ważny problem. Przy czym żeby to nie był zestaw pobożnych życzeń, tylko żeby to był plan działania, przekonujący jakąś część obywateli. Było wiele takich spraw, w których lewica mogła wiarygodnie występować. Bo tak jak miała swoje grzechy, miała też zasługi. I nie powinna była pozwolić, by inni jej je odbierali.
Jakie zasługi?
– Myślę o niektórych obszarach stosunków międzynarodowych, zwłaszcza gdy chodzi o integrację europejską. To my wyciągnęliśmy Polskę w latach 2001-2002 z głębokiego dołka, z zapaści negocjacyjnej, za którą odpowiedzialność ponosi rząd Buzka.
Pamiętam tamten czas, w Europie realnie zastanawiano się, czy nie odłożyć wejścia Polski do Unii na później.
– Rozpatrywano wówczas dwa warianty rozszerzenia, większego lub mniejszego, czyli bez Polski. Otwarcie mówiono – niech wstąpią tylko ci, którzy są przygotowani. A Polska przecież przygotowana nie była. I to my doprowadziliśmy, że zaniechano tego gadania, tylko uznano za oczywistość, że Polska musi się znaleźć w Unii. Za co prawica chciała mnie ukarać, kierując do Sejmu wniosek o wotum nieufności wobec mojej osoby.
LiD ofiarny
Dlaczego lewica nie odbudowała swojej pozycji w świadomości społecznej? Była zahukana, przestraszona?
– Po pierwsze, brakowało głębszej refleksji. Nie było tej twardej, ciężkiej pracy organicznej, aktywności poza ulicą Wiejską. Nie było przemyśleń, które pozwalają, czasem instynktownie, ale jednokierunkowo zachowywać się w różnych zaskakujących sytuacjach. W komentarzach lewicy nie było niczego głębokiego. Słuchałem ich, jako sympatyk, i nie byłem przekonany. Dlaczego więc przekonani mieliby być inni? No i wreszcie trzeba sobie zadać pytania dotyczące sytuacji obecnej – bo nic się nie zmienia.
Jak to się nie zmienia? SLD zerwał koalicję z Demokratami. Nie ma LiD.
– Wiele osób na lewicy szuka łatwych rozwiązań. Zawsze najłatwiej jest na kogoś palcem wskazać. Wskazuje się więc, że formuła LiD była nieporozumieniem.
Słusznie?
– Formuła LiD była trafna, ale zarówno z powodów subiektywnych, jak i obiektywnych niedobrze realizowana. Obiektywnych – w tym sensie, że przyspieszenie wyborów uniemożliwiało jej okrzepnięcie, wypromowanie nowego podmiotu wyborczego. Ale były też przyczyny subiektywne – rzeczywiście, LiD został trochę na siłę pozszywany jako pewien pomysł na wehikuł wyborczy. A to, co było przekonywającą motywacją dla przywódców politycznych, nie musiało być przekonywającą motywacją dla wyborców. Dla nich rzeczą najważniejszą było odsunięcie PiS od władzy, a nie przewiezienie LiD na drugą stronę rzeki. Dlatego ta formuła nie zafunkcjonowała.
Aleksander Kwaśniewski nie pomógł?
– Kwaśniewski jako patron inicjatywy to był pomysł dobry. Natomiast sama realizacja... Rada Programowa, jak pamiętam, składała się wyłącznie z przywódców partyjnych, to było nieporozumienie, nie zbudowano wokół tej idei ruchu społecznego, tylko zrobiono mały projekt partyjny. Po drugie, niestety, udział Kwaśniewskiego w kampanii wyborczej nie pomógł tej liście.
A jak odebrał pan decyzję Olejniczaka o zerwaniu koalicji z Demokratami? Dokąd zaprowadzi to SLD?
– To dramatyczny błąd. Partia z kilkuprocentowym poparciem przesuwa się ku skrajowi sceny politycznej, a nie ku środkowi. Ten ruch wynika z niezrozumienia zarówno wcześniejszych przyczyn porażek, jak i tego, co dzisiaj dzieje się w polskim społeczeństwie. SLD zmierza ku trwałej marginalizacji.
Dlaczego LiD to był dobry pomysł?
– Przede wszystkim jeżeli chce się skutecznie uprawiać politykę, a miarą skuteczności w systemie demokratycznym jest odsetek głosów uzyskiwanych w wyborach, trzeba płynąć szerokim strumieniem.
Są jakieś granice tej szerokości.
– Są. Ale ciągle się zmieniają, tak jak się zmienia społeczeństwo.
Londyn jak Nowa Huta
A ono się zmienia...
– Ono się kolosalnie zmieniło. Przemiany ostatnich 15 lat dają się porównywać do pierwszych 15 lat po II wojnie światowej. Wtedy zmieniła się struktura społeczna, zmieniła się struktura zawodowa, poziom wykształcenia, nastąpiła alfabetyzacja. To była gigantyczna zmiana. My mamy dzisiaj do czynienia z wyższą, bardziej zaawansowaną wersją podobnego zjawiska. Wtedy alfabetyzowano społeczeństwo w wyniku masowej akcji uczenia czytania i pisania, dzisiaj nowe pokolenia alfabetyzuje się na poziomie akademickim. W Polsce do roku 1989 około 6% obywateli miało wyższe wykształcenie. W tej chwili, w nowym pokoleniu, wyższe wykształcenie uzyskuje połowa. Mamy do czynienia z młodym pokoleniem, które nie wyrosło w czasach etatystycznej gospodarki, tylko w warunkach gospodarki wolnorynkowej, demokracji, gdzie ludzie przyzwyczajają się do swobody, kiedy element ryzyka staje się czymś naturalnym. To pokolenie zdecydowanie bardziej indywidualistyczne, zaradne, bardziej optymistyczne. Które żyje w innym świecie, bez granic, wyjazd do Londynu jest dziś tak samo traktowany jak kiedyś wyjazd do miasta wojewódzkiego. I to jest pokolenie, któremu coraz lepiej się powodzi. Jeżeli czytam komunikat GUS-owski, że w pierwszych dwóch miesiącach 2008 r., w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego, wartość sprzedaży detalicznej wzrosła w Polsce odpowiednio 23 i 27%, to proszę mi pokazać inny kraj, gdzie z roku na rok konsumpcja rośnie o jedną czwartą!
PiS było niemądre, że mając przed sobą taki bum, oddało władzę.
– Chwała Bogu, że w ten sposób potwierdziło swój brak rozsądku... Więc to jest zupełnie inne społeczeństwo i to zaczyna wyznaczać główny nurt życia społecznego. Oczywiście, nadal jest wiele dolegliwości, plag społecznych, tylko że ich miejsce na liście spraw ważnych, tak jak postrzega to większość społeczeństwa, zmienia się. Przez 15 lat bezrobocie było największą zmorą ogromnej większości społeczeństwa, a teraz nie plasuje się tak wysoko. Nowe pokolenie jest lepiej przygotowane. Zrywa z tradycją obywatelskiej bierności ludzi młodych. Przebieg ostatnich wyborów o tym świadczy. Ci ludzie znają siłę kartki wyborczej. W związku z tym formacja polityczna, która nie będzie umiała nawiązać kontaktu z tą częścią polskiego społeczeństwa, rosnącą, wypierającą starsze pokolenia, siłą rzeczy skazuje się na marginalizację.
Jak ten kontakt nawiązać?
– Jeżeli ktoś chce rozmawiać z pokoleniem sukcesu językiem klęski, to nie może nawiązać komunikacji. Jeżeli ktoś chce rozmawiać z pokoleniem ludzi, dla których ważna jest otwartość świata, swoboda, nowoczesne funkcjonowanie państwa, językiem etatystów, którzy uważają, że państwo musi wszystko załatwić – żadnego porozumienia nie osiągnie. To, co mówię, w żadnym wypadku nie oznacza zlekceważenia nierozwiązanych problemów społecznych. Trzeba tym się zajmować z powodów zupełnie zasadniczych. Tylko że polityk powinien ocenić hierarchię spraw.
Świat figur woskowych
Mówi pan o młodym pokoleniu, o jego rosnącej sile. Liderzy SLD to 30-latkowie. Oni to pokolenie rozumieją lepiej niż starsi o 20-30 lat liderzy prawicy.
– Proszę pana... Po pierwsze, mam świadomość, że tym młodym ludziom jest trudno, więc nie chciałbym podstawiać im nogi, ale z całą sympatią do nich uważam, że nie zrobili tego, co należało. Za mało inwestowali w samych siebie. Nie pogłębiali wystarczająco swojej wiedzy. Za bardzo skupili się na tzw. bieżączce. Zachłysnęli się funkcjonowaniem w świecie mediów. To jest element polityki, ale to nie jest polityka. To, że jest się ciągle do dyspozycji każdego kamerzysty, żeby wziąć udział w kolejnej utarczce, które przemijają jak marcowo-kwietniowa śnieżyca, to nie jest to, o co tutaj chodziło.
A o co powinno chodzić?
– Po tych wszystkich trudnych przejściach, w sytuacji obiektywnie trudnej, bo jak się nie ma społecznego zaufania, trudno uzyskać skuteczność, w takiej sytuacji ogromne znaczenie ma głębokość przemyśleń i zdolność do pewnego prognozowania, i to na lata do przodu. Tego zabrakło na lewicy. Nie powstało żadne gremium czy jakieś środowisko dyskutujące, przemyśliwujące.
Wszyscy mówią, że takim środowiskiem jest „Krytyka Polityczna”.
– To jedno ze środowisk. Dosyć dogmatyczne i jednostronne. Ja ich za to nie krytykuję, rozumiem, że są ludzie, dla których ważna jest dyskusja czysto ideowa, wyraziste postawy. Dobrze byłoby, żeby było kilka takich ośrodków, żeby ich poglądy się ścierały. Tyle że ideologia to nie polityka. Dla ideologa w gruncie rzeczy nie jest istotne, czy ludzie się z nim zgadzają, dlatego że ma przekonanie o swojej racji. Politykowi nie może to być obojętne. Bo jeżeli ludzie się z nim nie zgadzają, to on nic nie osiągnie.
A Socjaldemokracja Marka Borowskiego? Wypaliła?
– Oczywiście, że nie. To już przeszłość. Wszystko to, co się wydarzyło w ostatnich latach z lewicą, nowe formacje, starsze formacje, to wszystko już jest jak proszek, z którego można próbować tworzyć nowe elementy konstrukcyjne, ale tylko tyle. To wszystko jest już nieistotne, te partie, fakt, że są jacyś przewodniczący, jakieś gremia kierownicze – to już jest zabawa. Świat figur woskowych.
To i czerwcowy kongres SLD uzna pan pewnie za nieistotny, zwłaszcza że pewnie będą się kłócić o stołki.
– Jeżeli pójdzie, tak jak chyba idzie, to oczywiście, że nic z tego nie wyjdzie. Takie wielkie imprezy jak kongresy, zjazdy nie mają mocy dokonywania przełomów. Jak się spotka 500 ludzi, to o jakiej dyskusji może być mowa? Obawiam się, że nie będzie tam poważnej dyskusji, i tradycyjnie delegaci koncentrować się będą na dylemacie, kto kogo.
A kto kogo? Czy Napieralski wyrzuci Olejniczaka, czy odwrotnie? Bo LiD już wyrzucono.
– I jedno, i drugie jest nieporozumieniem. To dowodzi, że się niczego nie rozumie z sytuacji, i to jest najlepsza zapowiedź tego, w czym się będzie tkwiło jeszcze jakiś czas – w stanie głębokiego kryzysu. I przy okazji kolejnych wyborów wypadnie się z gry. Na jakiś czas zniknie polityczna reprezentacja lewicy z parlamentu. Jeżeli sytuacja będzie trwała, tak jak w chwili obecnej, i lewica nie będzie potrafiła niczego konsekwentnie zaprezentować, to przy okazji kolejnych wyborów nawet jej najbardziej zagorzali sympatycy pomyślą: po co mam na nich głosować?
Najpierw pokaż gmach
Ale co ma zaprezentować? Ostatnio na przykład usłyszeliśmy, że lewica jest przeciwko obecnej ustawie antyaborcyjnej.
– To nieporozumienie. To pomysł na nieustanne utarczki, z tego powstaje jeden gigantyczny szum. Trzeba umieć zdefiniować podstawowe cele, podstawowe wartości. Zrozumieć, jakie jest dzisiaj polskie społeczeństwo i w jakim kierunku ewoluuje. Jakie będzie za 5, 10 i 15 lat. Jestem przekonany, że będzie coraz bardziej otwarte, światowe. I będzie chciało, żeby Polska była podobna.
Oświata seksualna, prawo do aborcji to także fragmenty nowoczesnego państwa.
– Tylko jeżeli pan nie pokaże wpierw gmachu i potem konsekwentnie nie będzie pan oprowadzał po poszczególnych pomieszczeniach, tylko zacznie pan od chodzenia na zasadzie – dzisiaj skoczymy na lewo na trzecim piętrze, a jutro na prawo w piwnicy, to pan nie będzie w stanie pokazać ludziom żadnego wizerunku. Pan ich będzie oprowadzał z miejsca na miejsce, a oni będą wątpić, czy pan zna drogę. Zwłaszcza w sytuacji, jeśli prawie nikt za panem nie idzie. Nie w ten sposób! A jeżeli jeszcze uczestniczy się w tych wszystkich gierkach codziennych i w zasadzie do tego ogranicza się aktywność polityczną, to w naturalny sposób pojawia się skłonność do radykalizacji. Żeby się odróżnić do innych. I w związku z tym gada się często głupstwa.
A widz ogląda to i puka się w czoło.
– Dlatego bym przestrzegał przed gorliwością w radykalizmie. Gdy mówimy o aborcji – ostatnio Wojtek Olejniczak ogłosił, że kompromis z lat 90. nie obowiązuje. Ja bym powiedział inaczej – nie chcemy przymykać oczu na to, że ten kompromis nie jest realizowany. On nie był dla nas łatwy. Tylko dowcip polega na tym, że jeśli się będzie traktowało kompromisy jak rzeczy, które w pewnym momencie można kopnąć jak dziurawą piłkę, to jaką się zyskuje wiarygodność jako partner do innych trudnych rozmów? Nie odrzucałbym tak łatwo kompromisu w sprawach przerywania ciąży.
Ale przecież nie można być ślepym na rzeczywistość. Na obłudę tej ustawy...
– Problem polega w moim odczuciu głównie na tym, że nie ma w Polsce oświaty seksualnej, to jest skandal, to jest ciemnogród. Po drugie, klauzula sumienia, pozwalająca lekarzom na odmowę wykonania zabiegu, została w praktyce niezwykle rozszerzona, przekraczając nawet granice prawa, czego dowodzą wyroki trybunału w Strasburgu. I to jest problem do uregulowania na początek. Tymczasem mówi się: koniec kompromisu, i mamy dyskusję. Ona sprowadza się do pytania, które zobaczyłem na jednym z portali internetowych: czy jesteś za tym, żeby zalegalizować aborcję, czy też jesteś przeciwko temu? Na Boga! W jakim cywilizowanym kraju ta sprawa tak stoi? Ona nigdzie tak nie stoi. Nigdzie nie ma całkowitej swobody przerywania ciąży. Jest kwestia warunków to określających. Nie chcę wgłębiać się w to zagadnienie – posługuję się nim jako przykładem, żeby unaocznić niebezpieczeństwa uprawiania polityki pojmowanej jako pyskówka. Bo wówczas robi się z siebie niepoważnego partnera.
Przystawka czy pies Pawłowa?
Z drugiej strony, śmiesznie wygląda opozycja, która zachowuje się tak roztropnie, jakby to ona była rządem. Nie może też być rodzajem przystawki.
– Trzeba budować swój własny wizerunek. Na zasadzie: kontroluję siebie, wiem, czego chcę. A nie na zasadzie, że jest się psem Pawłowa. W tej chwili lewica zachowuje się jak przystawka walcząca z wizerunkiem przystawki. Bo z góry można wiedzieć, jaka będzie jej reakcja. Zawsze na nie. Tak się nie buduje wizerunku odpowiedzialnego środowiska politycznego. I z powodów zasadniczych, i z powodów czysto pragmatycznych. Bo jeżeli rząd ma takie poparcie, niewiele się osiągnie, atakując go na oślep. Ludzi można przekonać, kiedy mówi się rzeczy wyważone, rozsądne, kiedy ma się ewidentną rację.
Zastanawiam się nad poziomem poparcia dla rządu. Że to efekt słabości opozycji – to już wiemy. A może także efekt skuteczności premiera i jego ekipy?
– Nie bardzo wierzę w taką rażącą skuteczność Platformy. Ona jest kolejną polską partią, która jakoś się nauczyła wygrywać wybory, ale nie rządzić. To kolejna partia, która nie ma tzw. długiej ławki. Gabinet cieni okazał się mitem. Przysłowiowe szuflady z projektami ustaw okazały się puste. Znacznie łatwiej było po pierwszych dwóch tygodniach rządzenia coś na konferencjach zapowiadać, a potem – cicho sza. Proszę zrobić przegląd ministrów rządu, byli bardzo aktywni w pierwszych dniach urzędowania. A teraz? Siedzą gdzieś tam, administrują, zajmują się czwartorzędnymi sprawami. To na razie przeciętnego obywatela nie musi razić, ale gdy zaczną pojawiać się takie sprawy, które zostaną zawalone...
To przykryje się je propagandą. Pan to przecież odczuł na własnej skórze, podczas wyborów prezydenckich, kiedy rozpętano kampanię wymierzoną przeciwko panu. I co? Nie ma winnych, nic się nie stało.
– To charakterystyczne, że nie ma winnych. Ta sprawa, z dzisiejszej perspektywy już nie tak bolesna, nie ma wymiaru wyłącznie osobistego. Ona ma wymiar ważnego wydarzenia w sferze publicznej, bo oto w wyniku działań przestępczych doprowadzono do zdeformowania jednego z najważniejszych procesów politycznych, jakim są wybory prezydenckie. Ja już nie mówię o tym, że niezwykle zawężono obszar odpowiedzialności karnej w tej sprawie. Że nie szukano innych wątków. Ale także gdy chodzi o kwestię odpowiedzialności politycznej – tego nigdy nie rozwinięto. Więc pan Tusk może opowiadać sobie te dyrdymałki, nie czując się przez nikogo zobowiązany do odpowiedzi na parę prostych pytań dotyczących wymienionego skandalu sprzed blisko trzech lat.
Powiedział pan w jednym z wywiadów, że czuje się znużony i trochę zdemoralizowany polityką.
– Zdemoralizowany w przewrotnym sensie. W sumie jako polityk, poza bolesnymi przypadkami, miałem szczęście. Zajmowałem się nową konstytucją dla Polski, wprowadzaniem Polski do Unii Europejskiej, do NATO. Sprawami kapitalnej rangi. To już się nie powtórzy. To z jednej strony daje satysfakcję. Ale z drugiej – demoralizuje. Bo jakie znaczenie w tym świetle ma doraźne zarządzanie sprawami bieżącymi?
Tu też można znaleźć satysfakcję, budując autostrady, nowoczesną Polskę...
– Nie chcę bagatelizować wydarzeń współczesnych. Jak dowodzi epizod PiS, wiemy, że nic nie jest na zawsze dane. Więc wie pan, są takie momenty, kiedy reaguję jak stary koń na ostrogę. Jak się nadarzyła możliwość, by ciężar PiS z Polski zrzucić, stanąłem w szeregu. Ale to była sytuacja szczególna. Dzisiaj nie mam planów powrotu do bardzo czynnej polityki. Ale nie oznacza to obojętności wobec sytuacji w kraju ani wobec sytuacji w centrolewicy. Tu, jeżeli mógłbym poprzez pobudzanie do myślenia jakoś pomóc, będę próbował to robić.
Robert Walenciak
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Śro 13:14, 11 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
"Waldek, Donald - jak mamy dalej funkcjonować?"
- Zaczyna brakować rzetelnych i partnerskich rozmów kierownictwa naszych partii. A przecież opozycja tylko na to czeka, kiedy my się zaczniemy rozjeżdżać - mówił w Poranku Radia TOK FM Eugeniusz Kłopotek. Poseł PSL-u wzywa więc Tuska i Pawlaka do poważnej rozmowy o koalicji.
Kłopotek: Tusk i Pawlak muszą sobie spojrzeć w oczy
Relacje między koalicjantami popsuł ostatnio pomysł Platformy na ograniczenie subwencji dla partii politycznych. PO przygotowała projekt, która zakłada wstrzymanie - na 2 lata - wypłat z budżetu. Ludowcy na takie rozwiązania się nie godzą. - Okazało się, kiedy domawiamy się i znajdujemy kompromis w sprawie ograniczenia subwencji nagle - ni z gruszki, ni z pietruszki - PO wyskakuje ze swoim pomysłem. A przecież koalicja zbudowana została na kilku filarach. Jednym z nich było to, że partner przeciwko drugiemu nie będzie niczego forsował na siłę - mówił Kłopotek. - Z pewnym niepokojem i zatroskaniem obserwuje, że nasz partner zaczyna grać w swoją grę solo - dodał poseł. Według gościa radia TOK FM sposób na uniknięcie poważnego kryzysu jest jeden - rozmowy między liderami. - Jeżeli koalicja ma dalej działać muszą siąść, spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć - Waldek, Donald jak mamy dalej funkcjonować? Bo jeżeli nadal będą pojawiały się takie problemy, to będzie można mówić o małym kryzysie koalicyjnym.
Coraz bardziej nerwowa Platforma
Dla posła Kłopotka pomysł PO na wstrzymanie wypłat dla partii to dowód na to, że Platforma " staje się coraz bardziej nerwowa". Tym bardziej, że nikomu oprócz PO ten pomysł się nie podoba. - Przecież wszyscy mówią, że to jest czysty PR, bo ustawa i tak nie przejdzie. Wtedy Platforma będzie mogła powiedzieć, że chcieli oszczędzać, ale sejmowa większość im nie pozwoliła - tłumaczył poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Choć w koalicji panuje coraz bardziej napięta atmosfera PSL nie zamierza domagać się dymisji min. Czumy. Choć, jak stwierdził Kłopotek, ujawnienie informacji o jego amerykańskich kłopotach to duży problem dla premiera. Według polityka jeżeli informacje ujawnione przez tygodnik "Polityka" potwierdza się " premier będzie się musiał zastanowić, co z tym zrobić".
[link widoczny dla zalogowanych]
No i mamy to co zwykle...
Etatowa prostytutka polskiej sceny politycznej PSL ... zaczyna stroić fochy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 12:58, 19 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Nowak może się uczyć od Gierka TRYBUNA
Sławomir Nowak, szef gabinetu politycznego premiera, wspomniał wczoraj w studiu TVN 24, że w tym roku rząd musi pożyczyć 155 mld zł, by ,,zrolować długi''. I zaznaczył: ,,w tym długi gierkowskie''!
Nowak i jego koledzy mogliby uczyć się od Edwarda Gierka. Pierwszy sekretarz skończył 10-letnie rządy mając na minusie ok. 24 mld dol. Za to w strasznych lata 70. budowano w Polsce do 300 tys. mieszkań rocznie. To za Gierka powstała słynna droga gierkówka, którą minister Nowak może teraz grzać w konwoju z Warszawy do Katowic. Że o elektrowniach i innych sztandarowych inwestycjach ,,epoki woluntaryzmu'' nie wspomnę. W latach 90. na potęgę prywatyzowano przedsiębiorstwa, które zbudowano w ,,epoce woluntaryzmu''.
Otóż pierwszemu sekretarzowi udała się sztuka, o której minister Nowak, jego boss i partyjni koledzy mogą jedynie marzyć. Na przełomie lat 60. i 70. przed ówczesnym kierownictwem partii i rządu stanęło wyzwanie stworzenia kilku milionów nowych miejsc pracy dla pokolenia wyżu demograficznego, które w tym czasie wchodziło na rynek. I ta sztuka Gierkowi się udała. Masowe bezrobocie wystąpiło w Polsce dopiero w 1990 r., gdy kolegom ministra Nowaka udało się dojść do władzy i zacząć terapię szokową.
A teraz o wspomnianych przez Nowaka 155 mld zł, których szuka rząd, by ,,zrolować długi''. Nie jest żadną filozofią pożyczyć 264 mld dol. za granicą i zapełnić kraj używanymi samochodami, batonami twix, coca-colą i telewizorami LCD. To dane NBP na koniec III kwartału 2008 r.
Tuż przed świętami, 23 grudnia 2008 r., resort finansów podał w komunikacie, że zadłużenie skarbu państwa wzrosło na koniec października o 3,6 proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca i wyniosło ok. 535,19 mld zł. Otóż zapewniam – nie jest żadną filozofią zadłużyć się na ponad pół biliona zł w ramach transformacji, a potem szukać 155 mld zł, by nowymi zobowiązaniami spłacać stare. O takiej właśnie operacji wspomniał minister Nowak w studiu TVN 24.
Nie wspomniał tylko, że z tytułu zadłużenia skarbu państwa przeciętny Polak, wliczając noworodki i stojących nad grobem staruszków, winien jest posiadaczom obligacji emitowanych przez resort finansów ponad 14 tys. zł. Edward Gierek potrzebował dekady, by zadłużyć Polskę na 24 mld dol. W obecnych czasach banki, przedsiębiorstwa, indywidualni obywatele i minister finansów potrzebują jednego, góra dwóch kwartałów, by osiągnąć taką kwotę!
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Śro 9:22, 25 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
RECEPTA NA KRYZYS TRYBUNA
A Niemcy robią to tak
Niemiecki rząd przy pomocy planów antykryzysowych próbuje gorączkowo naoliwić maszynerię kulejącej gospodarki. Kilka dni temu ogłosili kolejny – warty 50 mld euro – program. Władze starają się ratować gospodarkę, bowiem Niemcy powoli tracą wiarę w turbokapitalizm i spoglądają z nadzieją w stronę państwa. Przeczekać, czy interweniować? Odpowiedź na to pytanie nie przyszła Angeli Merkel łatwo. Jak kanclerz sama powiedziała, była to najtrudniejsza decyzja w jej karierze politycznej. Do tej pory krytykowano ją za oportunizm i przekładanie w czasie kontrowersyjnych problemów. Tym razem szybko zrozumiała, że lekarstwem na najgłębszą recesję w powojennej historii kraju mogą być tylko ,,konkretne, śmiałe i długofalowe posunięcia''.
Wyścig z czasem
Niemcy podjęły wyzwanie i rozpoczęły wyścig z czasem. Do niedawna eksperci rządowi zakładali, że już w 2010 r. uda się okiełznać kryzys gospodarczy. Tymczasem renomowani ekonomiści zapowiadają, że nie ma co liczyć na szybką poprawę. Coraz bardziej prawdopodobne wydaje się także przekroczenie czteromilionowego pułapu bezrobocia.
Czwarta gospodarka na świecie i największy partner handlowy Polski zakłada, że w tym roku jej produkt krajowy brutto spadnie o trzy procent. Jak na razie trwa licytacja złych wiadomości. Norman Walter, główny ekonomista Deutsche Banku, uważa, że może być jeszcze gorzej. Według niego, gospodarka Niemiec skurczy się przynajmniej o 5 proc. i to pod warunkiem, że latem rozpocznie się odczuwalne ożywienie. – W przeciwnym razie spadek PKB może być jeszcze głębszy – zapowiada bez ogródek.
Minister finansów Peer Steinbrueck już dawno pożegnał się z ambitnym planem zrównoważenia budżetu państwa do 2011 r. Finansowe i gospodarcze tsunami robi coraz większe spustoszenie w kieszeni państwa. Zamiast planowanych 18,3 mld euro rząd zaciągnie w tym roku kredyty wartości 36,8 mld euro. Odbije się to na wzroście deficytu budżetowego na rok bieżący nawet do 50 mld. Takiego zadłużenia Niemcy nie mieli od zjednoczenia.
Dwa plany antykryzysowe
Pierwszym adresatem działań antykryzysowych niemieckiego rządu był sektor bankowy, sprawca całej katastrofy. W październiku ub. roku Bundestag uchwalił w przyśpieszonym trybie ustawę o utworzeniu pakietu pomocowego wysokości 500 mld euro. Jak na warunki niemieckie zrobiono to w rekordowym tempie – proces legislacyjny trwał zaledwie pięć dni. – Nie chodzi nam o rozszerzenie wpływu państwa na sektor bankowy, lecz ochronę pieniędzy podatników – odpierał zarzuty minister finansów.
Gdy okazało się, że kryzys w tym sektorze rozszerza się na gospodarkę, rząd przyjął w listopadzie plan pobudzenia koniunktury wartości 32 mld euro. Upłynęło kilka miesięcy, a dane makroekonomiczne były coraz gorsze. Potwierdziły się przypuszczenia ekonomistów i mediów o połowiczności akcji ratunkowej. W lutym tego roku Bundestag i Bundesrat przyjęły dlatego drugi plan antykryzysowy. W ciągu najbliższych dwóch lat niemiecki rząd wyda 50 mld euro na inwestycje w infrastrukturę, pomoc dla przedsiębiorstw i ulgi podatkowe.
Komu i ile
– Ten pakiet posunięć przysłuży się zarówno przedsiębiorstwom, jak i ludziom w nich zatrudnionym. Chodzi głównie o to, aby zachować w naszym kraju jak najwięcej miejsc pracy – oświadczyła Angela Merkel.
Największy pakiet interwencyjny w powojennej historii Niemiec obejmuje rozbudowę infrastruktury, modernizację dróg, powszechny dostęp do szerokopasmowego internetu, inwestycje w oświatę, kredyty i gwarancje państwowe dla firm, które zostały odprawione z kwitkiem przez banki, albo wpadły w tarapaty finansowe.
Na liście antykryzysowych działań jest obniżenie składki zdrowotnej do 14,9 proc., bazowej składki podatkowej z 15 do 14 proc. i zwiększenie kwoty wolnej od opodatkowania z obecnych 7664 euro do 8 tys. euro. Program przewiduje jednorazowy bonus wysokości stu euro na każde dziecko i premię ekologiczną wartości 2,5 tys. euro dla właścicieli samochodów, którzy zdecydują się złomować co najmniej dziewięcioletni pojazd i kupią nowe auto.
Nacjonalizować, czy prywatyzować
Pogłębiający się kryzys spowodował wyraźną zmianę opinii o gospodarce wolnorynkowej i roli państwa. Do niedawna luminarze niemieckiej gospodarki wierzyli w samoregulującą się moc rynku i odrzucali jakikolwiek interwencjonizm państwowy. Obecny kryzys pokazał, że bez pomocy rządu nawet duże firmy nie zdołają o własnych siłach wyjść z dołka recesji. Powoli wydłuża się kolejka petentów. Na częściowe upaństwowienie liczy Opel, gdyby doszło do bankructwa koncernu-matki z Detroit, a na horyzoncie nie pojawił się chętny do kupna niemieckiej marki. O pomoc państwa zabiega grupa Schaeffler, wiodący dostawca części dla przemysłu motoryzacyjnego. W sierpniu firma rodzinna przejęła za ponad 12 mld euro spółkę Continental, drugiego na świecie producenta opon samochodowych. Transakcja popchnęła ją na skraj bankructwa. Rodzina Schaefflerów liczy na wsparcie z budżetu państwa, ponieważ ważą się losy ponad 31-tys. załogi.
Ekscesy kapitalizmu
Najmocniej ekscesy kapitalizmu piętnuje Oskar Lafontaine, przewodniczący Partii Lewicy. – Żaden człowiek nie jest w stanie zgromadzić w swoim życiu dziesięciu miliardów w sposób zgodny z konstytucją – przekonuje polityk. – Dlatego należałoby je zwrócić prawowitym właścicielom, czyli pracownikom.
Turbokapitalizm gani również niemiecki Kościół w osobie monachijskiego abp. Reinharda Marksa, który opublikował książkę ,,Kapitał'' nawiązującą do jego sławnego imiennika. – Najwyższa pora na tego rodzaju otwartą krytykę – pisze ,,Schwebische Zeitung''. – Coraz więcej ludzi nie rozumie, dlaczego są karani za trzymanie się takich cnót jak uczciwość i poczucie obowiązku, podczas gdy inni, którzy je otwarcie lekceważą, opływają we wszelkie dostatki bogacąc się na domiar złego ich kosztem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 10:29, 24 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Niezbędny światowy policjant TRYBUNA
Lewicowi ekonomiści o kryzysie
Wszyscy, jak tu siedzimy, jesteśmy ekonomistami. Muszę przyznać, że cała nasza profesja zawiodła – tak prof. Marek Belka rozpoczął dyskusję panelową, zorganizowaną przez prof. Janusza Reykowskiego, przewodniczącego Rady Programowej Centrum Analiz Politycznych. Dyskusję prowadził prof. Zdzisław Sadowski, a wzięli w niej udział także Marek Borowski, Mirosław Gronicki, Jerzy Hausner i Andrzej Raczko.
Marek Belka (były premier):
– Można powiedzieć, że po raz pierwszy jest to kryzys globalny; niektórzy mówią – kryzys globalizacji. Powstała klasa krajów oszczędzających i klasa krajów wydających. System finansowy powinien być w stanie dostarczyć pieniądze tam, gdzie byłyby potrzebne i zminimalizować ryzyko. Powinien następować recykling pieniędzy z krajów, gdzie były gromadzone (Chiny) do krajów, w których były potrzebne (USA). Okazało się jednak, że rynek finansowy zawiódł. (...) Na tym tle pojawiają się pytania: Czy upada kapitalizm? Czy wróci socjalizm?
Kapitalizm jest obecnie ,,the only game in town'' (dosłownie: ,,jedyną grą w mieście''), w socjalizm nikt dziś nie gra.
Jest natomiast pytanie o model gospodarki po kryzysie. Oczywiście jest to moja spekulacja, ale twierdzę, że gospodarka będzie bardziej konserwatywna. To oznacza,.że pojęcie: ,,zmiana'', przestanie być traktowane jako wartość sama w sobie. Nie każda zmiana wychodzi na dobre. (...) Dlatego w przyszłej gospodarce, przez długi czas, nie będzie akceptacji dla wysokich ryzyk. Będzie ona bardziej pragmatyczna, a mniej ideologiczna. System finansowy będzie prostszy i mniejszy.
Myślę, że istnieją zagrożenia dla integracji finansowej świata. Pozostaje pytanie, czy handel międzynarodowy będzie równie silnym motorem wzrostu gospodarczego, jak dotychczas. Myślę, że nie. Skoro Stany Zjednoczone będą musiały oszczędzać, to Chiny będą zmuszone zacząć wydawać, ale przecież nie na te same dobra i usługi, które sprzedawały do USA, tylko na inne rzeczy. (...)
Natomiast Europa, rozumiana jako strefa wspólnej waluty, stoi przed wielkim testem. Według mnie, z kryzysu wyjdzie Europa wielu prędkości; część będzie zdominowana przez gospodarkę niemiecką, do której obyśmy mieli szansę doszlusować. To będzie Europa, która w sposób oczywisty zacznie budować elementy państwa federalnego, łącznie z instytucjami fiskalnymi. Drugie wyzwanie, przed którym stoją państwa Europy wschodniej, polega na tym, czy kryzys zakłóci proces konwergencji w naszych krajach, czy też nie.
Marek Borowski (polityk SdPl, wicepremier w rządzie W. Pawlaka):
– Obecny kryzys zakwestionował zasadę, że gospodarka najlepiej się rozwija, gdy państwo się do niej nie wtrąca, bo rynek sam się wyreguluje. (...) Mówiono również, że jeśli ktoś chce ryzykować, to nie należy mu przeszkadzać, bo takie są reguły gry na rynku. Obecnie nikt tej tezy nie będzie bronił. Gdy ryzykuje się cudzymi pieniędzmi – mam na myśli banki i fundusze – to należy ten proces regulować i monitorować. Dotyczy to również spółek giełdowych, w których rozproszeni właściciele nie mają wpływu na zarząd. Obalony został również dogmat, że rolą banku centralnego jest głównie walka z inflacją. Dziś nikt go nie przestrzega, chodzi przecież głównie o odblokowanie kredytów i pobudzenie konsumpcji.
W kwestii kierunków zmian, to mówi się o wprowadzeniu wspólnego pieniądza światowego. Moim zdaniem jest to odległa perspektywa. Ale na przykład koordynacja światowej polityki pieniężnej wydaje się po tym kryzysie możliwa. Podobnie, jeśli chodzi międzynarodową koordynację kontroli nad rynkami finansowymi.(...) Już dzisiaj mówi się o wzmocnieniu Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Znacznie większą rolę muszą w nim odgrywać nowe potęgi, zwłaszcza Chiny.
Jeśli chodzi o Polskę, to w porównaniu z wieloma innymi krajami nasza gospodarka prezentuje się nieźle: mamy niski deficyt budżetowy, niski deficyt obrotów bieżących, niewielką inflację i bezrobocie. Wiemy jednak, że są to wielkości zmienne. Dane za dwa miesiące tego roku są dość niepokojące: inwestycje spadają znacząco, eksport również, bezrobocie rośnie, dochody budżetu będą znacznie niższe od planowanych. Poza tym mamy wysokie zadłużenie zagraniczne przedsiębiorstw, które w okresie koniunktury wzięły sporo kredytów, w tym także krótkoterminowych, co będzie rodziło negatywne konsekwencje.
Martwi mnie również fakt, że Polska nie ma żadnego programu perspektywicznego, określającego kierunek, w jakim powinna się rozwijać. (...)Grozi nam, że w wyniku polityki małego budżetu, czyli ciągłego obniżania dochodów, staniemy się po prostu wielką montownią Europy, dostawcą różnego rodzaju półfabrykatów, co z kolei oznacza, że będziemy bardzo podatni na różnego rodzaju wstrząsy koniunkturalne.
Do strefy euro powinniśmy wejść po odpowiednich przygotowaniach i negocjacjach z Komisją Europejską, ale koniecznie po zmianie Konstytucji. Gdyby jedyną szansą jej zmiany miało być referendum, to jestem za jego przeprowadzeniem. Jednak pod warunkiem, że wszystkie strony zobowiążą się do respektowani jego wyników – bez względu na frekwencję.
Mirosław Gronicki (minister finansów w rządzie M. Belki):
– Obserwujemy katastrofalną zmienność kursów walut – w ciągu jednego dnia dolar może stracić bądź zyskać 5 proc. Prowadzenie rozsądnej polityki finansowej w takiej sytuacji jest problemem. Handel światowy najbardziej na tym cierpi, bo jest zależny od sprawności funkcjonowania systemu finansowego. Praktycznie mamy do czynienia z zapaścią w handlu. (...)
Te dwa aspekty kryzysu globalnego uderzają w Polskę. Oprócz tego mamy swoje własne nierównowagi. Po przejęciu w 2005 roku rządów nasi następcy, zamiast prowadzić rozsądną politykę finansową i gospodarczą, zaczęli dodatkowo pobudzać wzrost. W efekcie, z 20-procentowego zadłużenia zagranicznego (w stosunku do PKB), zrobiło się 70-procentowe. Oczywiście, w sytuacji normalnej nie byłoby problemu, ale mamy przecież do czynienia z katastrofą. Zdobycie dodatkowego finansowania czy refinansowania tak wysokiego poziomu zadłużenia jest problemem.
Te trzy elementy wpływają na kryzys gospodarczy w Polsce i żadnego z nich nie jesteśmy w stanie zneutralizować. (...) Z jednej strony mamy Narodowy Bank Polski, który nie panuje nad podażą pieniądza, nie stymuluje jej, jakby zupełnie się poddał. Z drugiej strony przyjęto budżet, który jest ,,księżycowy'' – jak go określiła Zyta Gilowska – i ja jej pogląd podzielam. Podam dwie liczby: planowany wzrost dochodów z 254 mld zł w 2008 r., do 303 mld w 2009 r., to jest, moim zdaniem, rekord świata. Takich rzeczy się nie robi. Przecież w grudniu ubiegłego roku rząd musiał już wiedzieć o sytuacji kryzysowej – może nie mówił głośno, ale z pewnością wiedział. (...)
Kolejny projekt, zapowiedziany przez premiera Tuska, czyli wejście do strefy euro. Ja jestem ekonomistą z wykształcenia, a premier Tusk historykiem i może dlatego podchodzi do tego problemu z pewną nonszalancją. Odejście od płynnego do sztywnego kursu naszej waluty w momencie, gdy mamy do czynienia z kryzysem finansowym, jest odwrotnością tego, co zalecają wszystkie podręczniki ekonomii.
Jerzy Hausner wicepremier w rządach L. Millera i M. Belki):
– Instrumentalnym celem obecnej polityki gospodarczej jest utrzymanie deficytu budżetowego na założonym poziomie 18 mld zł. Jaki jest sposób osiągania tego celu? Blokowanie wydatków. Nie są to ani cięcia, ani oszczędności, po prostu blokowanie, albo – jak mówią ekonomiści – rolowanie wydatków. Robi się to w imię zachowania wiarygodności wobec rynków finansowych. Ale po co? Po to, by powstrzymać osłabianie złotego. Komu to pomaga? Na pewno budżetowi oraz zadłużonym gospodarstwom domowym, z których część jest zadłużona za granicą (są to oczywiście gospodarstwa osób lepiej sytuowanych), to pomaga zadłużonym przedsiębiorstwom, a także bankom, bo zwalnia je z pewnej części ryzyka. Komu nie pomaga? Na pewno eksporterom. Ponadto tym, którzy stracą na blokowaniu popytu. (...)Wydaje mi się, że taka polityka miałaby sens, gdyby zaistniały trzy warunki: 1. Nasze problemy gospodarcze są spowodowane czynnikami zewnętrznymi. Ja uważam, że tak nie jest. 2. Te przyczyny przenoszą się do nas z zewnątrz wyłącznie kanałami sfery finansowej. Również nie. W coraz mocniejszym stopniu przenoszą się do nas kanałami gospodarki realnej, na przykład poprzez ograniczenie popytu zewnętrznego. 3. Osłabienie działalności gospodarczej, związanej z kryzysem, będzie względnie krótkie. Moim zdaniem, jest to kluczowa kwestia.
Wydaje mi się, że dwie pierwsze przesłanki obecnej polityki są fałszywe, a trzecia – prawdopodobnie fałszywa. Proces obniżenia aktywności gospodarczej nie będzie krótkookresowy, potrwa dłużej niż dwa lata. Ta polityka miałaby sens, gdyby ten okres trwał około jednego roku. Nie chcę powiedzieć, że jest to polityka błędna, ale – co najmniej – ryzykowna.
Co będzie na końcu tego procesu? Jeśli ktoś chciałby bronić obecnej polityki, że podejmuje działania w sferze realnej, to muszę stwierdzić, że wszystkie działania w sferze finansowej są faktyczne, a w serze realnej – deklaratywne.
Konkluzja jest taka: moim zdaniem obecna polityka gospodarcza jest zasadniczo pasywna, jest spóźniona, czyli jest retroaktywna, jest chaotyczna i nieskoordynowana, jest zorientowana krótkookresowo i skupia się na sferze finansowej przy faktycznym lekceważeniu sfery realnej. Jest też autystyczna – sternicy gospodarki odnoszą się do tego, co wcześniej sami powiedzieli i otaczają się tymi, którzy ewentualnie rozumieją, a lekceważą wszystkich innych, uznawanych za tych, którzy nie są w stanie zrozumieć i kierują nimi złe intencje. Moim zdaniem polityka powinna być proaktywna, średniookresowa 3-, 4-letnia, powinna w równym stopniu odnosić się do sfery finansowej i realnej oraz być skoordynowana przez ministra gospodarki i ministra finansów. Powinna być zorientowana na produktywność, na wykorzystanie dostępnych zasobów (...). Ważne jest to, żeby wydajność pracy znów wzrosła i rosła szybciej niż rosną wynagrodzenia. To była siła polskiej gospodarki. Na tym budowaliśmy przewagę konkurencyjną.
Perspektywa wejścia do strefy euro jest nam niezbędna i to najlepiej w okresie 4-, 5-letnim.
Andrzej Raczko (minister finansów w rządach L. Millera i M. Belki):
– Pozwolono na powstanie instytucji finansowych, które wbrew zasadom zdrowego prowadzenia biznesu, finansowały długoterminowe aktywa przy pomocy krótkoterminowych papierów wartościowych. W momencie, gdy rynki sobie przypomniały, że istnieje coś takiego, jak ryzyko płynności, wszystkie te instytucje rozsypały się jak domek z kart. Politycy i biznesmeni nie oponowali wcześniej.
Jestem zdania, że musi być światowy policjant, który będzie czuwał nad stabilnością międzynarodowego rynku finansowego, w skali globalnej. Nie można również doktrynersko podchodzić do rozwiązywania bieżących problemów, preferowania pewnej teorii, która podoba się ekonomiście podejmującemu decyzję i który przestaje myśleć, że mogą istnieć inne rozwiązania.
--------------------------------------------------------------------------------
(*)Kazimierz Zglejszewski
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pią 8:14, 03 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
Czarna strona sprawiedliwości
To, co Polacy sądzą o wymiarze sprawiedliwości, każdego musi przyprawić o ból głowy. Każdego, choć najbardziej powinni się przejąć sami zainteresowani. Dawno bowiem nie spotkałem się z tak ponurymi wynikami badań, które by na domiar złego tak bardzo kontrastowały z samozadowoleniem środowisk prawniczych.
Czy może być coś jeszcze gorszego niż przekonanie ponad połowy Polaków, że prokuratorzy, sędziowie i adwokaci są skorumpowani? Albo pogląd 70% ankietowanych, że wyroki, które zapadają w Polsce, są niesprawiedliwe? Skąd tak wielki brak zaufania? Nawet jeśli przyjąć, że w jakiejś mierze jest to element typowej dla Polaków nieufności wobec większości instytucji i nawet wobec samych siebie, to musi coś być w tych opiniach. To nie jest tylko mentalna skaza w takim myśleniu Polaków o sobie, że my zawsze mamy rację, a jak sąd rozstrzygnął inaczej, to z pewnością ktoś wziął łapówkę. Największy wpływ na złe opinie o wymiarze sprawiedliwości mają osobiste doświadczenia i nagłaśniane przez media przestępcze zachowania jego reprezentantów. Co może myśleć o tej machinie np. mój znajomy, który od prawie trzech lat jeździ 300 km na rozprawy sądowe? Miał podwójnego pecha. Jest uczciwy i nie chowa głowy w piasek, kiedy coś widzi. A że wraz z żoną był świadkiem pyskówki sąsiedzkiej, zgodził się poświadczyć, jak było. No i teraz to świadkowanie drogo go kosztuje. Już sześć razy jeździł na rozprawy sądowe. Najczęściej po to, by usłyszeć, że rozprawa zostaje odwołana. Traci czas, pieniądze i cierpliwość pracodawcy. A takich jak on są setki tysięcy. Widzą, że machina sprawiedliwości nie potrafi sobie poradzić z wiejską rozróbą. Jak więc może funkcjonować sprawnie, gdy w grę wchodzą wielkie afery gospodarcze czy kryminalne? Lista zarzutów wobec niej jest długa. Jak na te zarzuty reaguje środowisko sędziowskie? Najczęściej metodą strusia. Chowa głowę w piasek, czyli ukrywa się za immunitetem. I to nawet w takich przypadkach, gdy sędziowie mają postawione zarzuty przestępcze albo gdy popełniają błędy, w wyniku których giną ludzie. Albo gdy wobec sprawców brutalnych przestępstw wydają niewspółmiernie do winy łagodne wyroki. Gdy na to wszystko nałoży się przewlekłość postępowań sądowych, zawiłość procedur i wysokie koszty usług prawniczych, widać, że wyprawa do sądu po sprawiedliwość jest drogą przez mękę. I po dalszą mękę. Zanim zresztą sprawa trafi do sądu, można trafić na dyspozycyjnego politycznie i skorumpowanego prokuratora, który poprowadzi ją zgodnie nie tyle ze stanem faktycznym, ile z instrukcjami szefów. Na skuteczną i bezstronną obronę też nie zawsze można liczyć. Co i rusz słychać bowiem o kolejnej kancelarii adwokackiej zamieszanej w jakąś aferę.
Świat nam uciekł bardzo daleko i gdy u nas po 12 latach zakończyła się sprawa byłego ministra Janusza Lewandowskiego, to Austriacy w ciągu czterech dni skazali Fritzla. Czy do tego trzeba jeszcze coś dodawać? Nie ma więc już nadziei na efektywność, rzetelność i obiektywizm naszego wymiaru sprawiedliwości? Jest! W tym ciemnym tunelu jest światełko optymizmu. Prawie połowa Polaków wierzy, że korupcję można pokonać. Jeszcze wierzy.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 10:04, 09 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
Czujne oko pielęgniarki TRYBUNA
Napięta atmosfera na sali dr G
z oddziału kardiochirurgii w szpitalu MSWiA w Warszawie, kiedy kierował nim podejrzany o korupcję dr Mirosław G miała być blisko związana z agentem CBA Tak zeznały wczoraj podczas kolejnej rozprawy w procesie lekarza dwie osoby z personelu oddziału Pielęgniarz mówił, że o tym, iż Mirosław G zostanie aresztowany ,,narzeczona''funkcjonariusza CBA miała im mówić na miesiąc nim do tego doszło Jego zdaniem, na oddziale wiedziano, że jest ona związana z agentem CBA
Mirosław G odpowiada przed sądem za korupcję, mobbingowanie personelu oraz żądanie korzyści seksualnej od jednej z bliskich jego pacjenta 29-letni Marcin R , który był pielęgniarzem na kardiochirurgii mówił, że standardy czystości i prowadzenia operacji, które dr G wprowadzał w Warszawie, były porównywalne z tymi amerykańskimi Stara się o nostryfikację swego dyplomu szkoły pielęgniarskiej, bo chce wyjechać do pracy USA Pytany przez oskarżonego stwierdził, że na oddziale wiedziano, iż Honorata K ,,jest związana z agentem CBA” – Ona jeszcze na pewien czas przed aresztowaniem pana doktora mówiła otwarcie, że ordynator będzie zamknięty – stwierdził
O Honoracie R mówili na wcześniejszych rozprawach pacjenci ze świętokrzyskich wsi W toku procesu ustalono, że to ona właśnie ta pielęgniarka podając się za osobę z rodziny kogoś, kto ma być pacjentem kardiochirurga wypytywała, ,,ile trzeba dać doktorowi, bo wiadomo, że bierze” Zeznająca wczoraj pielęgniarka Monika S potwierdziła słowa wcześniejszych świadków, że po aresztowaniu kardiochirurga Honorata K została pielęgniarką koordynującą na oddziale intensywnej opieki pooperacyjnej Straciła to stanowisko po liście personelu ze skargą na jej zachowanie
Świadkowie przyznawali, że jeśli chodzi o tematy zawodowe, to dr G nie należał do najlepszych przełożonych Instrumentariuszka na oddziale powiedziała przed sądem, że zrezygnowała z pracy, by ,,nie odpowiadała jej atmosfera” Wskazywała, że podczas operacji dochodziło do incydentów w postaci odrzucania podawanych narzędzi chirurgicznych, krzyków, wulgarnych odzywek – Myślę, że on chciał pokazać, jaką ma władzę – stwierdziła Zeznała, że na oddziale mówiło się, że kardiochirurg bierze 10 tys zł za wstawienie bypasów
– A może to była operacja ratująca komuś życie? Może odrzucałem narzędzia, bo podawano mi niewłaściwe i trzeba było szybko podać inne? – odpowiadał jej oskarżony lekarz Z rzekomej ceny za bypasy tłumaczył się, że tyle za taką operację płacił NFZ
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 21:04, 07 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Strachy na Lachy, a Polska w Unii jest PRZEGLĄD
Uśmiechnij się! Jesteś w Unii! Takie hasła i para młodych ludzi z twarzami pomalowanymi w biało-czerwone barwy Polski i niebieskie Unii. Tak pięć lat temu wyglądała okładka naszego tygodnika. Mieliśmy powody do radości, bo przez kilka lat byliśmy częścią tych mediów, które zdecydowanie wspierały starania Polski. Dziś, gdy poparcie Polaków dla integracji jest rekordowo wysokie, ówczesne boje i podziały społeczne przykrył kurz niepamięci. A przecież tak lekko i bezproblemowo to my do Unii nie wchodziliśmy. Debata przed referendum była bardzo dramatyczna i brutalna. Epitety padały gęsto, a celowali w nich zagorzali przeciwnicy Unii. Duża część rodzimej prawicy wytoczyła wszelkie możliwe działa, by do tego zaprzaństwa, utraty niepodległości i zdrady narodowej nie dopuścić. Straszono nieszczęściami, jakie spadną na naszą biedną ojczyznę, gdy wpadnie w szpony Unii, a właściwie to Niemców, którzy nas wykupią i zrobią z Polaków parobków. Polskę czekać miała powtórka z Sodomy i Gomory. Szczególnie bezwzględnej obróbce poddawano rolników, upatrując w nich ostatni bastion polskości. Tych samych rolników, którzy po pięciu latach są tą grupą społeczną, która najbardziej skorzystała na członkostwie. Gdzie by dziś była polska wieś, gdyby prawicy udało się wówczas zablokować negocjacje? Zwykła przyzwoitość nakazywałaby więc powiedzenie Polakom: pomyliliśmy się. Przepraszamy. Czy ktoś słyszał takie wyznanie? Jest wręcz odwrotnie. Bez cienia samokrytycyzmu i przeprosin Marian Krzaklewski, wówczas jeden z najbardziej straszących Unią, kandyduje teraz do Parlamentu Europejskiego z listy PO. Nie on jeden zresztą. Może jednak wyborcy będą mieli lepszą od nich pamięć i odpłacą im za tamte brednie.
Dziś łatwo przychodzą słowa, że była to słuszna decyzja. Że potrafiliśmy wykorzystać historyczną szansę. Trudniej przychodzi docenić właściwych autorów sukcesu. Zwłaszcza wtedy, gdy nie są oni z aktualnie rządzącego obozu politycznego. Tym bardziej warto przypomnieć, że z największym pakietem problemów musiała sobie poradzić i zrobiła to bardzo skutecznie rządząca wówczas lewica.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller i Włodzimierz Cimoszewicz byli pierwszoplanowymi postaciami w boju o Unię. Budowali poparcie społeczne dla tej decyzji i skutecznie negocjowali warunki akcesji. Bez nich tego sukcesu z pewnością by nie było. Podobnie jak nie byłoby rewolucji na wsi bez zabiegów i uporu Jarosława Kalinowskiego. Nie działali oni w próżni.
Proeuropejską politykę budowali wcześniej Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek, Lech Wałęsa i Jacek Kuroń. Jednak najtrudniejszy etap tej drogi był dziełem polityków lewicy. Wywodzącego się z lewicy prezydenta i lewicowego rządu.
Efekty po pięciu latach są większe, niż myśleli najwięksi optymiści. Już zrealizowano 98 tys. projektów za 70 mld zł. Najwięcej środków trafiło na drogi, oczyszczalnie, transport, szkolenia i stypendia. Z tym jest więc dobrze. Są jednak też problemy. Mamy duże zaległości i bardzo wiele do zrobienia. Ciągle jesteśmy prawie na końcu państw Unii pod względem zamożności. Polska jeszcze długo będzie musiała gonić europejską czołówkę. Ważne jest jednak to, że ten dystans stale się zmniejsza, że już nie drepczemy w miejscu. I wreszcie to, że mamy kolejny, wielki cel. Wejście do strefy euro.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 12:19, 28 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Dwa światy /TRYBUNA/
Kołodko kontra Balcerowicz
Gdy walił się globalny system finansowy, Leszek Balcerowicz nabrał wody w usta. Teraz pełno go we wszystkich mediach. Nawołuje, żeby zostawić jego kapitalizm w spokoju. System nie jest winny – twierdzi – tylko ludzie władzy, którzy spowodowali, że udzielano tanich kredytów nawet osobom niewypłacalnym. Takie opinie pobrzmiewają także we wczorajszym wywiadzie zamieszczonym na łamach dziennika ,,Polska The Times''.
My opublikowaliśmy wczoraj rozmowę z prof. Grzegorzem W. Kołodką. Jest okazja porównać poglądy obydwu ekonomistów na politykę gospodarczą, zwłaszcza w dobie kryzysu. Prof. Kołodko opublikował jeszcze przed jego wybuchem książkę ,,Wędrujący świat'', w której przewidział, co się stanie i opisał źródła światowej recesji.
Zupełnie inny świat wyłania się z prac i wypowiedzi Leszka Balcerowicza, który uznaje tylko jedną metodę zarządzania gospodarką – redukcję wydatków, zmniejszanie deficytu i duszenie inflacji. Zawsze, gdy ją stosował, dusił przede wszystkim tempo rozwoju. Teraz twierdzi, że trzeba postępować podobnie. – Pobudzanie gospodarki – powiedział w wywiadzie dla ,,Polski The Times'' – można porównać z dodawaniem gazu w samochodzie pędzącym z góry – jest to bardzo niebezpieczne.
Tego pędzącego samochodu jakoś jednak nie widać. Motory napędzające gospodarkę wyraźnie zwolniły, a nawet mogą się zatrzeć. O wiele bardziej przekonujący jest prof. Kołodko. Jego zdaniem, zmniejszanie deficytu budżetowego nie może być celem polityki gospodarczej, tylko środkiem. Dobrze ulokowane publiczne pieniądze wcale nie muszą powodować inflacji. Napędzają natomiast koniunkturę, co się przekłada na poprawę poziomu życia obywateli i zwiększone wpływy do kasy państwa. Taką operację można jednak przeprowadzić, gdy ma się strategię rozwoju i jasno określone cele.
Nawet jednak zatwardziały neoliberał, jakim jest Leszek Balcerowicz, musiał się czegoś nauczyć na przykładzie, jaki właśnie przerabiamy walcząc ze światową recesją. Zapytany, gdzie znajdują się granice obecności państwa w gospodarce, odpowiedział, że nie ma na to jednolitej recepty. Jeszcze rok temu takie herezje nie przeszłyby mu przez usta. Była jedynie słuszna recepta sprowadzająca państwo do roli nocnego stróża. Dokonano w niej korekty, gdy okazało się, że stróż musi zapłacić biliony dolarów za liberalne szaleństwo na rynkach finansowych.
Jednego możemy być pewni. Neoliberalna doktryna tego załamania nie przetrwa. Po kryzysie wiele się musi zmienić, żebyśmy nie wpadli w następny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 11:08, 23 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Jak zarobić miliony
Europosłowie i komisarze
Poseł do Parlamentu Europejskiego to nie tylko zaszczyt i splendor. To także bardzo wymierne, acz nie dla wszystkich wyobrażalne pieniądze. Wiecie? Jeśli nie, to poczytajcie.
Od nowej kadencji polscy europarlamentarzyści będą zarabiać jak wszyscy ich koledzy – 7.665 euro miesięcznie. Jeśli ktoś woli przeliczyć na złotówki, to będzie to 35,5 tys. zł w zależności od kursu. Za każdy dzień posiedzeń plenarnych eurodeputowany dostaje 298 euro. Stąd zapewne wzięły się nieeleganckie zachowania (także polskich) europosłów, którzy podpisywali listę i – zamiast na posiedzenie – mknęli na lotnisko. Poseł, jeśli wybrany został po raz wtóry, może zrezygnować z uposażeń PE i pozostać na pensji krajowej, która jest trzy razy niższa.
Wikt i kwaterunek
Jeśli europoseł bierze udział w posiedzeniach poza UE, to za każdy dzień dostaje 149 euro, zwrot kosztów zakwaterowania i śniadań.
Poseł musi mieć biuro i swoich asystentów. Na ten cel otrzymuje 17,5 tys. euro miesięcznie. Na prowadzenie biura lub biur krajowych posłowi przysługuje 4,2 tys. euro miesięcznie.
Za to wszystko poseł powinien pracować w PE od godz. 9.00 do godz. 19.00. Teoretycznie rzecz biorąc europoseł musi raz na miesiąc lecieć do Brukseli na czterodniowe posiedzenie i raz do Strasburga na dwa dni. Do tego dochodzą posiedzenia komisji. Jeśli chce coś znaczyć, musi w nich pracować. Sumienny poseł powinien w Brukseli i Strasburgu pracować ponad 20 dni. Jeśli ma ambicje zajmowania się polityką krajową, to rodzina ma nieliczne okazje, by się z nim widzieć. Ale jeśli nie...
Jeśli europoseł przebył w PE całą pięcioletnią kadencję, to przysługuje mu emerytura, która wynosi 1,3 tys. euro miesięcznie.
Europoseł ma, oczywiście, wydatki. Musi gdzieś mieszkać. Hotele dla Polaków były do tej pory za drogie. Woleli więc wynajmować mieszkania. Dwupokojowe w centrum Brukseli to comiesięczny wydatek 600 euro. Niektórzy wynajmowali więc mieszkanie dla kilku osób, albo – jak poseł Ryszard Czarnecki – kupowali na kredyt. Za 4,5 euro można jeździć cały dzień komunikacją miejską, ale niektórzy wolą się przemieszczać pieszo. Za 10 euro można zjeść dobry obiad. Jeśli musi być do niego lampka wina, a po nim deser – trzeba wydać 15 euro. Można ugotować w domu, można się odchudzać...
Komisarz krezusem
Jeśli o pensjach europosłów można myśleć z zazdrością, to pieniądze komisarzy Komisji Europejskiej przyprawiają o zawrót głowy, bo unijny komisarz zarabia od 19,9 tys. euro (to prawie 100 tys. zł) do 24,4 tys. euro miesięcznie. Każdy z nich (komisarzy jest tylu, ile państw członkowskich) dostaje również dodatek mieszkaniowy – to ponad 35 tys. euro (czyli ponad 157 tys. zł rocznie) i coroczny fundusz reprezentacyjny – ponad 7 tys. euro (ponad 31 tys. zł).
Każdy z komisarzy otrzymuje tzw. dodatek na przesiedlenie w wysokości jednej pensji, a także płatny co miesiąc przez trzy lata po opuszczeniu KE tzw. dodatek przejściowy w wysokości do 65 proc. pensji. Także po pięciu latach pracy unijny komisarz nabywa prawo do dożywotniej emerytury wysokości ponad 4 tys. euro (18 tys. zł).
Pamiętam, jak pracowali polscy posłowie w Strasburgu – konsekwentnie, elegancko, przeważnie skutecznie. Jak sobie będą radzić w tej kadencji – zobaczymy, bo już zaprosili przedstawiciela ,,Trybuny'' do Brukseli.
[link widoczny dla zalogowanych]
To tylko wklejam z kronikarskiego obowiązku
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 22:00, 07 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
TRYBUNA
Jutro zdarzy się coś, co – wyłączając czasy wojenne – nigdy jeszcze nie miało miejsca w 83-letniej historii Polskiego Radia. Będzie to niemy krzyk. W ramach protestu pracowników zamilknie na dobę Program II PR od dziesięcioleci krzewiący kulturę wyższą i w tym sensie unikalny. Zamilknie – bo Platforma Obywatelska dokończyła dzieła dewastacji mediów publicznych i systemu ich finansowania nie proponując nic w zamian. Jeśli Dwójka zamilknie w przyszłości na stałe, będzie to wydarzenie o ponurej wymowie, także symbolicznej – jako koronny dowód na to, że rządząca obecnie polityczna formacja odwołująca się, było nie było, do tradycji „solidarnościowych” i „obywatelskich” żywi tak naprawdę barbarzyński stosunek do kultury narodowej poświęcając ją dla geszeftu. KRZYSZTOF LUBCZYŃSKI
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Wto 22:01, 07 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 22:11, 16 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Dramatyczny bezwład
Z Markiem Borowskim, przewodniczącym koła poselskiego SdPl-Nowa Lewica, rozmawia Czesław Rychlewski
Rząd wystąpił z nowelizacją budżetu. Czy sądzi Pan, że jest to pierwsza i ostatnia nowelizacja w tym roku, czy konieczna będzie następna?
– Myślę, że ostatnia. Nie dlatego jednak, żebym przewidywał, tak jak minister Rostowski, że żadna niespodzianka już nas nie zaskoczy. Jeżeli sytuacja w drugim półroczu potoczy się mniej pomyślnie niż on zakłada i powstanie ryzyko większego deficytu niż 27 mld zł, wówczas rząd zastosuje wypróbowaną metodę upychania go po innych instytucjach finansów publicznych, np. w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, który może brać pożyczki. Tak już zrobiono w przypadku Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Zobowiązanie państwa do finansowania inwestycji drogowych zastąpiono kreatywną księgowością w układzie z Bankiem Gospodarstwa Krajowego umożliwiającą zaciąganie pożyczek na rynku.
Ale to może nie wystarczyć. Rząd jest praktycznie bez żadnych rezerw i gdyby stało się coś złego, znajdziemy się w sytuacji dramatycznej.
– Mało kto zauważył, że wpływy z podatków, które rząd zakłada na ten rok, są niższe o 46 mld zł od planowanych początkowo. To jest potężna kwota. Pod względem wielkości dochodów z tego źródła cofnęliśmy się o dwa lata. Wydaje się, że minister Rostowski nie chciałby ryzykować ponownej nowelizacji i raczej przyjął wariant mniej optymistyczny.
Do końca roku jakoś więc dotrwamy. Pozostaje jednak problem budżetu przyszłorocznego.
– Ja nazwałem tę sytuację tragiczną i nie uważam, żeby to było określenie przesadne. W tym roku wypchnie się pewne wydatki na zewnątrz. W przyszłym te możliwości będą ograniczone, albo nawet w ogóle niedostępne. Teraz zastosowano również ekstra sposoby na poprawienie wyników. Ściągnie się 5 mld zł więcej dywidendy od spółek skarbu państwa. W roku 2010 będą problemy z powtórzeniem tego wyniku nie mówiąc już o jego zwiększeniu. Teraz budżet zyskuje 8,5 mld zł z przewalutowania środków unijnych na złote. Wypłaty dla rolników odbywają się w ten sposób, że przelicza się euro po kursie z października roku poprzedniego. Rząd teraz wymienił je po 4,4 zł, a rolnikom zapłacił po ok. 3,4 zł. Ta różnica daje 2,5 mld zł, które zostały wpisane do budżetu. Podobnie jest ze środkami na programy strukturalne. Były one planowane według innego kursu euro na 33 mld zł. Obecnie otrzymujemy te pieniądze zaliczkowo i okazuje się, że są warte więcej. W związku z tym rząd wykoncypował, że może część z nich przeznaczyć na inne wydatki. Jest to ok. 6 mld zł. Dzięki temu deficyt zmniejszył się łącznie o 8,5 mld zł. W przyszłym roku już tego nie będzie, bo wszystko wskazuje na to, że złoty się umocni.
Cóż więc pozostaje?
– W tej sytuacji rząd rozpętał kampanię przeciwko Narodowemu Bankowi Polskiemu. Mówi się społeczeństwu, że sytuacja, owszem, jest trudna, ale proponujemy dobre wyjście. Niech NBP rozwiąże rezerwę i da pieniądze. Ludzie słabo orientują się w tych zawiłościach, więc będą oczekiwali, że bank centralny stanie na wysokości zadania i wesprze finanse państwa. Próbuje się wywołać taką presję społeczną i mieszać ludziom w głowach. NBP będzie mógł stwierdzić, ile pieniędzy może przekazać do budżetu dopiero pod koniec roku. Natomiast rząd chciałby o tym wiedzieć wcześniej. Jeżeli bowiem będzie zmuszony do podwyższania podatków, musi wyjść z taką propozycją najpóźniej 1 października. NBP prawdopodobnie jakieś pieniądze przekaże do kasy państwa, ale co najwyżej kilka mld zł, na pewno nie kilkanaście.
Minister Rostowski twierdzi, że mimo wszystko wyprowadzi polskie finanse na ścieżkę stabilizacji. Czy jest na to szansa?
– To zawsze można zrobić. Trzeba jednak zadać sobie pytanie: jakim kosztem? Minister finansów, który poczytuje sobie za sukces wyprowadzenie Polski z budżetowych kłopotów, a nie stosuje różnych złożonych metod dających długofalowy wzrost gospodarczy, wykonuje swoje zadania niewłaściwie. Mnie najbardziej niepokoi to, że rząd nie podejmuje działań, które zmniejszałyby skutki kryzysu w Polsce. Formalnie coś robi, coś ogłasza, kieruje ustawy do Sejmu, a później to nie wchodzi w życie. Takim typowym przykładem są gwarancje i poręczenia kredytów dla firm. Ten program ogłoszono w listopadzie z wielkim hukiem, ale efektów dotąd nie ma. To jest dramatyczny bezwład. Jeżeli się takich działań nie podejmie, to wyprowadzenie Polski z problemów budżetowych będzie znacznie bardziej kosztowne.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Nie 14:59, 19 Lip 2009 PRZENIESIONY Nie 16:19, 19 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Krystyna Kofta
Mucha Obamy
Najważniejszym, choć przydługim newsem w telewizji był pogrzeb bóstwa, czyli Michaela Jacksona. Zdziwiło mnie, że publiczne i prywatne stacje telewizyjne wydały kasę na bezpośrednią transmisję.
Wyjaśniło się jednak, że cały świat oglądał to widowisko za darmo! Za trzy godziny żałobnej celebry nie trzeba było płacić.
Na scenie różne osoby mówiły albo śpiewały, a Michael przyglądał się temu jako hologram. Przybierał różne postacie, raz był śpiewającym pięcioletnim brzdącem, to znów wisiał w niebieskich laserach rozpięty na niewidzialnym krzyżu albo, też w błękitnej poświacie, siedział zamyślony w drzwiach otwartych na kosmos.
Jednocześnie leżał w złotej trumnie za 200 tys. dolców. Albo to tylko pozłotka, albo trumna cienka, bo w kryzysie złoto nie staniało. I tak właściciele zakładów pogrzebowych zacierają łapki, bo odtąd co bogatsi będą kazali się pakować w złoty piórnik. Złodzieje zaś cieszą się na wykopki złotego łupu.
Teraz zacznie się liczenie, ile miliardów obejrzało pogrzeb Diany, ile Jana Pawła II. Presley odpada, bo w tamtych czasach nie oglądało się telewizji na okrągło. Ci, którzy wówczas żyli, mówią, że pamiętają dzień śmierci Elvisa. Ja byłam na wakacjach w Karwi, news usłyszeliśmy w radiu tranzystorowym. Gdy w nocy na dansingu zagrali „Love me tender”, kobiety płakały i zrobiły się łatwiejsze.
Niektórzy uważają, że Michaela tak przeraziła ilość koncertów, na jakich miał wystąpić, że popełnił samobójstwo. Przestraszyć się mogli też ci, którzy zaplanowali obłędną trasę 50 koncertów. Wiedzieli, że idol tego nie przetrzyma. Ponieważ mieszkamy w kraju zaawansowanej paranoi, można wysnuć wniosek, że ktoś pomógł Jacksonowi zejść ze sceny życia. Lubię Michaela, żal mi go, nie wierzę też w jego pedofilię, bo uważam, że był zwichniętym 50-letnim dzieckiem, a dziecko zabawiające się z dzieckiem nie może być pedofilem. Nie miał dzieciństwa, bo ojciec terrorem zadbał, żeby malec zrobił szmal dla rodziny, tatuś narobił za dużo dzieci i trzeba było je nakarmić. Michael za ciężko zarobione pieniądze kupił sobie szczenięce lata i tyle. Czy dorosły człowiek mógłby nosić białe skarpetki do ciemnych pantofelków? Taką modę wprowadził Michael. U nas fanką Jacksona jest Nelly Rokita. Nosi białe skarpetki do szpilek, rękawiczki i kapelusz. Prawie jak Michael. Nie wiemy, jak śpiewa Nelly, jednak teksty ma bardziej szokujące, np. o tym, że wystarczy kieliszek wina i relaks, by w ciążę zajść, bezpłodność to wymysł leniwych, in vitro jest zbędne, w Pałacu Prezydenckim zaś powinien siedzieć stary facet, te i parę innych złotych myśli zawarła w jednej tylko rozmowie z Moniką Olejnik. Wszystkie stacje pokazują Nelly, sarkając na jej głupotę. Co myślą i mówią dziennikarze, to jej zwisa zwiędłym bakłażanem, bo najważniejsze jest być w mediach na okrągło. Nawet zdetronizowana posłanka Szczypińska żachnęła się na te dyrdymały, jednak spin doktor Kurski uważa, że naród ciemny i głupi, wszystko kupi.
Jeszcze jeden, choć krótszy news obleciał cały świat. Prezydent Obama zabił muchę!
Podczas wywiadu bzyczało to grube bydlę, oganiał się bezskutecznie, a gdy nie pomogło, zręcznie pacnął ręką, pac! I leży wielkie muszysko na podłodze, ostatni bzyk z siebie wydaje, Obama szczęśliwy, mały chłopczyk, namawia ekipę, by sfilmowała konanie muchy. Spece od wizerunku zapiali z zachwytu, ach, jak to ociepliło image prezydenta! Z ocieplonym wizerunkiem zostawił swoich czarnych braci w żałobie po Michaelu i pojechał do Moskwy. Gdyby pogrzeb odbywał się przed wyborami, z pewnością Obamowie płakaliby w pierwszym rzędzie obok braci Michaela w ciemnych okularach i żółtych krawatach. Wygrał wybory, a więc pojechał do Moskwy z żoną i córeczkami, nawet listu nie zostawił. Pewnie doradzili mu pijarowcy, by raczej nie pokazywał się na pogrzebie Jacksona, bo gdy zwłoki przestygną, zaraz zacznie się ujadanie na temat moralnej zgnilizny idola. W tym układzie Obama wybrał Miedwiediewa z Putinem oraz szczyt G8, z którego g może wyniknąć, bo o czym gadać z cyborgami na szczycie? Putin był ponury, ale z Miedwiediewem Obama zrobił niedźwiedzia. Amerykańscy prezydenci łatwo zaprzyjaźniają się z Rosją. Do zlikwidowania tarczy włącznie. Od początku pisałam, że tarcza jest nam potrzebna jak rybie rower, że użyję feministycznego zwrotu, mówiłam, żeby nie pchać się po tarczę, bo wyjdziemy na tym jak Dochnal na areszcie wydobywczym, ale kto by tam kobiety słuchał! Gdyby parytet był, jak jest w wielu krajach, z pewnością nie głupszych od naszego, byłoby inaczej. Żadna zdezelowana tarcza by tu nie stanęła, przerdzewiałe patrioty mogliby sobie w hangar wsadzić, a my byśmy Kozakiewicza gest zrobili, a raczej zrobiły, bo kobiety mniej się boją.
Zauważyłam to na kongresie kobiet, po którym powstał nowy, medialno-polityczny, męski front jedności narodu, od biskupów po tygodnik „NIE”. Całe to spectrum oburzało się, wyrażało lekceważąco, dowcipkowało bądź też kłamało o tym, co działo się podczas kongresu.
W takim froncie znalazło się kilka dam, co to się już załapały na różne fuchy i nie potrzebują „punktów preferencyjnych”. Wstyd, że prócz Nelly i innych prawicówek, satelitek Gosiewskiego i spółki, znalazła się w tym gronie prof. Łybacka. Nie chodzi o dodatkowe punkty ani o żadne specjalne przywileje, proszę damulek. Chodzi wyłącznie o wyrównanie szans. Tego chcemy i do tego dążymy, tak, że mucha nie siada!
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Śro 22:03, 29 Lip 2009 Temat postu: |
|
|
Panie Waldku, niech pan się boi
Z Grzegorzem Napieralskim, przewodniczącym SLD, rozmawia Piotr Ożadowicz
Po wywiadzie wicepremiera Waldemara Pawlaka w koalicji zatrzeszczało. Prezes PSL skrytykował sposób uprawiania polityki przez premiera i podporządkowanie jej sondażom. Premier zapewnia, że żadnego zagrożenia dla działania koalicji nie ma. To jego kolejne PR-owskie zagranie, czy faktycznie w koalicji trzeszczy?
– Waldemar Pawlak powiedział to, o czym mówi opozycja, o czym mówi SLD, o czym mówi się w sejmowych kuluarach: Donald Tusk podejmuje decyzje tylko w oparciu o badania opinii publicznej, o podpowiedzi PR-owców, w jego rządzeniu nie ma żadnego planu strategicznego. Oprócz jednego. Ten plan to wybory prezydenckie i wszystko temu podporządkował. To po pierwsze. Po drugie – Waldemar Pawlak powiedział, że Platforma Obywatelska chce budować system monopartyjny. PO uważa, że dziś ma wsparcie mediów prywatnych, że jest u władzy po wsze czasy i może robić wszystko, co uważa za jej potrzebne. Stąd te buta i arogancja w relacjach z różnymi partnerami. Jak się okazuje, nie tylko w relacjach z SLD przy okazji ustawy medialnej, ale również z PSL
Stąd ta krytyka Pawlaka?
– To, że w koalicji trzeszczy, to widać. Celem koalicji, a szczególnie Platformy, na co zwracają uwagę również politolodzy, są przyśpieszone wybory. Donald Tusk widzi bowiem, iż nie radzi sobie z kryzysem, że ma problem. Ale w Polsce nie da się powiedzieć: chcemy wyborów. Nie ten system polityczny. W związku z tym Donald Tusk szuka różnych pretekstów, aby je zrobić. Chce zrzucić winę na innych. Przeszkadza mu prezydent, przeszkadza koalicjant. Później powie: chciałem reformować, ale zobaczcie, nikt mi na to nie pozwala. To bardzo niebezpieczna zagrywka. Dziś wszystkie swoje działania podporządkowuje wyborom prezydenckim, co może doprowadzić do katastrofy.
Wystąpienie Waldemara Pawlaka miało na celu wstrząśnięcie premierem?
– Jest u polityków taki czas, że po prostu nie wytrzymują. To był sygnał ostrzegawczy dla koalicjanta. Chęć powiedzenia czegoś wcześniej, aby później stwierdzić: a nie mówiłem, wskazywałem na problem jakiś czas temu.
Prezes PSL asekuruje się?
– Nie. Myślę, że wskazuje na to, co się dzieje w rządzie.
Pawlak spóźnił się na wczorajsze posiedzenie rządu, przed którym miała być rozmowa w cztery oczy z Tuskiem. Czego mógł się obawiać ze strony premiera?
– Nie znam relacji między wicepremierem Pawlakiem i premierem Tuskiem, ale myślę, że Tusk będzie straszył Pawlaka. Powie: słuchaj, my mamy prawie 40 proc. poparcia, wy balansujecie na granicy progu wyborczego, jak chcecie, to możemy koalicję zerwać. Może straszyć, że na polskiej scenie politycznej zostaną tylko SLD i PiS jako opozycja i oni – Platforma – jako rządzący. Powie: proszę bardzo Waldku, ciekawe, co na to twoi działacze. Pamiętaj, że masz parę stanowisk w ministerstwach, kilka w spółkach skarbu państwa i możemy ci to zabrać.
PSL bardzo nie spodobała się propozycja prywatyzacji zaproponowana przez ministra skarbu Aleksandra Grada. Czy ludowcy postawią na szali koalicji głowę Grada za propozycję wyprzedaży majątku i niesfinalizowany kontrakt z Katarem na zakup polskich stoczni?
– Wierzę, że Waldemar Pawlak tu się wyłamie i będzie bronił naszego narodowego dziedzictwa wypracowanego przez lata. Że nie pozwoli na wyprzedaż naszych „sreber rodowych”, najważniejszych firm o znaczeniu strategicznym.
W swoim wywiadzie Pawlak stwierdził, że nie będzie niepopularnych decyzji dotyczących podniesienia podatków, stąd minister Grad szuka pieniędzy w prywatyzacji, na co PSL się nie zgadza.
– Niestety, tak jest. Donald Tusk spojrzał w badania i zobaczył, że Polacy nie chcą podniesienia podatków i stąd pomysł na sprzedaż dużych firm. Tylko że tu jest jeden wielki problem – co dalej? Jeśli wszystko wyprzedamy, to na czym będziemy budowali podstawę naszej gospodarki. Biorąc przykład KGHM Polska Miedź to nie chodzi przecież o sprzedaż kopalń i szybów. Tu chodzi o złoża ważnego surowca. Teraz się chcemy pozbyć tego za grosze? Tyle mówi się o bezpieczeństwie energetycznym, a chcemy sprzedać naszych największych dystrybutorów prądu. O co tu chodzi? Rozumiem, że premier Tusk za wszelką cenę chce być prezydentem. To nie oznacza jednak, że trzeba wszystko sprzedać, uspokoić na chwilę nastroje społeczne, a kiedy zostanie prezydentem, to obowiązywać będzie zasada „po mnie choćby potop”. Ja się będę czuł dobrze, będę miał limuzynę, ochroniarzy i będę nazywał się pan prezydent. Na to naszej zgody nie ma. Stąd wniosek Lewicy o debatę parlamentarną na temat planów ministra Grada.
Trzaski w koalicji zbiegły się ze zgrzytem w Kancelarii Prezydenta. Lech Kaczyński odwołał szefa swojej kancelarii Piotra Kownackiego, który skrytykował działania głowy państwa, i powołał w jego miejsce Władysława Stasiaka. To wybieg kancelarii i budowanie nowego wizerunku prezydenta?
– Najbliższy współpracownik skrytykował prezydenta i jak rozumiem, nie mógł sobie na taką szczerość pozwolić. Prezydent więc szefa kancelarii wymienił. Kto przyszedł? Minister Stasiak. Najwierniejszy i sprawdzony żołnierz Prawa i Sprawiedliwości, który był już na niezliczonej liczbie stanowisk. Był ministrem spraw wewnętrznych i administracji, szefem BBN, wiceprezydentem Warszawy, był w Kancelarii Prezydenta i teraz został jej szefem. To żołnierz do wykonywania trudnych zadań, który cieszy się zaufaniem obu braci. Kampania prezydencka trwa i na pewno pomysły zmian personalnych, roszad kadrowych, prób zmiany wizerunkowej w sztabie prezydenckim są i to się czuje.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Nie 12:29, 30 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Propaganda sukcesu
prof. Grzegorz Kołodko z Akademii Ekonomicznej im. Adama Koźmińskiego, były minister finansów
Premier nie od dziś i nie do jutra uprawia swoją propagandę sukcesu. Fakty jednak mówią same za siebie.
Dane GUS to nie jest zła wiadomość. Abstrahując od tego, że przy dobrej polityce rządu, której nie starcza, gdyby premier i jego minister finansów mniej ulegali wpływom ideologii neoliberalnej, moglibyśmy mieć znacznie wyższy poziom wzrostu gospodarczego gwarantujący co najmniej utrzymanie poziomu zatrudnienia. Ale cieszy to, że w pierwszym półroczu GUS odnotował minimalny co prawda, ale jednak wzrost gospodarczy, co dla niektórych z nas stanowi miłe zaskoczenie, gdyż wiele wskazywało, że jesteśmy w fazie recesji. Obawiam się jednak, że ten wskaźnik wzrostu, w sumie o 1 proc. w pierwszym półroczu, z czasem zostanie zweryfikowany in minus, jak będą bardziej precyzyjne dane. To jednak nie zmienia faktu wzrostu.
Przy czym przyczyną tego, mizernego co prawda, ale jednak wzrostu, są głównie lepsze rezultaty – niż zakładał to także rząd – w sferze handlu zagranicznego. I znowu, nie ma to nic wspólnego z polityką rządu. Bowiem w dobie zawieruchy kryzysowej i spekulacji, na którą przyzwalają system kursowy i nasza polityka, tak dramatycznie w ostatnich miesiącach obniżył się kurs złotego, że była to dobra informacja dla wielu eksporterów. Dlatego eksport wzrósł bardziej niż oczekiwano. Ale już widzimy, że nie jest to trwała tendencja. W II kwartale kurs złotego otarł się w stosunku do euro o poziom 4,90 zł, a dziś znowu przestawiły się cyferki i jest to 4,09 zł. Ponownie wielu eksporterów, którym opłacało się produkować i sprzedawać za granicę, nie robi tego, bo zeszli poniżej poziomu opłacalności ograniczając swoją wartość gospodarczą.
Najważniejsze jest to, jakie wnioski w polityce gospodarczej wyciągnie się z tego na przyszłość. Wiele wskazuje, że tego mizernego, śladowego, stagnacyjnego wskaźnika ok. 1 proc. nie da się utrzymać w obecnym kwartale i drugim półroczu 2009 r. Nadal potrzebne są bardziej aktywne oddziaływanie rządu i lepsze współdziałanie polityki budżetowej rządu z polityką pieniężną banku centralnego. Nawet w warunkach kryzysu, co chcę powtórzyć, przy dobrym ustawieniu parametrów makroekonomicznych i bardzie poprawnej polityce gospodarczej – której niestety w czasach rządów Platformy Obywatelskiej nie starcza – moglibyśmy mieć wzrost gospodarczy przekraczający 3 proc., a nie sięgający w I półroczu 1 proc., a w II najprawdopodobniej będzie gorzej i wcale z tego powodu nie należy się cieszyć. Jeśli jest możliwość wsparcia światłych działań rządu, bo takich nie brakuje, to należy to czynić. W Polsce będzie można mówić o przezwyciężaniu kryzysu dopiero wtedy, kiedy podstawy wzrostu gospodarczego będą trwałe, dopiero wtedy, kiedy gospodarka wróci na ścieżkę wzrostu nie mniej niż 5 proc. rocznie, nie mówiąc o 7 proc., które realizowano, kiedy koordynowałem politykę w lewicowych, SLD-owskich rządach, kiedy będzie powtórnie spadało bezrobocie w wyniku szybkiego wzrostu produkcji. A dzisiaj bezrobocie cały czas w Polsce rośnie, bankrutują firmy pomimo poprawnego zarządzania.
Na koniec powtórzę: generalnie naganne, a politycznie błędne jest cieszenie się z tego, że gdzie indziej jest gorzej. Jeśli w innych krajach dzieje się gorzej w sferze gospodarczej niż w Polsce, to należy się zastanowić dlaczego. Bo są też takie kraje, w których dzieje się lepiej niż w Polsce. Trzeba się zastanawiać, czego można się nauczyć od tych, którzy sobie lepiej radzą z kryzysem, a nie cieszyć z tego, że są kraje, które radzą sobie jeszcze gorzej niż my.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Nie 12:30, 30 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 23:26, 17 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Twardą i bezwzględną formacją jest Platforma Obywatelska. Nie ma w niej ani trochę pokory. Jeszcze nie do końca wylizała się z zadraśnięć po aferze hazardowej, jeszcze się z niej nie rozliczyła, a już szykuje się do ofensywy. Tym razem przeciw prawom pracowniczym w zakładach pracy. U szefa klubu PO Grzegorza Schetyny jest już projekt ustawy zmieniającej limit reprezentatywności związku zawodowego z 10 do 33 proc. pracowników. To jawna próba wymierzenia śmiertelnego ciosu prawom pracowniczym i wzmocnienia i tak dominującej pozycji pracodawców. Dziś, gdy robi się bilans półmetku rządów Tuska, jedno można o nich powiedzieć na pewno: są to rządy interesów elit pieniądza, nie rządy interesów społeczeństwa.
[link widoczny dla zalogowanych]
KRZYSZTOF LUBCZYŃSKI
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pon 22:19, 07 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
dzisiaj ... padła TRYBUNA.
To niewybaczalny bład SLD, ze nie wsparła jedynego dziennika, który pozwalał patrzeć inaczej, anizeli uznane ... tabloidy.
Chyba jednak jako formacja ... toniemy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Śro 20:40, 31 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Nie ma "Trybuny" i ta informacja nie trafiła do tzw opinii publicznej
Ostrowska: Jestem niewinna
Była posłanka SLD Małgorzata Ostrowska składała wczoraj wyjaśnienia przed gdańskim sądem okręgowym. Jest oskarżona w procesie dotyczącym mafii paliwowej.
Nigdy nie spotkałam się z Piotrem K. w cztery oczy. Jeszcze raz podkreślam, nigdy nie przyjęłam od niego żadnej korzyści majątkowej - oświadczyła Ostrowska oskarżona o przyjęcie 105 tys. zł łapówki. Proces b. posłanki SLD oraz sześciu osób (w tym pięciu policjantów z Malborka i Sztumu) zaczął się w październiku 2009 r. Prokuratura Apelacyjna w Krakowie zarzuca im korupcję oraz udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Grozi im po dziesięć lat więzienia.
Ostrowska (posłanka SLD w latach 1993-2007) latem 2001 roku miała przyjąć pieniądze od Piotra K., zwanego "królem Sztumu" i "baronem paliwowym". Przez całe lata opłacał on policjantów. W zamian miał ochronę i informacje o toczących się postępowaniach, a także patrolach, które mogły zatrzymać cysterny z chrzczonym paliwem.
Trzy lata temu Piotra K. skazano na trzy lata więzienia za udział w nielegalnym obrocie paliwami i oszustwa podatkowe rzędu prawie 200 mln zł. Mężczyzna przyznał się i poszedł na współpracę. Obciążył wiele osób. Z naszych ustaleń wynika, że po wyjściu na wolność wyjechał do Niemiec.
"Król Sztumu" twierdził, że za łapówkę Ostrowska miała pomóc mu w zakupie nieruchomości w Malborku po upadłej fabryce, a pośrednikiem miał być Piotr M., komendant policji w Malborku, dobry znajomy posłanki.
Ostrowska potwierdza, że obaj byli w jej biurze poselskim: - Piotr K. pytał mnie o możliwości zainwestowania. Proponował pomoc finansową w utrzymaniu mojego biura. Zbyłam go śmiechem, tłumacząc, że opłaca je kancelaria Sejmu.
W 2006 roku Piotr M. przesłuchany w prokuraturze jako podejrzany o udział w mafii paliwowej potwierdził, że był świadkiem korupcji. Przed gdańskim sądem jednak wszystko odwołał. Twierdzi, że kłamał. - Za obietnicę wyjścia z aresztu na święta zgodziłem się ześwinić i obciążyłem panią Ostrowską - mówił na rozprawie przed dwoma miesiącami.
Jedynym świadkiem, którego zeznania obciążają b. posłankę SLD jest Piotr K. Ma zostać wezwany na rozprawę za kilka miesięcy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Nie 19:22, 11 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Nigdy nie lubiałem Ziemkiewicza ale .......
Czy Palikot się onanizuje?
Subotnik Ziemkiewicza
Oto zagadka, nad którą głowię się od dawna. Jak to jest, że głupia, chamska propaganda ma moc uwodzenia umysłów wybitnych? Że umysłowe prostactwo przyciąga wyrafinowanych intelektualistów, a brutalne chamstwo imponuje wysublimowanym estetom? Jeśli spotkam w najbliższym czasie Eustachego Rylskiego, nie omieszkam zadać mu tego pytania, choć wątpię, żeby znakomity pisarz był w stanie wyjaśnić, co mu zaimponowało w Palikocie.
Być może ja mu to zdołam wyjaśnić − jako się rzekło, zastanawiam się nad podobnymi przypadkami od dawna i do pewnych wniosków doszedłem. Ale podzielę się nimi za chwilę.
Najpierw spróbuję wyjaśnić, dlaczego Rylski i wielu innych Polaków tak chętnie przyjmuje za pewnik nie podpartą żadnymi faktami tezę, że za katastrofę rządowego samolotu winę ponosi śp. Lech Kaczyński. Wiara w to w niektórych kręgach (nie wiem, na ile głęboko jest w niej zaawansowany sam pisarz) jest już tak mocna, że uniemożliwia wszelką racjonalną dyskusję. Kaczyński winien jest po prostu przez sam fakt, że do Katynia leciał, bo „po co właściwie się tam pchał”. Można (i mimo wszystko trzeba) podnosić oczywistości: że to on właśnie, zgodnie z konstytucją i ugruntowanym obyczajem, był gospodarzem tej uroczystości, że przygotowania do niej trwały na długo zanim Putin zaprosił tam nieoczekiwanie także polskiego premiera, a więc jeśli ktoś się „wepchnął”, to właśnie Tusk, usiłując po raz kolejny wcisnąć się przed prezydenta w światło kamer i przypisać sobie zasługi w „historycznym pojednaniu” z Rosją. Wszystko to odbije się od niewzruszonej wiary żelaznego fan-klubu Tuska niczym od betonowej ściany.
To wstrętne, ale doskonale zrozumiałe. Tylko przyjęcie takiej postawy chroni ich przed utratą poczucia bezpieczeństwa i szacunku dla siebie, a każdy psycholog przyzna, że ludzki umysł, świadomie czy podświadomie, kombinuje zawsze tak, aby przede wszystkim zachować te dwa filary dobrego samopoczucia.
Można (i mimo wszystko trzeba) podnosić oczywistości. Piloci, jeśli byli pod presją, to przede wszystkim tego, że de facto nie mieli wariantu awaryjnego. Z kuriozalnej odpowiedzi ministra Klicha na pytanie o alternatywne lądowiska wynikało jednoznacznie, że to im samym pozostawiono wypełnienie w papierach rubryki „lotnisko zapasowe”, a więc, że de facto żadne lotnisko zapasowe nie było przygotowane. I pilot wiedział, że w istocie w Mińsku − na przykład − wylądować nie może, bo tam nikt nic nie wie, samolot zostanie otoczony przez pograniczników i wybuchnie skandal dyplomatyczny. A w innym porcie rosyjskim − też nie, bo zgodnie z procedurami nie można by nawet wysiąść z samolotu, dopóki nie przyjedzie tam BOR, a będzie jechał z bardzo daleko.
Piloci, jeśli byli pod presją, to między innymi tego, że narzucono im limit zużycia paliwa i rozliczano z niego. Pisaliśmy o tym, rzecz jest stwierdzona i oczywista; ale wszystko to odbija się jak betonowej ściany. Podobnie jak wiedza o totalnej degrengoladzie naszych sił zbrojnych w ogóle, a transportowego spec-pułku w szczególności, o nie zgrywaniu załóg, zaniechaniu ćwiczeń na symulatorach etc. Za wszystko to odpowiedzialność ponosi nie Kancelaria Prezydenta, ale rząd.
Już samo to sprawia, że najlepiej jest zwalać winę na pilota i na tym zamknąć wszelkie dochodzenie. Lobby zainteresowanych takim zamieceniem sprawy jest bardzo potężne.
Takie jest w mniejszym czy większym stopniu przy każdej katastrofie: zawsze najlepiej jest dla wszystkich żywych, żeby cała winę zwalić na umarłych i mieć spokój.
Ale w tym wypadku dochodzi dodatkowy czynnik. Jeszcze potężniejszy.
Rzecz w tym, że kwestia, czy pilot był pod presją czy nie, nie ma w ogóle znaczenia. Wiemy już, że pilot nie próbował lądować za wszelką cenę. W ogóle nie próbował lądować. Katastrofa nastąpiła gdy schodził tylko, zgodnie z poleceniami wieży kontrolnej, aby rozpoznać warunki ewentualnego lądowania. Albo był źle naprowadzany, albo miał złe dane o wysokości, albo z jakiejś innej jeszcze przyczyny zakładał przy tym błędnie, że jest znacznie wyżej, niż był w rzeczywistości. Tyle wiemy z ujawnionych fragmentów stenogramów.
Ta wiedza powiada, że ewentualna postawa obecnych na pokładzie prezydenta, generała Błasika czy szefa protokołu nie mogła mieć dla katastrofy znaczenia.
Czy można to, co tu w skrócie wyłożyłem, obalić jakimkolwiek racjonalnym argumentem? W świetle faktów nie można. Ale można nie przyjmować do wiadomości. I tak właśnie − jeśli wierzyć badaniom, pod które wyszył swój występ Palikot − czyni blisko połowa Polaków. Dlaczego?
Wiem i powiem. Ze strachu, że prawda może się okazać nie do przyjęcia. Że okaże się coś, z czym się nie będą mogli pogodzić, bo naruszy to ich wspomniane już wyżej psychologiczne pryncypia, poczucie bezpieczeństwa i szacunku dla siebie.
Bo wyobraźmy sobie, że fakty zaczęłyby nieuchronnie wskazywać na błąd rosyjskiej kontroli lotu. Nic więcej, niż tylko błąd − proszę, spróbujmy sobie to wyobrazić.
Obecna, przypomnijmy, władza przestraszyła się zgodzić na postępowanie zgodne z obowiązującą umową między naszymi państwami (od niedawna wiemy, że wstępnie zaproponował uznanie właśnie jej za podstawę prac prezydent Rosji) obawiając się, że − jak ujął premier Tusk − Rosja uzna to za „krok zimnowojenny”. Czy w hipotetycznej sytuacji stwierdzenie współwiny rosyjskich kontrolerów odważyłaby się zażądać od Rosji przeprosin i odszkodowań?
No, załóżmy nawet, że by się zgodziła. Co by na to powiedzieli Rosjanie? Krótka „miłość” po katastrofie już się skończyła. Rosja prawdopodobnie odpowiedziałaby tak, jak na stwierdzenie faktu, że jej żołnierze obrabowali zwłoki śp. Andrzeja Przewoźnika. To znaczy oburzeniem, że to hańba, faszystowska prowokacja i plucie na wielki kraj, gromką odmową i zapewne jeszcze pobiciem przez „nieznanych sprawców” polskich dyplomatów w Moskwie.
No i co wtedy? Tusk by wypowiedział Rosji wojnę? No, może pobiegłby na skargę do Berlina albo Brukseli? No, powiedzmy, pobiegłby. A tam by mu kazano poczekać pod kuchennym wejściem, bo są akurat ważniejsze sprawy.
I jak by się wtedy czuła rzesza fanów, tak gorąco emocjonalnie związana z władzą? Zresztą, jak by się czuła cała Polska?
A ponieważ na nieprawidłowości po stronie rosyjskiej wskazuje coraz więcej, uruchamia się podświadomy, potężny mechanizm psychologicznego wyparcia. Po pierwsze − wina nie może leżeć po stronie Rosji. Po drugie, skoro musi leżeć po stronie Polski, dla wielu winnym musi być prezydent, którego całe życie nienawidzili, a nie rząd PO, w którą zainwestowali tyle wiary i codziennie inwestują jej jeszcze więcej.
A więc − Kaczyński jest winny, bo musi być winny. To najlepsze wyjście dla wszystkich, poza nim, ale on już przecież nie żyje, a jego zwolennicy im szybciej wymrą, tym lepiej. Taka musi być prawda i innej prawdy być nie może. Jeśli fakty są przeciw, tym gorzej dla faktów.
Takie nastroje z całym sobie właściwym cynizmem rozgrywa Palikot. I to jest wstrętne, ale racjonalne i zrozumiałe. Osobiście kłopot mam ze zrozumieniem tylko jednego. Mimo wszystkich odbytych studiów pozostaję, i zresztą szczycę się tym, prostym mazowieckim chłopem i pokrętne mózgowanie intelektualistów pozostaje dla mnie niepojęte. W jaki sposób intelektualista potrafi zaplątać się w emocjonalnym spazmie i wyłączyć przy tym myślenie do tego stopnia, by nie zauważać, iż występ Palikota był celowym wekslowaniem sprawy w zupełnie nie mające do niej nic insynuacje?
Hipotezę o współwinie prezydenta można rozważać tak samo, jak na przykład hipotezę o zamachu − znane fakty nie wskazują, ale teoretycznie i takie wyjaśnienie jest możliwe. I gdyby ktoś szedł w tym kierunku, nie potępiałbym go. Ale Palikot insynuuje, że Lech Kaczyński był od rana pijany. A załóżmy na chwilę, że nawet by był − to i co? Jaki to ma związek z katastrofą? Żadnego przecież. To tylko plucie i nic poza tym.
Pytanie, czy prezydent był trzeźwy, jest równie zasadne, jak pytanie, czy poseł Palikot przed swoją konferencją prasową się onanizował, jak podobno ma we zwyczaju. Społeczeństwo ma prawo wiedzieć − jestem pewien, że w tej sprawie Eustachy Rylski mnie poprze − czy ważny polityk rządzącej partii, wiceprzewodniczący jej klubu parlamentarnego i jeden z medialnych „frontmenów” nie działa pod wpływem swoich seksualnych frustracji. Milczenie Palikota w tej sprawie jest wymowne. Charakterystyczne jest także, że jego była żona nigdy nie odpowiedziała wprost na pytanie, w jaki sposób Palikot to robi. Czy jest, jak to nazywa fachowo seksuologia, pigmalionistą, zaspakajającym się przy fotografiach i filmach, czy też, jak głoszą plotki (ile w nich prawdy, panie pośle? Dlaczego nie chce pan się do nich ustosunkowywać? Co pan ukrywa?) uprawia autoerotyzm przed swoim odbiciem w lustrze.
Państwo myślicie, że kpię? Jeszcze niedawno sam bym pomyślał, że to kpiny, i na dodatek niesmaczne, niestosowne i żałosne. Ale dziś oto okazuje się, że to najzupełniej poważny dyskurs polityczny. Że po prostu zadałem na głos pytania, które muszą zostać wreszcie zadane. I opinia publiczna powinna mi być wdzięczna, że mam tę odwagę.
Drogi Eustachy, na litość Boską − naprawdę, podoba ci się, że tak będziemy teraz rozmawiać? Naprawdę czujesz wdzięczność dla człowieka, który nas w taki język wciągnął?
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|