|
ŚWIATOWID czyli ... obserwator różnych stron życia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pią 7:33, 25 Maj 2007 Temat postu: Stronniczy ... przegląd prasy |
|
|
NIE DO OBRONY
Na kłopoty Bogucki
Kryminalną sensacją dnia są grypsy Ryszarda Boguckiego, którego publiczność zna jako bandytę, który brał udział w zabójstwie „Pershinga” – szefa mafii pruszkowskiej – i podejrzewanego teraz o współudział w morderstwie gen. Marka Papały. Dziennikarze „Rzeczpospolitej” z łatwością cechującą wyłącznie wielkich odkrywców dotarli do grypsów, czyli listów Boguckiego pisanych z więzienia – a to do kolegi z „garowania” (czyli siedzenia w mamrze) niejakiego „Generała”, a to do samego Edwarda Mazura. To przecież takie oczywiste, że w Polsce przed-kaczyńskiej bandyta mógł sobie swobodnie korespondować z bogaczem, nieprawda? Grypsy przechwycono, ale na szczęście dla prawa (no i sprawiedliwości) jakoś tak niezgrabnie, że jeden wysmyknął się stróżom prawa i dostał się w chwytne ręce redaktorów „Rz”. Prokuratura ma grypsów 28, a oni jeden.
Z grypsów będących w posiadaniu prokuratury wynika, że były trzy nieznane dotychczas osoby na stanowiskach rządowych, które zleciły Mazurowi, żeby... No właśnie – dokładnie nie wiadomo co, lecz z kontekstu wynika, że żeby zorganizował zabicie Papały. Natomiast ten jeden jedyny gryps, do którego dotarli odkrywcy, skutecznie rozprawia się z niedowiarkami, którzy drwią, że 40 tys. dolarów – suma, za którą morderca miał strzelić do generała policji – jest po prostu śmieszna jak na wagę tego zlecenia. Trzeba trafu, że dokładnie w dniach procesu ekstradycyjnego Mazura wolna prasa całkiem bezkompromisowo ujawniła, że bandyta Bogucki i przekonujący, iż jest porządnym człowiekiem Mazur, to znajomi właściwie i że nikt nie mówi o jakichś głupich 40 tys. dol., gdyż Bogucki już za samo wejście do sprawy zaśpiewał pół miliona...
Możemy tylko rozdziawić gębę w niemym podziwie dla „Rzeczpospolitej”. No i możemy jeszcze przedstawić Państwu pewną atrakcyjną kobietę ze Śląska. Nazywa się Marta Smołka. Jest adwokatem, obrońcą Ryszarda Boguckiego.
Rozmawiał z nią Jan Złotorowicz.
* * *
Prasa donosi o grypsach wysyłanych z celi przez Boguckiego, które mają dowodzić, że Pani klient zna się z Edwardem Mazurem. Czy coś Pani wiedziała o tych grypsach?
– Nic nie wiem w sprawie zabójstwa Marka Papały, bo nie mam wglądu w akta. Już we wrześniu ub.r. wnioskowałam o to, ale odmówiono mi. Więc oprócz tego, co mogę wyczytać w prasie, nie wiem nic.
Jak to? Jest Pani obrońcą i nic Pani nie wie?
– Oczywiście. Mówię to z pewną kpiną, bo przecież regułą powinno być udostępnienie obrońcy akt. Ta reguła widocznie nie dotyczy obrońcy Boguckiego. Mnie się niczego nie udostępnia. Mówiąc więc najdelikatniej – z niejakim zdumieniem zapoznaję się z artykułami, z których jasno wynika, że dziennikarze czytali protokoły z przesłuchań jakichś świadków, bądź mają w posiadaniu jakieś listy, które porównali z tymi znajdującymi się w aktach. Czyli oni jakiś dostęp do materiałów śledztwa mają, a ja go nie mam. Nie trzeba być prawnikiem, żeby uznać to za dziwne.
Jeśli rzeczywiście w materiałach śledztwa był jakiś istotny dowód wskazujący na winę mojego klienta, to dlaczego nie można mi go pokazać? Przecież interes organów ścigania nie ucierpiałby, no bo trudno podważać solidny materiał dowodowy. Może więc chodzi tak naprawdę o to, że w materiałach śledztwa są luki czy niedociągnięcia i dlatego nie chcą, żebym to zobaczyła? Innego wytłumaczenia nie znajduję. Jest faktem, że mój klient nie ma – delikatnie mówiąc – najlepszego wizerunku medialnego.
Robi się z niego pierwszego bandytę RP. Ale w tej prawdziwej, nie medialnej rzeczywistości to nie jest takie proste i jednoznaczne. Zwłaszcza że w szeregu spraw, jakie się wobec niego toczą, jego podstawowe prawa nie są respektowane. Być może tak to właśnie ma działać – opinia publiczna ma być przekonana, że to zabójca, bandyta i kto wie co jeszcze, więc nie trzeba się przejmować jego prawami w procesie.
Ale niezależnie od tego, czy i co mój klient zrobił, to w procesie karnym pewne fundamentalne zasady powinny obowiązywać, tymczasem one pozostają na papierze.
Co takiego się dzieje?
– Prawo do obrony staje się iluzją. To teraz częsta, niestety, praktyka. Od początku mój klient deklaruje, że ze sprawą zabójstwa Papały nie ma nic wspólnego. Wiele razy prosił o pewne działania weryfikacyjne.
Chce złożyć kompleksowe wyjaśnienia, czy poddać się badaniu wariografem lub badaniu za pomocą rezonansu magnetycznego reakcji mózgu na pewne obrazy. Takie badania nie mogą być dowodami w procesie, ale są formą weryfikacji twierdzeń. Mój klient chciał np. złożyć wyjaśnienia, ale nie przed prokuratorami prowadzącymi obecnie śledztwo. Ma zastrzeżenia co do ich bezstronności. Wydaje się, że uzasadniona prośba o przesłuchanie w innej prokuraturze nie jest jakąś straszną fanaberią. Reakcji nie było, nikogo nie obchodzi, co on ma do powiedzenia.
Dlaczego?
– Tego warto dociekać. Uderzający jest pewien splot wydarzeń. Pani generałowa Małgorzata Papała rozpoznała mojego klienta w lutym 2002 jako osobę, którą widziała w okolicy miejsca zabójstwa. Potem przez rok mój klient nie usłyszał zarzutu. Zarzuty usłyszał dopiero w roku 2003, kiedy trwał już jego proces o zabójstwo Andrzeja Kolikowskiego. Jak on miał walczyć o niewinność? W sprawie Papały był jako zabójca Kolikowskiego, a w sprawie Kolikowskiego jako zabójca Papały. Wydaje się, że jedna sprawa miała uwiarygadniać drugą.
Teraz pojawił się tajemniczy Piotr W., ps. Generał – świadek koronny.
– Tak, gwiazda ostatnich publikacji. M.in. na jego rewelacjach oparty był wyrok w sprawie Kolikowskiego. Złożyłam doniesienie o podejrzeniu popełnienia przez niego przestępstwa. Próbuję wykazać, że on ze swoich zeznań uczynił sobie poletko własnych rozgrywek. I teraz w prasie widzę, że to jest istotny świadek w sprawie Papały. A wiem, że on potrafi mijać się z prawdą w sposób świadomy.
Zobaczymy, czy będzie wszczęte postępowanie. Naiwna nie jestem, ale trzeba walczyć. W 2003 r. mój klient napisał pismo do Ministerstwa Sprawiedliwości w sprawie prokuratora prowadzącego sprawę Papały. Jak mój klient złożył wyjaśnienia i powiedział, że ze sprawą nie ma nic wspólnego, miał usłyszeć ofertę: albo się przyznasz i dostaniesz 15 lat, albo pójdziesz w zaparte i dożywocie masz pewne. I to pismo nigdy do ministerstwa nie dotarło. Mamy tylko dowód nadania z aresztu. Także w tej kwestii toczy się postępowanie.
A może to nie Pani klient jest celem, tylko Mazur?
– Ja nie wiem, kto jest celem. Mojemu klientowi nie próbuje się niczego wykazać. Od czterech lat ma status podejrzanego, a odbyło się tylko kilka czynności z jego udziałem. On sam wnioskował o przesłuchania, konfrontacje itd. Ale jak jest jakieś zamieszanie w mediach, to nazwisko mojego klienta wypływa. Gdzie tu jest prawo do obrony czy rzetelnego procesu? Próba uzyskania czegokolwiek jest jak walenie głową w mur. Ponad rok przed postawieniem mu zarzutów w sprawie Papały był przesłuchiwany przez policję w tej sprawie. Nie mam protokołów z tego przesłuchania.
Próbuję je dostać, ale prokuratura mnie zbywa. A od klienta wiem, że przesłuchiwali go bez protokołów. Albo – świadkowie opowiadają, iż informowano ich, że Bogucki chciał ich porwać. Czyli ktoś jest przesłuchiwany w sprawie Boguckiego będąc uprzedzony, że on chciał go porwać. Coś takiego może zachwiać jego obiektywizmem. Aż trudno wyliczyć wszystkie tego typu sytuacje. Wygląda na to, że nie dojście do tzw. prawdy obiektywnej jest celem tego wszystkiego.
Dziękuję za rozmowę.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Czw 21:07, 14 Cze 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Sob 10:51, 26 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Gdzie te konta?[/[b]
[b]Pan minister sprawiedliwości z prawdziwym wdziękiem zrobił sobie jaja z klasy dziennikarskiej. Przez 48 godzin obgryzali podrzuconą im kość – oto za chwilę, za moment Ziobro przywiezie ze Szwajcarii numery kont Łapińskiego, Naumana, Ungiera i Piechoty. Po cichu poszeptywano – i nie tylko, i nie tylko.
Wreszcie komuchy dostaną po łbie! Nie było takiej możliwości, żeby ktoś nie usłyszał, o kogo chodzi. Powtarzała to na przykład na okrągło, co godzinę, w trybie oznajmującym i w czasie teraźniejszym reporterka TVN 24, pani Adamek. Jedynym dla niej wytłumaczeniem może być panujący wtedy w Warszawie upał, ale to marne wytłumaczenie. Zbigniew Ziobro rozegrał swój szoł znakomicie. Trzymał całe dziennikarskie towarzystwo w napięciu tak długo, jak on chciał. Gdy już wszystkim dokładnie i ze szczegółami wyjaśnił, na czym polega jego projekt ograniczenia immunitetów sędziowskich, a na czym manipulacje niemiłej jego sercu gazety, przeszedł do tego, po co wszyscy tak naprawdę przyszli. Konta – jakie konta? Pojechałem tam rozmawiać o współpracy między resortami sprawiedliwości Polski i Szwajcarii, a nie o jakichś kontach. Oczy mu się śmiały. I słusznie, dawno już nikt tak boleśnie z dziennikarzy nie zakpił.
***
Śledztwo „TRYBUNY”
Mamy pierwszego z kontem!
Jako sumienni obywatele IV RP przeprowadziliśmy własne śledztwo w sprawie tajnych kont szwajcarskich polityków lewicy. W tym celu przesłuchaliśmy jednego wysokiej rangi polityka. Oto protokół z przesłuchania:
Nazwisko?
– Rosati.
Imię?
– Dariusz.
Wykonywany zawód?
– Poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia Socjaldemokracji Polskiej. Zasiadam we frakcji Partii Europejskich Socjalistów. Wcześniej m.in. minister spraw zagranicznych.
Ma Pan konto w Szwajcarii?
– Tak, oczywiście, że mam konto w Szwajcarii.
Co to jest za konto?
– W banku.
Ono jest legalne?
– Jak najbardziej.
Skąd Pan je ma?
– Pracowałem w Genewie, a to jest w Szwajcarii, i musiałem sobie założyć konto.
No to mamy pierwszego!
– Tak jest. Przyznaje się. Polityk lewicy z kontem w Szwajcarii. Wiele co prawda na tym kocie nie mam. Chyba już nic. Ale konto mam. Ale to chyba nie jest jakieś przestępstwo.
No, nie wiem.
– Każdy obywatel może mieć konto, gdzie chce.
No to jak się Pan tak podłożył, to może wsypie Pan jakiś kolegów. Kto ma jeszcze konta w Szwajcarii?
– Tego nie wiem. Wiem, że każdy, kto tam pracował – czy w ONZ, czy na placówkach dyplomatycznych – na pewno konto tam założył. No, chyba że wyznawał zasadę premiera Jarosława Kaczyńskiego, który kont nie zakłada.
Konkrety, nazwiska.
– Konkretnych nazwisk nie znam. To już trzeba się pytać kolegów. Może powiedzą.
A na koniec już na poważnie. Jak Pan odbiera tę zawieruchę z „tajnymi kontami SLD”?
– To jest oczywiście polityczna hucpa, która ma na celu odwrócenie uwagi od tego, co się dzieje po stronie PiS-u. Cały czas podgrzewają atmosferę, sprawiają jakieś wrażenie, insynuacje, że ktoś ma coś za uszami. To jest skandal. Jak prokuratura ma podejrzenie popełnienia przestępstwa, to powinna przeprowadzić postępowanie sprawdzające. Powiedzieć otwarcie. Albo jest coś na rzeczy, albo nie. Nie można cały czas stosować metody przecieków do prasy. Nie postawiono żadnych zarzutów! I pewnie zarzutów nie będzie. Za to ciągle wymienia się ludzi z nazwiska i imienia. Ci ludzie, politycy lewicy, ponoszą ogromne straty moralne i wizerunkowe. I o to chodzi w tej nieuczciwej, perfidnej działalności władz PiS-u.
Dziękujemy za wyjaśnienia.
Przesłuchiwał Jan Złotorowicz
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pon 5:57, 28 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Tej władzy do zaspokojenia wyjątkowo silnego instynktu złośliwości nie wystarczyła gra nerwów uprawiana przez premiera po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie lustracji.
Teraz do akcji grania prawu na nosie wziął się IPN. W urzędzie pana Kurtyki gorączkowo i z dużą pomysłowością szuka się prawnych kruczków, aby nie zwrócić ludziom tych oświadczeń, które zostały już złożone.
Po raz kolejny Trybunałowi Konstytucyjnemu okazywane jest bezczelne lekceważenie. Jeśli tego nie nazwać próbą bojkotu, a nawet sabotażu prawa, to jak nazwać to inaczej?
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 5:45, 29 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Baranim głosem
Kaczmarek na strachy
Końcówka ubiegłego tygodnia była bez wątpienia bankowa. Anteny radia i telewizji oraz łamy prasy aż uginały się od sensacyjnych doniesień wprost ze szwajcarskich kont „polityków lewicy”. W końcu Olejniczak nie wytrzymał i zapowiedział, że jeśli do końca maja szef MSWiA Kaczmarek nie powie, o czyje konta chodzi, to SLD poda go do sądu za oszczerstwa.
No i Kaczmarek odpowiedział: „To są osoby powiązane z lewicą. Ze te słowa biorę pełną odpowiedzialność” – to było wczoraj na konferencji prasowej. Jednak kilka dni temu, w czwartek, na antenie RMF powiedział co innego: „Są politycy z SLD, którzy mają konta za granicą, co wcale nie oznacza, że są to zwykłe konta, tylko takie, na których są dziwne przepływy finansowe”. Widzicie różnicę: od „polityków SLD” do „osób powiązanych z SLD”? To przecież nie to samo.
Na dodatek pan minister tłumaczy, że do końca maja, jak chce Olejniczak, nie da rady zebrać wszystkich wiadomości o kontach, bo w Szwajcarii procedura dopuszczenia do nich osób postronnych może potrwać latami.
Niemniej pan minister solennie obiecuje, iż jeśli Olejniczak zawlecze go przed oblicze sądu, to on powie wszystko, ale... jeśli zostanie zwolniony z tajemnicy. Panie Kaczmarek, jedź pan do Moskwy. Tam na placu Czerwonym wołgi rozdają.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 5:48, 31 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Wypadek przy pracy
Można to nazwać wypadkiem przy pracy. Po prostu „Newsweek”, specjalizujący się ostatnio w tego typu działalności, zakapował jako współpracownika SB nie tego, kogo trzeba.
Chodzi tu oczywiście nie o Ryszarda Kapuścińskiego, którego wybór jako kolejnego przedstawiciela umoczonych w PRL łże-elit, obok Kuronia, Drawicza, Szczypiorskiego, Miodka i kilku tuzinów innych, był całkowicie słuszny, lecz o prof. Władysława Mąciora z UJ, o którego cnotę upomniał się sam minister Zbigniew Ziobro.
Nie ma się czemu dziwić, ponieważ prof. Mącior, jak się uważa, jest jednym z głównych autorów ustaw, za pomocą których minister Ziobro reformuje obecnie polski system prawny. Nie można nawet wykluczyć, że maczał on palce w przepisach lustracyjnych, których właśnie sam pada ofiarą, będąc nie tajnym współpracownikiem, lecz jednym z 30 rodzajów szczegółowo wymienionych przy lustracji „osobowych źródeł informacji”.
dalej.... [link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pią 5:47, 01 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Pupilki od Kurtyki
Lekarze protestują, podwyżki dostaje IPN
Lekarze już protestują, nauczyciele za chwilę zaczną. Premier mówi:
pieniędzy nie ma. Nie ma, jak dla kogo. Pieniądze dla wiernych znajdą się
zawsze.
Komisja Finansów Publiczynych głosami koalicji przyznała wczoraj 33-proc.
podwyżki płac dla pracowników Instytutu Pamięci Narodowej. 15,5 mln zł
dostanie dodatkowo chroniące braci bliźniaków Biuro Ochrony Rrządu, a 4,5
mln gotowa na posyłki ministra Ziobry Agencja Bezpieczeństwa
Wewnętrznego.
To ta agencja od rzucania niewinnych ludzi na podłogę z dziarskim
okrzykiem: „jak się ruszysz, to ci kurwa łeb odstrzelę!”
Wszystko odbyło sie po cichu. Do tej operacji nie poproszono niezawodnych
kamer i będących zawsze podręką dziennikarzy. Dyskusji też wlaściwie nie
było.
Co prawda posłowie opozycji próbowali protestować, ale na
próżno. Maria Pasło-Wiśniewska (PO), powiedziała, że występowanie o podwyżkę
dla pracowników IPN w sytuacji strajku lekarzy i ewentualnego strajku
nauczycieli, świadczy o „niezrozumieniu sytuacji i lekceważeniu obywateli”.
Wiesław Jędrusik (SLD), usłyszał od prezesa IPN Janusza Kurtyki, że
podwyżki dla jego – pracujących jak wiemy nie tylko na gwizdek, ale i po
nocach, jak jest pilna potrzeba – podwładnych są konieczne, bo zarabiają
oni jedynie 3 tys. zł – średnio.
To co, że lekarze ze specjalizacją, po
zeszłorocznej podwyżce płac o 30 proc., mają aż 1800 zł na rękę,
podwyżki jego prokuratorom się należą, bo niektórzy od dwóch lat ich nie
mieli, a jak długo w końcu można brać ciągle 5 000 PLN. No, cóż hołoto
– zrozum w końcu, że ten rząd ma swoje priorytety.
Kurtyka poinformował, że te marne 20 mln, które jego ludzie dostaną z
dotacji celowej rządu przeznaczonej na zapewnienie zobowiązań wymagalnych
Skarbu Państwa pozwoli na wzrost wynagrodzeń o 1 tys. zł. Zapomniał
wspomnieć, że pierwsze 20 mln zł IPN dostał już w styczniu, gdy posłowie
– na wniosek Senatu – zabrali pieniądze z Funduszu Ubezpieczeń
Społecznych, z którego wypłacane są renty i emerytury. Wtedy komisja finasów
również oddała ten szmal lekką ręką, choć posłowie jeszcze nie wiedzieli,
na co dokładnie zostanie przeznaczony. Czy na prokuratorów w guście pani
Koj, albo na uczonych Dudko-podobnych, czy może na lepsze kserokopiarki, bo
już do tylu redakcji trzeba podrzucać dokumenty, że starszy sprzęt tego
nie wytrzymuje.
Do niemal 200 mln zł wzrósł przy okazji budżet BOR. Budżet ABW też
oczywiście nie od macochy. A chłopaki, co cała Polska widzi, zaczynają
robotę już od szóstej rano.
Wiceminister finasów Elżbieta Suchocka-Rogucka zapewniła, że
zmniejszenie rezerwy o 40 mln zł nie spowoduje żadnych problemów w regulacji
rządowych zobowiązań. Prawda. Cóż to dla Kaczyńskich 40 mln? Tylko pieniądze
dla lekarzy mogłyby „zdegradować” tegoroczny budżet” – jak mówi
premier Kaczyński.
Obywateli najpierw trzeba zlustrować, a dopiero potem ich leczyć. A jak
się komuś to nie podoba, to ABW za progiem. Z kamerą!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Sob 10:46, 02 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
Bracia Kaczyńscy zawsze strzelali sobie w stopę
Grozi nam podział Polski, mimo że wystartowała z ideą solidarności społecznej na ustach. Dziś ta idea zakończyła się na idiotycznym becikowym
Z ...... Prof. Marcin Król (ur. w 1944 r.) – historyk idei, filozof, publicysta. W 1978 r. założył opozycyjne, liberalne pismo „Res Publica” (obecnie „Res Publica Nowa”), w którym pełnił funkcję redaktora naczelnego. Profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, dziekan Wydziału Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji. Felietonista „Tygodnika Powszechnego”.
Rozmawia Przemysław Szubartowicz
– Panie profesorze, czy demokracja w Polsce jest zagrożona?
– Powiedziałbym, że nie tyle sama demokracja jest zagrożona, ile że istnieją tendencje, które mogą doprowadzić do takiego realnego zagrożenia. Ale bardzo mało mamy jeszcze faktów prawno-instytucjonalnych, które by bezpośrednio zagrażały demokracji.
– A jakie to tendencje?
– Jest ich sporo. Choćby tworzenie nadmiernie represyjnego prawa, wykorzystywanie prokuratury do celów politycznych, posługiwanie się argumentem większości, brak porozumienia między rządzącymi a opozycją, jakie występuje w cywilizowanych krajach. To jednak za mało, by stwierdzić, że następuje przechodzenie od ustroju demokratycznego do na przykład autorytarnego.
– No tak, ale gdzieś jest ta ściana, za którą robi się gorąco. Zbliżamy się do niej nie od dziś, ale nie tylko ja mam wrażenie, że właśnie dziś znajdujemy się bardzo blisko owej niebezpiecznej granicy.
– Ten proces dochodzenia do ściany, o którym pan mówi, owa ciągłość polega na psuciu instytucji i prawa. A bracia Kaczyńscy rzeczywiście starają się to przyspieszyć. Jeżeli dzięki swoim posunięciom uda im się uzyskać nadmiar władzy, poszerzyć ją do maksymalnych granic, o co się starają, to żadna kolejna władza nie będzie chciała z tego ustąpić. I to jest najważniejszy problem.
– Myśli pan, że autorytarne pragnienia są dziedziczne?
– W sensie politycznym są. Jeżeli na przykład zostaną zmienione struktura i zasady powoływania sędziów Trybunału Konstytucyjnego, o czym przecież ciągle się mówi, to tak już zostanie na długie lata. Myślę, że do najbliższych wyborów bracia Kaczyńscy horrendalnych rzeczy zrobić nie zdołają, natomiast kolejnej władzy zostawią w spadku niebezpieczny opar oraz swoje instytucje. Jest na przykład bardzo wątpliwe, by ktokolwiek chciał w przyszłości skasować Centralne Biuro Antykorupcyjne, którego powołanie uważam za czysty nonsens, ponieważ istnieją już inne instytucje działające w tej sferze. No, ale skoro już jest, to zostanie.
– A ewentualne zmiany w konstytucji?
– Mało kto pamięta dziś program Prawa i Sprawiedliwości sprzed wyborów, gdzie był projekt zmian w konstytucji. Wśród nich było prawo prezydenta do wydawania dekretów bez potwierdzenia przez parlament. Gdyby takie prawo zostało wprowadzone, powiedziałbym, że zasady demokratyczne zostały naruszone.
– Jest szansa na takie posunięcie?
– Znikoma, ale wciąż jest.
– Panie profesorze, zapytam więc jeszcze inaczej: o co chodzi braciom Kaczyńskim? O co chodzi tej władzy?
– To jest pytanie, na które trzeba odpowiedzieć na dwóch poziomach. Teoretycznie tej władzy chodziło o to, na co większość Polaków by przystała, czyli o oczyszczenie życia politycznego, rozgraniczenie go od gospodarki, likwidację korupcji i budowanie na tych zrębach państwa zdrowego. Krótko mówiąc, chodziło o sanację. Zaryzykuję twierdzenie, że gdyby PiS po wyborach postawiło sprawę jasno i stwierdziło, że przez dwa lata będzie rządzić z ograniczeniem demokracji w celu osiągnięcia tego, tego i tego, warto byłoby zaryzykować.
– Pan żartuje?
– Nie, gdyby te cele były sensowne, można by na taki eksperyment się zgodzić. Pod warunkiem jednak, że jeżeli nie osiągnęliby tych celów po dwóch latach, stanęliby przed Trybunałem Stanu.
– Tylko że mamy to, co mamy.
– Tak, i dlatego mówię, że dokonanie bardzo poważnych zmian w państwie było tylko teoretyczną intencją tej władzy. Dała się nawet na to nabrać część intelektualistów, którzy dość naiwnie uwierzyli, że tak rzeczywiście będzie. Natomiast w tej chwili bracia Kaczyńscy stoczyli się do poziomu, do jakiego staczają się władze w wielu krajach.
– Czyli?
– Czyli że intencją władzy jest utrzymanie władzy. I nic więcej.
– A obsesje?
– Ach, tej namiętności oczywiście towarzyszą takie czy inne obsesje. Akurat obsesje Kaczyńskich są wyjątkowo irytujące dla społeczeństwa. Oczywiście ani AWS, ani SLD nie były wolne od swoich obsesji, ale obsesje Kaczyńskich dotyczą przeszłości, a takie są najgorsze. Rozliczenie przeszłości jest oczywiście potrzebne, ale powinni się tym zajmować historycy i publicyści, a nie politycy. Bo kiedy władza zajmuje się rozliczaniem przeszłości, następuje nieuchronny podział społeczeństwa.
– Dziel i rządź. Nie sądzi pan, że to jest imperatyw Kaczyńskich?
– Myślę, że to nie to. Oni po prostu się zorientowali, że tak czy inaczej rozliczając przeszłość, mogą liczyć na poparcie części młodszej generacji, która widzi w tym najzwyczajniej w świecie szansę kariery. Wystarczy spojrzeć na Instytut Pamięci Narodowej.
– O resentymencie nie może być tu mowy.
– Oczywiście. Cała idea IV Rzeczypospolitej jest w gruncie rzeczy obsesyjną formą reakcji na słabość obecności głównych przedstawicieli PiS, czyli ludzi wywodzących się z dawnego Porozumienia Centrum, w poprzednich formach władzy. To jest nieszczęście, ponieważ dziś w Polsce tematy dotyczące przeszłości stały się priorytetem.
– Po dwóch dekadach wolności nagle wraca to, co już dawno powinniśmy mieć za sobą i zajmować się modernizacją kraju.
– Podczas spotkania środowisk uniwersyteckich z obecnym marszałkiem Dornem, wtedy jeszcze wicepremierem, usłyszeliśmy od niego wiele słów na temat modernizacji Polski. To była jedna z nielicznych wypowiedzi tej władzy na ten temat.
– Ależ to przecież czcze gadulstwo.
– No, niestety, tak. Wprawdzie idea modernizacji pojawia się czasami jako chęć na przykład budowania autostrad, ale tak naprawdę nie ma jej nawet w retoryce tej władzy, która, co trzeba podkreślić, zbiera nie swoje owoce. Otóż zasługą wyjątkowego zbiegu okoliczności, a także działań rządu Marka Belki, który ja oceniam zupełnie nie najgorzej, jest fakt, że mamy teraz tak dobrą koniunkturę gospodarczą. Często nie zdajemy sobie sprawy, że to jest efekt nie tego, co dzieje się dziś, lecz tego, co zdarzyło się cztery lata temu. To, co dzieje się dziś, będzie miało kontynuację w postaci recesji za kilka lat. Być może poratuje nas Euro 2012, ale jest to bardzo wątpliwe.
– Co, że powstaną te autostrady, stadiony...
– Szczerze w to wątpię, ale być może się uda. Przyznam, że ucieszyłem się bardzo z Euro 2012, ale nie z powodów, z jakich się cieszą Polacy, że to się u nas wydarzy, choć sam jestem fanem piłki nożnej, ale dlatego, że to jest znakomity kaganiec. Poprzednie władze miały swoje kagańce z korzyścią dla siebie i dla Polski. Nie wiem, co zrobiłby Wałęsa, gdyby nie miał kagańca w postaci NATO. SLD miał kaganiec w postaci Unii Europejskiej. Obecna władza dotychczas go nie miała, a Euro 2012 spowodowało na przykład, że nie mogą nas już wypisać z Unii Europejskiej, co było mało prawdopodobne, ale mogłoby się zdarzyć.
– Kaczyńscy nie wyglądają mi na ludzi, którzy nadmiernie przejmowaliby się jakimiś kagańcami.
– Cóż, analiza polityczna pozostaje bezradna wobec nieracjonalności, a z nią mamy tu do czynienia. Otóż próba uzasadnienia celu postępowania rządu Jarosława Kaczyńskiego jest możliwa tylko teoretycznie, bo praktycznie jest niewykonalna. Moim zdaniem, wszystko odbywa się na poziomie psychologii jednostek stojących na czele tego rządu, nie tylko Kaczyńskiego, ale także Giertycha i innych. Racjonalne metody można skrytykować albo pochwalić, a nieracjonalne trudno nawet interpretować.
– Wszystko ukrywa się w języku. Ta władza zaprowadziła zupełnie nowe porządki w debacie publicznej, która jest w dramatycznym kryzysie. Z jednej strony są „wykształciuchy”, „łże-elity” i „czworobok”, a z drugiej „my”, posiadacze jedynie słusznej prawdy. To coś znaczy i o czymś świadczy, nie sądzi pan?
– Bracia Kaczyńscy są niewątpliwie ludźmi inteligentnymi i niezłymi politykami, ale jest pewien problem: im się nigdy nic nie udawało. Oni zawsze strzelali sobie w stopę.
– I teraz robią to samo?
– Nic się nie zmieniło. Nie można zrażać do siebie niemal całego społeczeństwa. A oni to zrobili. Na przykład ludzi, którzy są związani sentymentalnie z minioną epoką. Ja nie jestem apologetą PRL, wręcz przeciwnie, ale jest wielu ludzi, dla których nazwy ulic czy pomniki mają swoje znaczenie. To jest jeden elektorat. Inny to elity, o których pan wspomina. Ale to nie koniec. Jest jeszcze biznes, który zraża się sobie, czyniąc pana Skrzypka prezesem Narodowego Banku Polskiego. A także średnia inteligencja, choćby nauczyciele czy lekarze, którzy zwyczajnie się boją. Dziś lekarz woli wyjechać za granicę, niż być o cokolwiek posądzany, na przykład o branie łapówek czy nieprawidłowości przy transplantacjach. No to kogo w końcu oni mają za sobą?
– Radio Maryja.
– W tej chwili nawet Radio Maryja nie jest takie pewne. Innymi słowy, to wszystko prowadzi do nieuchronnej porażki braci Kaczyńskich. Tylko że straszliwy koszt społeczny, z jakim mamy do czynienia, to jest, po pierwsze, psucie instytucji, a po drugie, strata czasu. A wiadomo, że jak się traci czas, to się cofa.
– Odpowiedzią na to wszystko jest obywatelskie nieposłuszeństwo. Dawno nie było okazji, by je zastosować, a teraz stało się ono faktem, choćby w kwestii lustracji.
– To prawda, tylko że to nie jest idea dla zbiorowości, lecz dla jednostek. Nieposłuszeństwo obywatelskie musi dotyczyć rzeczy konkretnych. Jest to forma zachowania, która wiąże się z ryzykiem. Na przykład Henry David Thoreau, który nie płacił podatków, bo uważał, że idą na niewolnictwo, poszedł za swój akt do więzienia, wprawdzie na krótko, ale poszedł. Trzeba więc zdawać sobie sprawę, że ze wszystkimi konsekwencjami występuje się przeciwko prawu, ale dlatego, że jest ono niemoralne. Tymczasem prawo nie może być niemoralne. Politycy PiS jak papugi powtarzają, że dura lex sed lex. Otóż nieprawda. Stanowione prawo nie jest prawem absolutnie obowiązującym, ponieważ nad nim jest prawo moralne. W przypadku lustracji zostały naruszone prawa człowieka, a więc właśnie prawo moralne, dlatego wyrok Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie przyjąłem z radością, ponieważ jego wyrok stanął na straży prawa moralnego.
– W tym wszystkim pojawia się kwestia wolności, a raczej ograniczania jej pola. Mundurki, „areszty wydobywcze”, nowe zakazy, podkreślane nakazy – to wszystko sprawia, że ludzie tracą poczucie swobody funkcjonowania na poziomie praktycznym, doczesnym. Przestają żyć dla samego życia.
– To nieuchronnie będzie przedmiotem zguby PiS, a to dlatego, że PiS w ten sposób nie zdoła przyciągnąć młodego pokolenia, nieco bardziej wykształconych ludzi. Moje obawy w tym względzie są duże, ale nie dramatyczne, ponieważ to są pozory. Pokolenie moich dzieci, ludzi poniżej trzydziestki, jest wychowane w świecie liberalnym i nic tego nie zmieni. Oni mogą być katolikami, ateistami, mogą być bardziej prawicowi, bardziej lewicowi, ale i tak będą mieli poczucie przynależności do pewnych idei nadrzędnych, właśnie liberalnych. Nie mówię oczywiście o młodzieżówkach partyjnych, które są mikroskopijne i składają się głównie z karierowiczów. Polska młodzież jest kompletnie apolityczna. Miałem wykład, na którym było 120 studentów, i zapytałem, ilu z nich głosowało w ostatnich wyborach.
– I co?
– Dwóch.
– No ale to też o czymś świadczy.
– Proszę pana, z frekwencją wyborczą będzie w Polsce coraz gorzej, ponieważ PiS doprowadziło do sytuacji, która przypomina czasy międzywojenne. To był okres, o czym wspominał choćby Czesław Miłosz, okropnej Polski, choć dziś na przykład takiego antysemityzmu jak wówczas nie można już jawnie wyrażać. Ale poczucie ścieśniania wolności i zagrożenia jest duchowo podobne, a skutki tego mogą być dwa. Po pierwsze, powolna reakcja społeczeństwa, a po drugie, emigracja.
– Czyli nie rewolucja?
– W takim klimacie rewolucje się nie zdarzają. Na ogół wybuchają na fundamentach podatkowo-finansowych. Najbardziej dramatycznym problemem dzisiejszych czasów jest zniechęcenie do tej Polski, ale także brak konkurencyjnej propozycji. Platforma Obywatelska, choć mam tam wielu kolegów, ciągle jest za mało asertywna. Krytykuje rząd, co jest oczywiste, ale zbyt słabo mówi rzeczy pozytywne. Podobnie zresztą Lewica i Demokraci. Tymczasem tu potrzeba programu.
– Przed kilku laty wymienił pan w „Res Publice Nowej” siedem fundamentalnych dla Polski tematów do omówienia, które były wówczas martwe w debacie publicznej: system partyjny i ordynacja, fundament państwa, system gospodarczy, infrastruktura, edukacja, rolnictwo i wieś, a także Unia Europejska. Co się zmieniło?
– Oprócz Unii pozostałe tematy nadal nie zostały w debacie tknięte. One wszystkie są ciągle w dramatycznym stanie, ale dziś na plan pierwszy wysuwa się kwestia wsi i rolnictwa. Ja w zasadzie mieszkam na wsi i widzę, jak strasznym ciosem dla polskiego rolnictwa stała się Unia, która zamiast pomagać w przemianach petryfikuje polskie rolnictwo. Polska wieś została utrwalona w kryzysie. W najbliższym czasie nikt tego nie tknie, ponieważ ruszenie tego to jest, po pierwsze, strata głosów rolników, a po drugie, zwiększenie bezrobocia, które byłoby efektem reformy. Wszyscy się tego panicznie boją. To jest dodatkowy element oddalający w czasie modernizację.
– A edukacja?
– No, tu mamy do czynienia z nieprawdopodobnym dramatem, który nie jest społeczeństwu uświadamiany, wręcz z jedną z najobrzydliwszych rzeczy, jakie dzieją się w Polsce. Chodzi o dostęp do edukacji, a właściwie o jego brak. Awans młodego człowieka ze wsi na wyższą uczelnię jest fikcją. Na Uniwersytecie Warszawskim studiuje obecnie 1,6% ludzi ze wsi. W gimnazjach w małych miejscowościach często nie ma języka angielskiego. No bo kto będzie uczył? Za tysiąc złotych? Ten, który mógłby uczyć, już wyjechał z kraju. Polityka Giertycha w niczym tu nie pomaga, a wręcz pogarsza sytuację. Przed młodymi ludźmi ze wsi nie ma żadnych perspektyw. Zresztą przed moimi doktorantami też nie ma, ale oni znają języki, więc pewnie wyjadą za granicę. Grozi nam podział Polski, mimo że wystartowała z ideą solidarności społecznej na ustach. Zaniechała jej w sposób totalny. Idea solidarności społecznej zakończyła się na idiotycznym becikowym.
– No dobrze, ale kto krzyczy? Media wolą zajmować się doraźną polityką niż rdzewiejącymi fundamentami państwa.
– Być może media mogłyby bardzo dużo zrobić, gdyby zechciały monitorować pewne wątki, a nie zajmować się zdarzeniami. Ale problem słuchalności, oglądalności czy czytelnictwa jest tak ważny, że tego nie robią. Jest też drugi aspekt tej sprawy, a mianowicie stosunek obecnej władzy do mediów i inteligencji. On jest chory w tym sensie, że nigdzie na świecie żadna władza nie ubiera się w tak silny narcyzm jak Kaczyńscy. Otóż każda cywilizowana władza, także w oświeconym autorytaryzmie, korzysta z porad ludzi, którzy coś wiedzą na poszczególne tematy. Prezydent Bush nie jest gwiazdą intelektu, ale umie otoczyć się ludźmi, którzy są takimi gwiazdami, bez względu na słuszność czy niesłuszność ich poglądów. Tragedią jest to, że Kaczyńskim wydaje się, że wszystko wiedzą: jak załatwić opiekę społeczną, jak poradzić sobie z edukacją, jak rozwiązać politykę zagraniczną, jak zbudować autostrady, a także czego chce społeczeństwo. Ich przemądrzałość jest głęboko antydemokratyczna. A przecież demokracja polega na tym, że robiąc coś dla ogółu, jednocześnie się go słucha.
– Panie profesorze, z tej rozmowy wynika, że mimo iż minęły już prawie dwie dekady wolności, my właściwie dopiero zaczynamy.
– W jakimś sensie tak. Ale to już tak jest, że zwykle właśnie około dwóch dekad trzeba na zbudowanie nowej formacji. Niebezpieczne jest to, że zamiast budowania, my się przy Kaczyńskich zaczęliśmy cofać. Społeczeństwo nie zasłużyło sobie na tę władzę.
– Na co więc choruje Polska?
– Gdybym z panem i jeszcze z kilkoma osobami założył partię budowy autostrad, to jestem pewien, że wygralibyśmy wybory. Jeden postulat i pstryk! Polska choruje na to, że nie jest państwem nowoczesnym. Nie ma infrastruktury, edukacja leży, a polityka zagraniczna nie istnieje. Po prostu cofamy się.
– To co powinno się zdarzyć?
– Musi przyjść nowe pokolenie. W dalszym ciągu bowiem, jak mówił przed wojną Adolf Bocheński, rządzi nami generacja niewoli.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Delta
Dołączył: 28 Maj 2007
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 21:30, 04 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
Pani Sowińska....bredzi. Jest chyba osobą, która powinna sie leczyć, skoro wszystko jej sie kojarzy....z homoseksualistami.
Czy bajki naszych dzieci trafia wkrótce na indeks?
W każdej naprawde w kazdej bajce mozna sie dopatrzyc treści propagujacych homoseksualizm, rasizm, i inne "niechrześcijańskie" sprzeczne z nauką Koscioła idee....
Dokad nas to prowadzi?
W naszym rządzie zasiadaja ludzie o spaczonych umysłach, zżartych bezsensowna nienawiscia sercach, oszołomy i debile.
Rzeczniczka praw dziecka....pomyłka.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Delta
Dołączył: 28 Maj 2007
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 21:46, 04 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
Czy komentarz jest konieczny?
Jedyna szansa, to ta, ze jak powiada Jerzy Pilch...książki z indeksu, zakazane....będą czytane chetniej przez młodzież.
Czy jednak tak makiaweliczny pomysł przyświeca naszemu Ministrowi Edukacji? Jakos... wątpię.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Delta
Dołączył: 28 Maj 2007
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 11:03, 05 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
No ico? Zapalic juz nie będzie wolno...czy za chwilke wejdzie pełnowymiarowa prohibicja?
Zapatrzeni w amerykańskie wzorce nie umiemy jednak uczyc sie na ich błędach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Delta
Dołączył: 28 Maj 2007
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Nie 9:24, 10 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
5 kadencji koalicji???
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Delta
Dołączył: 28 Maj 2007
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 11:24, 11 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Śro 5:46, 13 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
TRYBUNA
Mały Jarek ma już w szkole pierwiastkowanie. Duży Jarek pohukuje, jakby był na wojnie: warto umierać!
Jeden mówi: głosy w Radzie Unii Europejskiej chcemy liczyć po swojemu.
Drugi, że nie pójdzie na kapitulację.
Mały Jarek przebąkuje coś o kompromisie i ustępstwach.
Duży czeka na konflikt w Brukseli i rozdaje karty: jeżeli będzie ostro, pojadę ja, jeżeli łagodnie, wyślę brata.
Mały Jarek słyszy, że oni tam się nie zgadzają.
Duży Jarek wyciąga szablę, poprawia kontusz, wspomina Rejtana. Mały jest dużym, a duży małym.
Co to, schizofrenia? Nie, to tylko premier Kaczyński wiedzie Polskę na zadupie Europy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 5:45, 21 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Instytut Przecieków Narodowych TRYBUNA
„Lista 500” wyciekła, śledztwa nie będzie
Przeciek z IPN „listy 500” osób znajdujących się w rejestrach służb specjalnych PRL jest przestępstwem, którym prokuratura powinna się zająć z urzędu – uważa lewica. Śledztwa jednak pewnie nie będzie, ponieważ minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro uzależnił je od oficjalnego zawiadomienia prezesa IPN Janusza Kurtyki. A ten twierdzi, że... żadnego przecieku nie było. W ten sposób do gazet mogą przedostawać się kolejne nazwiska, a osoby stojące za tym pozostaną bezkarne.
Zdaniem lewicy prokuratorskie śledztwo w sprawie przecieku z IPN to absolutne minimum. I to wszczęte natychmiast. – Jeżeli CBA czy ABW nie wejdzie dzisiaj, to jutro tych dokumentów nie będzie – tłumaczył wczoraj w Radiu TOK FM poseł SLD Ryszard Kalisz. Niewykluczone, że pojawi się wniosek o powołanie sejmowej komisji śledczej. – Jeżeli mówimy w kategoriach prawnych o art. 111 konstytucji, to ta sprawa przez związek wypowiedzi premiera z działaniem Kurtyki, z wyciekiem, nadaje się jak złoto do tego, żeby sprawę wyjaśniła komisja śledcza – wyjaśnił Kalisz. – Jeżeli PiS się na to nie zgodzi, to znaczy, że ma coś do ukrycia – dodał.
Chodzi o to, że we wtorek premier Jarosław Kaczyński stwierdził, że opinia publiczna powinna poznać treść „listy 500”, na której znajdują się osoby podejrzewane przez IPN o związki ze służbami specjalnymi Polski Ludowej. IPN tworzył listę na podstawie poszatkowanej przez Trybunał Konstytucyjny ustawy lustracyjnej. Po wyroku powinien przestać nad nią pracować, ale Kurtyka pochwalił się, że „lista 500” istnieje, a są na niej osoby „kreujące się bądź też występujące w roli autorytetów”. W parę godzin po wypowiedzi premiera do Informacyjnej Agencji Radiowej i „Rzeczpospolitej” przeciekły nazwiska polityków lewicy, rzekomo agentów.
Teraz lewica chciałaby wiedzieć m.in., czy na przeciek miały wpływ wtorkowe wypowiedzi szefa SLD Wojciecha Olejniczaka i Ryszarda Kalisza, wzywające do likwidacji IPN. Do „Rzepy” i IAR nie przeciekły bowiem nazwiska polityków rządzącej koalicji, które – jak twierdzi internetowy serwis „Wprost” – także są na „liście 500”. Wśród nich zaś „obecni parlamentarzyści i urzędnicy rządowi”.
Prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka nie ma wątpliwości, że doszło do złamania prawa. – To jest też po prostu wyraz aroganckiego stosunku do opinii publicznej, uważania, że ciemny lud takie głupoty kupi. I „Rzeczpospolita”, i IAR – zwłaszcza IAR jako medium publiczne – są bardziej niż bliskie rządowi i partii, chyba bardziej partii niż rządowi, i używanie do tego mediów publicznych jest również naruszeniem prawa – stwierdził Rzepliński w Radiu Zet.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pią 22:25, 22 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Dzikie Pola
Im gorzej mają się sprawy w Polsce, tym częściej nasze myśli i westchnienia szybują ku Europie. Uważamy, że „Europa nie pozwoli”, aby chwiejna i anemiczna demokracja w Polsce zamieniła się całkowicie w ustrój autorytarny; podnosi nas na duchu, gdy europejski trybunał w Strasburgu skarci byłego prezydenta Warszawy, mimo że jest on obecnie prezydentem Polski; krzepi nas, gdy tenże sąd upomni się o prawa
człowieka, jak to ma miejsce w wypadku wielu polskich skarg, które nasi obywatele zanoszą na forum europejskie.
(...)
Zarówno Europa nie jest wartością niezmienną, jak i nasza europejskość nie jest aż tak niezachwiana, jak nam się wydaje. Brzmi to gorzko, ale taka jest rzeczywistość, której nie można lekceważyć, jeśli chce się rozmawiać poważnie.
Warto np. zastanowić się przez chwilę, co właściwie oznaczają ostatnie wybory we Francji, które w turze prezydenckiej wygrał niewielką przewagą prawicowy kandydat Sarkozy, aby chwilę potem odnieść miażdżące zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, odsyłając lewicę wszelkiej maści do kąta. To samo odbyło się trochę wcześniej w Niemczech, gdzie Schröder i socjaldemokracja przegrali z sympatyczną skądinąd i rozsądną prawicową Angelą Merkel.
Wahadło europejskie machnęło się w prawo i także na miejscu Browna, który po odsunięciu się
Blaira ma pokierować brytyjską Partią Pracy i poprowadzić ją do wyborów, z pewnością nie spałbym spokojnie.
Oczywiście – daj nam Boże taką prawicę jak Sarkozy czy Merkel. Nie ma nic śmieszniejszego niż spekulacje, że nasi bliźniacy, wsparci jeszcze przez Giertycha, dogadają się z Sarkozym jak prawicowiec z prawicowcem.
Sarkozy zaraz po wyborach nie szczędził słów i gestów, aby natychmiast zasypać rów, jaki podczas wyborów prezydenckich powstał między nim a kandydatką socjalistów, a na swego ministra spraw zagranicznych powołał kandydata z obozu socjalistycznego, podczas gdy nasi Kaczyńscy rozkoszują się szczuciem i konfliktowaniem społeczeństwa, upatrując w tym swoją rację bytu.
Ale przecież głos oddany w Europie na prawicę coś znaczy. Znaczy przede wszystkim ostrzejszy kurs wobec imigrantów, a może wręcz rozejście się z marzeniem o społeczeństwie wieloetnicznym, lecz mimo to spójnym. Znaczy na pewno ukrócenie państwa socjalnego. Znaczy także dowartościowanie egoizmu narodowego, który w wypadku Francji czy Niemiec objawia się jako wzmocnienie integracyjnego kursu europejskiego, a więc zupełnie inaczej niż u nas. Dzieje się tak dlatego, ponieważ Francja i Niemcy mają szansę rządzić Europą, podczas gdy my nie możemy o tym nawet marzyć, dlatego też nasz pożal się Boże egoizm narodowy wyraża się w roli europejskiego psuja, którą odgrywa triumwirat Kaczyńscy-Giertych-Lepper.
Zwycięstwo Sarkozy'ego niesie też jeszcze jedną wskazówkę. Jest to zwycięstwo kandydata silnej ręki, bo w takim kostiumie występuje obecny prezydent.
(...)
Europa jest dzisiaj inna od tej, do której wstępowaliśmy w 2004 r. I nasze miejsce w Europie też jest inne, niż było. Trzy lata temu występowaliśmy jako ciekawy partner i lider naszej części kontynentu, dziś uważa się nas za przeszkodę w europejskiej integracji. Powiedziano nam to wyraźnie z okazji traktatu europejskiego i naszych pomysłów ze słynnym „pierwiastkiem” oraz pogróżek wetem, podczas gdy ów „pierwiastek” oznaczałby w praktyce, że Niemcy, najsilniejszy kraj w Europie, miałyby tylko o trzy głosy więcej w Radzie Europy niż Polska, jeden z najsłabszych partnerów. Kto może się zgodzić na taki układ?
Powiedziano nam więc wyraźnie, że wprawdzie nie umrzemy z powodu tego „pierwiastka” (na co ma ochotę premier Kaczyński, ale jak miałoby to wyglądać w praktyce?), lecz możemy tego pożałować.
Odpowiedzią bowiem krajów Zachodu na nasze weto stanie się „Europa dwóch prędkości”.
(...)
Owa „Europa dwóch prędkości” wcale nie musi być tak obrzydliwa dla naszych obecnych władców, PiS, LPR, Samoobrony. Miłe im są unijne pieniądze, ale cóż właściwie może im szkodzić, że integracja europejska, a więc także powstawanie wspólnych europejskich instytucji czy też wspólnej polityki zagranicznej, będzie nas omijać? Cóż może im szkodzić, że prawo europejskie, które tak upomina się o jednostki ludzkie, a także o wszelakie mniejszości, zarówno polityczne, jak religijne czy seksualne, będzie się u nas przyjmowało z „drugą prędkością”, aby nie przyjąć się w ogóle? (...)
KTT "PRZEGLĄD"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 5:52, 26 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
TRYBUNA
Premier Kaczyński zapewnił w niedzielę, że jego wpływ na negocjacje w Brukseli był „żaden”. To tak, jakby aktor poruszający figurą króla w teatrze kukiełkowym powiedział dzieciom po przedstawieniu, że nie miał najmniejszego wpływu na jego ruchy i słowa. Nawet dzieci by się uśmiały, choć tradycyjnie przypisuje się im naiwność. W poniedziałkowym dzienniku „Dziennik” obszernego, pełnego szczegółów i ocen wywiadu na temat szczytu udzielił nie prezydent, ale premier, co stawia kropkę nad „i”. Nie chodzi jednak tylko o to, że rozzłoszczonej w Brukseli Europie bliźniacy mienili się w oczach bardziej niż nam. Ten przewrotny humor premiera jest jawną próbą robienia z nas wszystkich idiotów. Tym bezczelniejszą, że premier doskonale wie, że my wiemy, jak jest. To nie są zachowania demokratycznego polityka, lecz urodzonego autokraty, który ma kaprys igrać z ludźmi jak kot z myszą dając przy okazji do zrozumienia, jak nami gardzi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
xcezarionx
Dołączył: 30 Maj 2007
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:11, 26 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
w51 napisał: | TRYBUNA
Premier Kaczyński zapewnił w niedzielę, że jego wpływ na negocjacje w Brukseli był „żaden”. To tak, jakby aktor poruszający figurą króla w teatrze kukiełkowym powiedział dzieciom po przedstawieniu, że nie miał najmniejszego wpływu na jego ruchy i słowa. Nawet dzieci by się uśmiały, choć tradycyjnie przypisuje się im naiwność. W poniedziałkowym dzienniku „Dziennik” obszernego, pełnego szczegółów i ocen wywiadu na temat szczytu udzielił nie prezydent, ale premier, co stawia kropkę nad „i”. Nie chodzi jednak tylko o to, że rozzłoszczonej w Brukseli Europie bliźniacy mienili się w oczach bardziej niż nam. Ten przewrotny humor premiera jest jawną próbą robienia z nas wszystkich idiotów. Tym bezczelniejszą, że premier doskonale wie, że my wiemy, jak jest. To nie są zachowania demokratycznego polityka, lecz urodzonego autokraty, który ma kaprys igrać z ludźmi jak kot z myszą dając przy okazji do zrozumienia, jak nami gardzi. |
Czyżby już czas Wojtula zacząć śpiewać?:
Wyklęty powstań ludu ziemi,
Powstańcie, których kaczy dręczy smród!
Myśl nowa, w blaski promiennemi
Niedługo zmyje z Ziemi kaczy brud...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 20:31, 26 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Czy można już zacząć śpiewać Cezary????
Tego szczerze mówiac .... nie wiem.
Nie mniej warto już trenować ,aby jak nadejdzie właściwy czas, nie wypadło to ... nieskładnie.
Przed nami wakacje, a zatem ludzie zajmują się czymś innym, ale jak będzie gorące lato, to może nie jednemu, po spłukaniu się na urlopie zagotować się z lekka w głowie.
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 20:31, 26 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Czy można już zacząć śpiewać Cezary????
Tego szczerze mówiac .... nie wiem.
Nie mniej warto już trenować ,aby jak nadejdzie właściwy czas, nie wypadło to ... nieskładnie.
Przed nami wakacje, a zatem ludzie zajmują się czymś innym, ale jak będzie gorące lato, to może nie jednemu, po spłukaniu się na urlopie zagotować się z lekka w głowie.
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 20:34, 26 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Czy można już zacząć śpiewać Cezary????
Tego szczerze mówiac .... nie wiem.
Nie mniej warto już trenować ,aby jak nadejdzie właściwy czas, nie wypadło to ... nieskładnie.
Przed nami wakacje, a zatem ludzie zajmują się czymś innym, ale jak będzie gorące lato, to może nie jednemu, po spłukaniu się na urlopie zagotować się z lekka w głowie.
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Śro 5:56, 27 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Kościół wydoił budżet na 58 mln zł
Nie ma pieniędzy na podwyżki dla lekarzy i pielęgniarek, brakuje na zajęcia pozalekcyjne dla dzieci i na dofinansowanie przedszkoli. Jest jednak instytucja, która zawsze może liczyć na stały dopływ kasy bez względu na sytuację państwa – Kościół katolicki.
Ostatnio prezent sprawiła mu sejmowa Komisja Finansów Publicznych, pozytywnie akceptując pomysł Ministerstwa Finansów (Bóg zapłać, pani nie-„Beato”!) przekazania 58 mln zł na „zobowiązania wymagalne” Skarbu Państwa wobec Kościoła. Czyli na zapłacenie duchowieństwu haraczu za to, że nie przejmie ważnych nieruchomości w centrum Krakowa. Dodajmy – nieruchomości, które wcześniej podarował Kościołowi inny organ państwa – Komisja Majątkowa.
Na posiedzeniu 12 czerwca br. Komisja Finansów Publicznych zajęła się wnioskiem ministra finansów Zyty Gilowskiej o utworzenie 150-milionowej rezerwy celowej na „sfinansowanie zobowiązań wymagalnych Skarbu Państwa”. Jak się okazało, pod tym niewinnie brzmiącym tytułem kryją się właśnie m.in. „zobowiązania” wobec Kościoła na kwotę 58 „baniek”. Kasę na stworzenie rezerwy wzięto z pozycji budżetowej nazywającej się „środki własne Unii Europejskiej”, czyli z pieniędzy, które Polska w różnej formie musi co roku wpłacać do budżetu unijnego jako naszą część składek.
Gdyby jednak ktoś szukał na stronach internetowych Sejmu informacji o tej forsie dla kleru, nic nie znajdzie. Chociaż te decyzje Komisji Finansów zapadły dwa tygodnie temu, na stronie sejmowej nie ma jeszcze stenogramu z tego posiedzenia. Są za to stenogramy z późniejszych obrad. W biurze komisji zapewniono nas, że stenogram lada chwila się pojawi, nie został jeszcze do końca spisany, gdyż posiedzenie z 12 czerwca było wyjątkowo długie.
O całą sprawę zapytaliśmy wiceprzewodniczącego Komisji Finansów Stanisława Steca (SLD). – Z rezerwy wynoszącej 150 mln zł rzeczywiście 58 mln zł przeznaczono na rekompensaty dla Kościoła katolickiego w związku z roszczeniami zakonników w Krakowie. Najbardziej w tym wszystkim jest dziwne to, że roszczenie wynika z decyzji Komisji Majątkowej, a nie sądu. Posłowie nie przyjęli tej sprawy bez oporów. Ale o wszystkim zdecydowali parlamentarzyści PO. Gdyby nie ich zgoda, wniosek by nie przeszedł – relacjonuje Stec.
Jak to jest, że państwo musi płacić za orzeczenia Komisji Majątkowej? – zapytaliśmy. Stec: – Komisja Majątkowa przekazuje pieniądze zbyt lekką ręką. Decyzja o przekazaniu Kościołowi 58 mln zł była pochopna. W sytuacji, gdy brakuje dla pielęgniarek i nauczycieli, nie powinno się jej podejmować. Dlatego SLD był przeciw.
Komisja Majątkowa jest niczym dojna krowa. To za jej pośrednictwem duchowieństwo może drenować budżet państwa i przejmować państwowy majątek. Przez 15 lat istnienia pod pozorem „zwracania zagrabionego w PRL majątku” rozdała Kościołowi nieruchomości warte miliardy złotych. W ubiegłym roku właśnie w Krakowie komisja przekazała Kościołowi – bez informowania władz miasta – siedem działek wartych ok. 24 mln zł, znajdujących się w atrakcyjnych punktach. Cystersi domagali się tych nieruchomości, mimo że w 1994 r. zawarli ugodę i dostali od gminy ponad 4 ha ziemi. Jednak już w 2004 r. stwierdzili, że to im nie wystarczy – zażądali zwrotu jeszcze 45 ha lub przekazania mienia o wartości 90 mln zł. Żądania wywołały zdziwienie w gminie, ponieważ termin składania wniosków roszczeniowych upłynął w 1992 r. Nieoczekiwanie jednak komisja poszła cystersom na rękę.
– Nie należy być bardziej świętym od papieża. Rozumiem jednak, że zbliżają się wybory samorządowe i władza chce być w dobrych układach z Kościołem – komentował wtedy w rozmowie z „TRYBUNĄ” decyzję komisji prezydent Krakowa prof. Jacek Majchrowski. Skarżył potem tę decyzję, gdzie tylko mógł. W efekcie uznano, że Kraków cysterom nic nie musi dawać, a państwo spłaci ich z budżetu. I teraz m.in. na zaspokojenie krakowskich braciszków te 58 „baniek” jest potrzebnych.
A wszystko dlatego, że komisja może przekazywać Kościołowi majątek bez żadnego uzasadnienia. W dodatku nie można się odwoływać od jej postanowień. W efekcie, w ciągu kilkunastu lat Kościół dostał od państwa o wiele więcej ziemi niż państwo kiedykolwiek mu zabrało.
KM działa na podstawie niezwykle korzystnej dla kleru ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego z maja 1989 r. Powinna rozpatrywać wnioski kierowane przez różne instytucje kościelne do 31 grudnia 1992 r., a dotyczące wyłącznie ziemi odebranej po II wojnie światowej. Ale w praktyce wymóg ten lekceważono wielokrotnie. Emocje potęgowała pazerność hierarchów, którzy domagali się zwrotu majątku odebranego nawet kilkaset lat temu. Przykładem był spór o budynek Muzeum Narodowego w Gdańsku, który należał do Kościoła przed 450 laty. Siostry norbertanki z Krakowa domagały się odzyskania gruntu należącego do nich w XII w. Działalność KM wzbudzała tyle zastrzeżeń, że w 1996 r. w Sejmie pojawił się nawet wniosek o powołanie komisji śledczej, która by ją zbadała. Kościół jednak gwałtownie zaprotestował, a sejmowa prawica wniosek uwaliła.
Biskupi twierdzą, że Polska Ludowa odebrała im do 400 tys. ha. III RP oddała zaś jedynie 160 tys. ha, państwo nadal jest więc „do tyłu” na jakieś 200 – 250 tys. ha. Przeczą temu jednak fakty. Specjaliści od prawa wyznaniowego, jak prof. Michał Pietrzak, wyliczają, że tuż po II wojnie światowej Kościół miał 150 tys. ha, które odebrała mu ustawa z 1950 r. Szacunki te zaakceptował dziewięć lat temu nawet episkopat. Państwo nie tylko więc oddało duchowieństwu to, co wcześniej zabrało, ale powstała spora „górka” – na ponad 10 tys. ha.
Orzeczenia komisji są niepodważalne. Nawet sąd nie może ich zakwestionować. Tę zasadę mogłyby podważyć w Strasburgu władze Krakowa. Wygraną miałyby praktycznie w kieszeni, ponieważ istnieje precedens – we wrześniu 2004 r. Związek Nauczycielstwa Polskiego wygrał w Strasburgu z Komisją Majątkową w sprawie zabranego mu w 1992 r. budynku.
Dziś trudno znaleźć wytłumaczenie, dlaczego komisja jeszcze w ogóle istnieje i dlaczego przez 14 lat nie udało jej się rozpoznać wniosków o zwrot majątku. Złośliwi przyczyny upatrują w wysokich dietach wypłacanych jej członkom.
Trybuna
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Sob 18:57, 30 Cze 2007 Temat postu: |
|
|
Kaczyńscy nie mają rządu dusz PRZEGLAD
Prof. Janusz Reykowski
Rozmawia Robert Walenciak
Dlaczego PiS utrzymuje poparcie wyborców? Co się w Kaczyńskim tak podoba jego wyborcom?
Zastanówmy się nad poparciem. W wyborach 2005 r. PiS otrzymało 27% głosów, LPR – 8%, a Samoobrona – 11%. Razem partie koalicji zebrały 46% poparcia.
A jak to wygląda teraz? Bardzo trudno porównywać sondaże z rzeczywistymi wynikami, bo nie wiemy, od jakich wielkości obliczany jest w nich procent poparcia dla partii. Ale spróbujmy: PiS – 25-26%, LPR – 2-3%, Samoobrona – ok. 6%. Razem ok. 34%.
Kto stracił? Można przypuszczać, że część poparcia, które miały dwie partie koalicyjne, przesunęła się w kierunku PiS, ponieważ tu jest prawdziwa władza, ono rozdaje karty. Ale znaczy to, że część dawnego elektoratu PiS przestała popierać tę partię.
Jako całość obóz rządzący stracił około 25% swego elektoratu. Jak widać, poparcie dla sił rządzących nie jest tak niewzruszone, jak się wydaje.
WIELE TWARZY POLAKA
A jak ocenia pan fakt, że obóz rządzący wstrzeliwuje się w mentalność Polaków?–
O tym niedawno mówił w „Przeglądzie” prof. Janusz Czapiński. Profesor wypowiada bardzo pesymistyczne poglądy, mówiąc, że mentalność PiS i jego praktyki dobrze pasują do mentalności polskiego społeczeństwa, które dość krytycznie opisuje.
Czy tak jest?–
Już to, o czym przed chwilą rozmawialiśmy, wskazuje, że o żadnej większości społeczeństwa nie może być mowy – większość obywateli nie deklaruje poparcia dla PiS. A ponadto, nawet przyjmując, że wiele idei PiS może znaleźć rezonans w polskim społeczeństwie, trzeba pamiętać, że poglądy oraz postawy polityczne i społeczne na ogół nie są konsekwentne i stabilne. Stosunkowo niewielka proporcja obywateli zawsze mówi i myśli to samo. Poglądy i zachowania zdecydowanej większości zależą od różnych czynników – zmieniają się w zależności od sytuacji. Na przykład od tego, o czym w danej chwili się mówi, co działa na wyobraźnię.
Oczywiście bardzo ważną rolę odgrywają sytuacja materialna i społeczna, a także mentalność ludzi. Ale to temat na zupełnie osobną rozmowę. Ograniczę się do stwierdzenia, że aktualna sytuacja odgrywa bardzo dużą rolę.
A jaką mamy sytuację?–
Myślę, iż ważną cechą tej sytuacji jest brak poważnego politycznego konkurenta dla PiS.
Inne podmioty polityczne nie przedstawiają w debacie publicznej odpowiednio rozwiniętego projektu dla Polski, projektu, który byłby przekonywający dla szerszych rzesz obywateli. Tak więc tych, których potencjalnie można by pozyskać, nie ma do czego pozyskiwać! Dlatego nie warto się martwić tym, że pewna (i nie taka mała) część polskiego społeczeństwa popiera PiS, lecz skupić się przede wszystkim na pytaniu, co w polskim społeczeństwie jest ważnego do zrobienia. Samo społeczeństwo jest raz takie, raz inne. Czasami jest dzielne, ofiarne, otwierające się na Europę, a czasami zawiedzione, nieufne i dość konserwatywne. Raz proliberalne, a innym razem prosocjalistyczne. Zresztą warto sobie przypomnieć rok 1980 i 1982 – to dwa różne społeczeństwa!
Drastyczne porównanie.
– Ono ma zilustrować fakt, że nie powinniśmy wypowiadać mocnych twierdzeń o tym, jakie jest społeczeństwo. Różne postawy można w nim zaktywizować. Nie należy więc przykładać zbyt dużej wagi do tych krytycznych ocen społeczeństwa, narzekać na Polaków, narzekać, że PiS tak dobrze się dopasowuje do nastrojów społecznych. Jeśli już na coś mielibyśmy narzekać, to na brak poważnego alternatywnego projektu politycznego.
UKŁAD,CZYLI WYTRYCH
jak to zrobić?
Podstawą poważnego projektu politycznego jest pewne stanowisko aksjologiczne – deklaracja wartości, które autorzy projektu uważają za najważniejsze i chcą o nie walczyć. Że chcą troszczyć się o biednych albo że chcą popierać wolny rynek, że bronią wolności (jakiej?), że chodzi im o sprawiedliwość (jak rozumianą?), że chodzi o silne państwo, o wysoką pozycję międzynarodową itp. Ale jego główną częścią jest program realizacyjny, który mówi, jak te cele mają być zamienione na praktyczne działania polityczne. Co konkretnie ma być osiągnięte i jakimi sposobami. Taki program zawiera zwykle pewną diagnozę sytuacji, pewien pomysł praktycznych działań i pewną wizję tego, co zostanie osiągnięte
Opowiedzmy to na przykładzie PiS.
Według diagnozy postawionej przez PiS, w III RP panowała niesprawiedliwość – sukcesy osiągali ci, którzy na to nie zasłużyli, pozbawiając resztę obywateli tego, co im się słusznie należało. Działo się tak dlatego, że Polskę opanowały skorumpowane układy – dawnej i nowej nomenklatury, służb specjalnych itd. W tej diagnozie główną kategorią objaśniającą jest „układ”. To świetny pomysł! Właściwie prawie każdy mógłby powiedzieć, że ma lub miał do czynienia z jakimś „układem” i że ten „układ” zrobił mu różne krzywdy. Któż nie natknął się w swoim otoczeniu na jakąś „klikę”, która uniemożliwiła mu rozpostarcie skrzydeł?
Komuż nie przychodzi czasami do głowy, że jego życie ułożyłoby się dużo lepiej, gdyby nie działania jakichś niejasnych dla niego sił – jakiejś zmowy, która jednych promuje, a drugich „dołuje”? Czy to w miejscu pracy (bo jedni awansują, a ja nie), czy w szpitalu (bo jedni dostają się tam szybko, a drudzy muszą czekać bardzo długo), albo w gminie (bo jedni wszystko pomyślnie załatwiają, a drugim się odmawia), no i oczywiście w państwie. Układ to pojemne słowo, które do wszystkiego pasuje. PiS ma pomysł, co z tym wszystkim trzeba zrobić. Ogłasza wielką krucjatę, która ma walczyć przeciw korupcyjnym układom. I wszyscy mogą zobaczyć, że walczy. Inna sprawa, jak walczy i jakie konsekwencje ta „walka” może przynieść dla kraju.
Jeżeli pan Skrzypek zostaje prezesem NBP, to po to, by walczyć z układem finansowym, pani Kruk walczy z układem medialnym, układ to są lekarze, sędziowie.
No właśnie, idea walki z układem przybrała pewną konkretną postać – PiS przełożyło cele, przedstawione na poziomie aksjologicznym (zresztą są to na ogół cele szlachetne – np. solidarna Polska, silne państwo itd.) na projekt polityczny.
A opozycja nie potrafiła...
Sądzę, że partie opozycyjne okazały się słabsze na obu poziomach. Na poziomie aksjologicznym nie miały do powiedzenia nic szczególnie oryginalnego, nic, co mogłoby trafić do umysłów i uczuć obywateli. Na poziomie politycznym było jeszcze gorzej, bo nie można tu dostrzec żadnego realnego projektu – przynajmniej dotychczas – może działania podejmowane w ostatnich tygodniach zwiastują jakąś zmianę? Platforma Obywatelska, jak się powszechnie uważa, była pod bardzo wieloma względami (oprócz personalnych) niezwykle podobna do PiS, a czasami jeszcze bardziej absurdalnie radykalna.
A SLD w publicznej debacie o sprawach kraju był niemal nieobecny. Tak np. wypowiedzi jego przedstawicieli w mediach koncentrowały się niemal wyłącznie na ostrej, dezawuującej krytyce rządzących. Negatywne opinie o działalności tych, co rządzą, to nie to samo, co własny oryginalny projekt polityczny.
LEWICA – MIĘDZY ANACHRONIZMEM A...
Zatrzymajmy się przy lewicy. Dlaczego nie miała ona, jak pan powiedział, pomysłu?
– Myślę, że wielką słabością lewicy jest zagubienie wartości – w warstwie aksjologicznej miała ona bardzo niewiele do powiedzenia. Można odnieść wrażenie, że stała się ona „ideologiczną wydmuszką”.
Dlaczego?
Dawna lewica miała bardzo klarowne ideologiczne oblicze i klarowne projekty polityczne, ale większość tych projektów stała się obecnie anachroniczna. Na przykład lewica głosiła ideę likwidacji nierówności społecznych charakterystycznych dla gospodarki rynkowej przez wprowadzenie gospodarki uspołecznionej, co w praktyce oznaczało politykę upaństwowienia. Politykę tę realizowano nie tylko w krajach socjalistycznych – była ona wprowadzana także na Zachodzie, kiedy rządy lewicowe dochodziły do władzy. Dziś idea upaństwowienia wydaje się ślepym zaułkiem. Lewica walczyła o ośmiogodzinny dzień pracy, co dziś jest tematem nieaktualnym (choć aktualnym pozostaje problem wykorzystywania pracowników przez pracodawców). Lewica głosiła hasło rządów robotników i chłopów. To hasło nie ma dzisiaj żadnego sensu, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę zmiany struktury społecznej, a choćby i to, że w rozwiniętych krajach tych chłopów jest ok. 3%. A także to, że kategoria robotnicy to dziś co innego niż kiedyś. Przytaczam te przykłady, by pokazać, jak zużyły się tradycyjne składniki ideologii i projektu politycznego lewicy.
Dotyczy to także sztandarowej idei lewicy – idei państwa opiekuńczego. Wiele doświadczeń wskazuje, że poważną wadą tego projektu jest wytwarzanie, na masową skalę, postaw roszczeniowych. Innymi słowy jest to idea, której praktyczna realizacja demobilizuje ludzi, pozbawia ich inicjatywy. Tak więc i ten tak ważny element programu lewicowego obecnie okazał się nie najlepszym kierunkiem działań.
A co jest dobrym kierunkiem?
Przesłanką lewicowego myślenia i lewicowej aksjologii jest świadomość, że organizacja życia społecznego ogranicza szanse rozwojowe dużym grupom społecznym, że społeczeństwo dzieli się na takich, którzy mają ułatwiony dostęp do ważnych dla nich dóbr, i takich, którzy nie mają szans polepszenia swego bytu, skazanych na wegetację.
Podstawowym wyzwaniem dla lewicy jest budowa porządku społecznego, który tworzyłby szanse rozwojowe dla coraz szerszej kategorii ludzi.
Zamiast coś rozdawać, państwo powinno stwarzać warunki ułatwiające możliwie szerokim kręgom ludzi dochodzenie do czegoś w życiu, zwalczać przeszkody, które na tej drodze się pojawiają. Państwo musi dbać także o to, aby ci, którzy w produktywnej działalności nie mogą brać udziału – z powodu starości lub choroby – nie byli pozostawieni sami sobie.
Tak więc głównym wyzwaniem dla lewicy jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, dzięki jakim społecznym urządzeniom można promować szybki rozwój cywilizacyjny, a zarazem sprawić, aby z owoców tego rozwoju mogli korzystać wszyscy obywatele, a nie tylko ich uprzywilejowana część.
Liberałowie twierdzą, że wystarczy rozwój, wtedy starczy dla wszystkich.
Ta teza często się nie sprawdza, czego dowodem są np. Stany Zjednoczone. W ciągu ostatnich 20-30 lat ten kraj ogromnie się rozwinął, ale sytuacja znacznej większości obywateli albo się nie poprawiła, albo nawet pogorszyła. Mimo że jest to jeden z najbogatszych krajów świata, może on również „pochwalić się” istnieniem licznych grup żyjących w beznadziejnej sytuacji.
Lecz drastyczne, narastające nierówności to nie tylko cecha Stanów Zjednoczonych. Taki proces zachodzi w wielu krajach, w tym w Polsce. Właśnie zadaniem lewicy jest przeciwstawianie się temu procesowi. Dodam jeszcze, że to, o czym tu mówimy, a więc problem sprawiedliwości, to niejedyny składnik lewicowej aksjologii. Jej drugim ważnym składnikiem jest problem wolności, jednak to osobny temat.
PAMIĘTAM TEN KLIMAT Z LAT 50.
To program, który oddziałuje na nasz rozum. A PiS oddziałuje na nasze emocje.–
Pan mówi w tej chwili o sztuce przywództwa, sztuce organizowania ludzi, o umiejętnościach przedstawienia celów w takim języku, który może oddziaływać na wyobraźnię obywateli. Takie przywództwo to swoisty rodzaj twórczości. To umiejętność stworzenia wyobrażeń lepszego świata, do którego przywódca prowadzi swych zwolenników. My w tej chwili rozmawiamy językiem akademickim. Nie jest to język nadający się do mobilizowania masowego poparcia. Do politycznego działania trzeba mieć konkretny projekt polityczny. Opis rzeczywistości, opis celów i ścieżkę ich realizacji. Co ma być w państwie zmienione i w jaki sposób. Wielka szkoda, że tak dużo energii ludzi zajmujących się polityką skupione jest na atakowaniu PiS, a nie na myśleniu o tym, co polskiemu społeczeństwu zaproponować w zamian.
A nie jest to równocześnie wielki sukces PiS? Atak na elity powoduje, że te elity nie mają chwili oddechu, możliwości refleksji, muszą się bronić.
– Być może...
Wyprowadzenie Mirosława G. w kajdankach, pokazanie w telewizji jego zegarków, koniaków jako symbolu rozpusty, takie zrzucenie osoby wybitnej z piedestału buduje popularność wśród gawiedzi.
Ale owa „gawiedź” może być tym wszystkim bardzo zdegustowana, kiedy dostrzeże, że jest to działanie na jej własną szkodę. Kiedy się przekona, że bezsensowne ściganie lekarzy pogarsza, a nie polepsza sytuację w służbie zdrowia, i to w przyspieszonym tempie. PiS głosi, że to, co robi, ma uzdrawiać służbę zdrowia. Ale nie bierze pod uwagę, że lekarstwo może być gorsze od choroby. A takie właśnie jest owo PiS-owskie lekarstwo. To właśnie opozycja mogłaby dobitnie pokazywać. Wyjaśniać, że są to wyczyny, których koszty poniosą zwykli ludzie.
Ale zgodzimy się, że PiS-owskie wyczyny to nie jest objaw frustracji Jarosława Kaczyńskiego czy Ziobry, tylko skalkulowana gra.
Jednym z głównych kluczy do zrozumienia działań Jarosława Kaczyńskiego jest zamysł, który parę miesięcy temu opisywałem w „Przeglądzie” jako politykę wymiany elit. Różne podejmowane przez PiS przedsięwzięcia, z lustracją na czele, spełniają tę samą funkcję – otwierają drogę do awansu grupom i środowiskom wybranym przez PiS, takim, które PiS będą popierać.
Temu też służy kampania mająca kompromitować istniejące elity. Fatalną wadą tej polityki jest odrzucenie merytokratycznych kryteriów awansu. O obejmowaniu stanowisk nie decydują kompetencje, tylko lojalność wobec istniejącej władzy.
Czyli zamiast Mirosława G. transplantację przeprowadzi pielęgniarka z PiS?
Wiele lat temu w którejś z polskich gazet był przedrukowany artykuł, chyba z „Renmin Ribao”, w którym opisano, jak w jednym z mniejszych miast chińskich dokonywano operacji za pomocą idei Mao Zedonga. To był wspaniały artykuł, który opowiadał, jak to lekarze nie chcieli już leczyć pewnego, ich zdaniem, beznadziejnie chorego pacjenta, ale rewolucyjne siły szpitala, pielęgniarki, salowe i jeszcze inni zebrali się i podjęli operację, ratując życie pacjenta; w trakcie operacji specjalny oddział odczytywał na głos odpowiednio wybrane myśli Mao, kierując w ten sposób wysiłki operatorów. Nam z pewnością coś takiego nie grozi. Ale jeśli prawie każdy autorytet jest podejrzany, to grozi nam zastępowanie ludzi o wysokich kompetencjach ludźmi o kompetencjach niskich.
Chyba że jest to PiS-owski autorytet.
Obecny atak na autorytety w odległy sposób przypomina mi klimat wczesnych lat 50. W owym czasie cała tzw. stara profesura była podejrzana, bo byli oni z przedwojennego, „sanacyjno-burżuazyjnego układu” (niedawno jeden z posłów z PiS uzasadniał konieczność zniesienia habilitacji potrzebą szybkiego awansu odpowiednich ludzi, ponieważ cała obecna profesura jest ze starego „komunistycznego układu” – argumentacja bardzo znajoma). Wszystkich nie można było do razu usunąć, ale walczono z nimi i patrzono im na ręce. I dotyczyło to nie tylko nauk społecznych i humanistycznych. Tak samo było w służbie zdrowia! Pamiętam to z czasów, kiedy pracując przez pewien czas jako dziennikarz, m.in. w „Po prostu”, robiłem wywiady w środowisku medycznym. Widziałem wtedy, jak ówczesne organizacje partyjne, składające się czasami z całkiem miernych ludzi, tępiły bardziej zdolnych, bezpartyjnych lekarzy, żeby zwolnić ich stanowiska dla „swoich”. PiS-owska polityka wymiany kadr zaczyna coraz bardziej przybierać tego rodzaju charakter.
CO WIDZI KOWALSKI?
Ale to ma poparcie społeczne, to się Polakom podoba!
O tym poparciu już mówiliśmy – jest ono nader względne i zmienne A kwestia, co się Polakom podoba, nie jest łatwa do rozstrzygnięcia. Oceniając to, często ulegamy pewnej iluzji – iluzji, że rzeczywistość polityczna, którą my oceniamy, to ta sama rzeczywistość, którą oceniają inni obywatele.
Ale to błędne założenie. Zdarzenia polityczne są złożone, wieloznaczne, mają niedostępne bezpośredniej obserwacji źródła i różne potencjalne konsekwencje. Pilny i odpowiednio wykształcony obserwator tych zdarzeń widzi co innego niż obserwator, do którego dochodzą informacje fragmentaryczne, o wyraźnym ładunku emocjonalnym. Oceny takiego obserwatora mogą się różnić od ocen obserwatora, który uwzględniał szerszy kontekst tych zdarzeń. Innymi słowy, różni ludzie, którzy słyszeli o sprawie Mirosława G., mogą mieć na nią różne poglądy, bo co innego w niej widzą. Stwierdzenie „to się społeczeństwu podoba” jest dość mylące. Czym jest „to”? Pociąganiem do odpowiedzialności wysoko postawionych figur, dotąd bezkarnych, które cynicznie wykorzystywały ludzi biednych i bezradnych? Przesadną reakcją na rzeczywiste zło? Cynicznym zabiegiem mającym na celu polityczne umocnienie pewnych osób i pewnych instytucji? Osoby o różnym stopniu znajomości świata politycznego, różniące się ilością uwagi, którą poświęcają zdarzeniom dokonującym się na scenie publicznej, będą widziały te zdarzenia różnie, a tym samym różnie je oceniały. Dla mnie szczególnie ciekawe jest co innego – dlaczego ludzie o podobnych doświadczeniach, wykształceniu, dostępie do informacji mają tak różną ocenę obecnej polityki. Dlaczego wśród osób wykształconych jest pewna grupa, choć w wyraźnej mniejszości, przekonana, że to, co PiS mówi i robi, jest dobre dla kraju?
Dla mnie też jest to ciekawe.
Sądzę, że mamy pewien niedostatek wiedzy o tym, jakie są rzeczywiste powody poparcia dla PiS w różnych grupach społecznych. Nie słyszałem o próbach obiektywnego rozpoznania owych powodów np. przy pomocy grup fokusowych lub innymi metodami. Sądzę, że siły polityczne konkurujące z PiS powinny się potrudzić, żeby takie rozpoznanie zrobić. Żeby lepiej wybierać punkty ataku, a nie strzelać na ślepo.
Wydaje mi się, że te punkty ataku możemy zidentyfikować. Jeśli mówimy o pensjach w PZU, które nominat Kaczyńskich, prezes Netzel, daje swoim współpracownikom... Jedna pani zarobiła w ciągu sześciu miesięcy 400 tys. zł.
Jeśli to prawda, jest to piękny temat dla przeciwników! Temat na poziomie debaty prowadzonej przez PiS.
To by zezłościło ich elektorat... PiS-owski.
Byłaby to ilustracja tezy, że walka z układem jest w rzeczywistości budowaniem alternatywnego układu.
Tylko że to jest działanie nihilistyczne. Pozostawia przeciętnego obywatela w przekonaniu, że wszyscy oni są tacy sami. Nikomu nie można ufać, na nikogo liczyć.
Więc ten atak musiałby być połączony z pozytywnym projektem politycznym?
Chcę powtórzyć to, o czym mówiłem wcześniej. Walka z, moim zdaniem, nieudanym i szkodliwym projektem PiS nie powinna koncentrować się na kompromitowaniu tego projektu.
Jego krytyka, ukazywanie związanych z nim wynaturzeń, powinna iść w parze z prezentacją alternatywnego projektu politycznego. Z wyjaśnieniem, dlaczego naprawa państwa, której chciała dokonywać ta partia, jest pseudonaprawą. I co rzeczywiście trzeba zrobić, aby defekty III Rzeczypospolitej usuwać.
DYKTATURA INCYDENTALNEJ WIĘKSZOŚCI
A to nie jest cynizm, gdy marszałek Sejmu, Ludwik Dorn, szydzi: jak mogą ci z lewicy mówić, że w Polsce jest zamordyzm, przecież nie siedzą w więzieniu?
Wypowiedź marszałka Dorna jest mało estetyczna, a zarazem niebezpiecznie wieloznaczna. Ponadto omija istotę rzeczy. Krytycy stanu demokracji nie twierdzą, że już jej nie ma. Twierdzą, że sposób rządzenia państwem demokrację w Polsce pogarsza i stwarza wzrastającą groźbę jej ograniczania. Zresztą II Rzeczpospolita – wzór dla wielu polityków rządzącej koalicji – miała podstawowe atrybuty demokracji, a mimo to wybory były fałszowane, opozycja polityczna więziona i brutalnie traktowana, sprzeciw społeczny krwawo tłumiony, od kul policji i wojska zginęło w Polsce Niepodległej kilkuset ludzi, wyroki sądowe niewygodne dla władzy ostentacyjnie ignorowane, mniejszości – prześladowane. Być może w chwili obecnej podstawową kwestią nie jest to, czy w Polsce będzie demokracja, lecz to, jaka to będzie demokracja.
To znaczy?
– Stanowisko w sporze o to, czy w Polsce demokracja jest zagrożona, zależy w dużym stopniu od tego, co adwersarze rozumieją przez demokrację. Jeśli ktoś uważa, że demokracja to ustrój, w którym są wolne wybory, działają niezależne (w miarę) sądy, że nie ma cenzury, że są niezależne (w miarę) media, to może powiedzieć, że demokracja w Polsce jest w znakomitym stanie.
Wszakże jest to nader ograniczone pojmowanie porządku demokratycznego – nie uwzględnia ono jego istoty. Nie uwzględnia, że porządek demokratyczny nie sprowadza się do rządów większości parlamentarnej. Ma on zapewniać wszystkim kategoriom obywateli współudział w kształtowaniu polityki państwa, co wyrażone jest w formule stwierdzającej, że demokracja to rządy większości uwzględniające stanowisko mniejszości.
Demokracja, z którą mamy dziś do czynienia, jest „dyktaturą incydentalnej większości”. Incydentalnej, bo władza nie została wyłoniona przez większość społeczeństwa, lecz przez mniejszościowe siły polityczne, którym udało się zdobyć parlamentarną przewagę.
Czyli najważniejszą rzeczą w polityce jest obsadzenie mediów...
Nie sądzę. Media są wrażliwe na zdarzenia ważne, wyraziste, takie, które mogą mieć konsekwencje dla ich odbiorców, które tych odbiorców mogą zainteresować. Politycy, którzy potrafią tworzyć takie zdarzenia, mogą skupić na sobie uwagę mediów. Można się przebić.
Kwaśniewski się przebije?
– Chyba tak. W szczególności jak wsiądzie w autobus i pojedzie po kraju. A ponadto on umie robić coś takiego, co skupia uwagę mediów. Tylko trzeba pamiętać, że w momencie, w którym polityk skupia uwagę mediów, musi mieć klarowne przesłanie.
A klarowne przesłanie można mieć dopiero wtedy, jak się ma własną, klarowną narrację polityczną.
– Tak.
Więc teraz, jeżeli lewica chce jakąś rolę odegrać, musi zbudować własną narrację?
To podstawowa kwestia. Ta narracja musi wyjaśniać, z jaką rzeczywistością mieliśmy do czynienia w ostatnich 17 latach i z jaką mamy teraz. Musi przedstawić wizję zmian, których zamierza się dokonać. I musi wreszcie zaproponować plan najważniejszych działań, które pozwolą zrealizować tę wizję.
Ta narracja może się nie podobać zwolennikom PiS. Ale w Polsce jest wielka grupa wyborców niezagospodarowanych. Dlatego lewica nie musi się martwić tym, jak odciągnąć zwolenników PiS, ale tym, jak zmobilizować swój potencjalnie bardzo duży elektorat.
Prof. Janusz Reykowski jest psychologiem społecznym, profesorem w Instytucie Psychologii PAN, przewodniczącym Rady Programowej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej i członkiem Akademii Europejskiej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 9:00, 05 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
BRONISŁAW ŁAGOWSKI
PRZEGLĄD
Liczba ujemna
Najwłaściwszym momentem na zawiązanie koalicji SLD z partią, która się nazywała Unią Wolności, był rok 1993, po wyborach. Przywódcy Unii Wolności już zdawali sobie sprawę, a w każdym razie mieli dość przesłanek, żeby sobie zdawać, że z prawicą solidarnościową niedługo będzie im po drodze i że wrogość, jaka ich z tamtej strony spotyka, nie da się załagodzić.
Formalni i nieformalni przywódcy UW – Jerzy Turowicz, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń i inni – wygłaszali poglądy socjaldemokratyczne z odchyleniem liberalnym, prawie takie same jak czołowi liderzy ówczesnego SLD z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele.
Jednakże zbliżenie partii rzadko dokonuje się na podstawie poglądów.(..) Diagnoza Adama Michnika mówiąca o zagrożeniu ze strony nacjonalistycznej, katolickiej prawicy, została teraz, po latach, w pełni potwierdzona. Jednakże wnioski z niej wynikające były dla Unii Wolności tak dalece niewygodne, że aż nie do przyjęcia. Domagały się one w istocie, choć Michnik może tak nie myślał, rezygnacji z solidarnościowej tożsamości (tak jak „Wyborcza” zrezygnowała ze znaczka) i tego, co ona dawała, a mianowicie poczucia, że znaleźliśmy się w niebie. Kto z takiej wysokości chciałby dobrowolnie zejść na ziemię? W niebie jednakże zrobił się tłok i Unia Wolności już pod nazwą Partii Demokratycznej została z niego wypchnięta.
Znalazła się na niechcianej ziemi i dopiero teraz jest gotowa paktować z cały czas ziemską lewicą. To, co w 1993 roku mogło być siłą zdolną zagrodzić drogę pomylonej prawicy i popchnąć Polskę w stronę istotnej europeizacji, dziś musi walczyć o utrzymanie się przy życiu. W roku 1993 mogło się wydawać, że między SLD a UW zachodzi dysproporcja sił na korzyść solidarnościowej partii liberalnej. Dziś SLD ciągle jeszcze jest czymś z widokiem na więcej, podczas gdy demokraci wprawdzie nie spadli do zera, ale są już bardzo małym ułamkiem. LiD daje demokratom szansę zwiększenia tego ułamka z setnego na dziesiętny. Rachunek trzeba jednak skorygować, uwzględniając to, czym ułamek Unii Wolności jest dla wyborców SLD. Otóż jest on liczbą ujemną. Wyborca, który bez wahania mógłby głosować na SLD, będzie się zastanawiał, czy głosować na listę, na której znajduje się na przykład Jan Lityński, współtwórca Instytutu Pamięci Narodowej i gorliwy lustrator.
Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący Stowarzyszenia Ordynacka, rozważa przystąpienie do LiD. „Ale dla LiD-u Czarzasty na pewno atutem nie jest – mówi wiceprzewodniczący rady programowej koalicji Jan Lityński” („Gazeta Wyborcza”).
Jedną z przyczyn upadku Unii Wolności był ekskluzywizm, traktowanie członkostwa tej partii jako przywileju. Najważniejszą jej polityką była polityka personalna, a dokładniej mówiąc, nazwiskowa. Dopiero na drugim miejscu stawiano pytanie, kto się do czego nadaje, najpierw brano pod uwagę, jak się kojarzy nazwisko. Jan Lityński chce zawlec tę chorobę do LiD-u. Czarzasty się nie nadaje, bo Ziobro wpisał jego nazwisko do swojego raportu przyjętego przez Sejm. Ja jednak pamiętam, że Czarzasty bardzo się spodobał na lewicy. Na liście wyborczej lewicy nazwisko Czarzastego przyciągnie tych wyborców, których odstręczy nazwisko Lityńskiego. Lityński sam nie zje i drugiemu nie chce dać. Łączenie się liderów różnych partii nie zawsze pociąga za sobą sumowanie się wyborców. Partia Lityńskiego wyborców nie ma, więc co tu może się sumować.
LiD ma tę słabość, że nie widać w nim czynnika spontanicznego, oddolnego. Jest kombinacją liderów, obliczoną na byt medialny; na razie nie udało mu się dotknąć na tyle ważnych problemów, żeby wśród ludzi zrodziło się przynajmniej pytanie, co zacz jest ów LiD. Mimo Lityńskiego na pozycji przegranej nie stoi, bo obecny rząd kompromituje się w kraju i za granicą, a na kogoś głosować przecież trzeba.
Wybór Jana Lityńskiego na wiceprzewodniczącego rady programowej LiD-u nasuwa pytania, dlaczego on się na to zgodził i dlaczego inni na to się zgodzili. Dla gazety „Dziennik” mówi: „tego typu koalicja dla mnie, z moim życiorysem, jest trudna”. Poglądy przewodniczącego rady są mu teraz bliskie, ale „nie jestem miłośnikiem życiorysu Kwaśniewskiego”. Ponieważ życiorysy są dla niego ważniejsze od poglądów, można sobie wyobrazić, jak trwała będzie lojalność Lityńskiego wobec Kwaśniewskiego. Jako nałogowy lustrator zapewnia: „Gdybym usiadł ze Zbigniewem Romaszewskim, Piotrem Niemczykiem (?) i Markiem Biernackim, to można byłoby napisać taką ustawę lustracyjną, która byłaby do zaakceptowania...”. I żeby zakończyć ten felieton wesołym akcentem, jeszcze jeden cytat z Jana Lityńskiego, [b]wiceprzewodniczącego rady programowej LiD:
„Bez nas SLD pozostałby anachronicznym, bezideowym tworem, który szermuje przestarzałymi, głupimi hasłami”. [/b]
Tako rzecze liczba ujemna w LiD.
Bezczelny, wiecznie zaśliniony kurdupel, który niczego nie zrozumiał i zapewne nigdy nie zrozumie.
Jedyna nadzieja, że ktoś na lewicy czytuje ... "Przegląd"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Sob 8:39, 07 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Emigracja jako „cichy protest” TRYBUNA
Z prof. ANDRZEJEM RYCHARDEM, socjologiem, rozmawia Krzysztof Lubczyński
W opublikowanej w Wirtualnej Polsce analizie pt. „Nowa emigracja jako forma protestu?” przestrzega Pan przed wypływem z Polski wartościowego kapitału społecznego w postaci młodego pokolenia. Czy niebezpieczny punkt krytyczny, po przekroczeniu którego pojawiają się nieodwracalne, negatywne skutki dla tkanki społecznej, został już przekroczony?
– Ten punkt krytyczny bardzo trudno określić i zlokalizować, ponieważ na naszych oczach zmienia się cały sens zjawiska emigracji, migracji. W wyniku integracji europejskiej ludzie podróżują, przemieszczają się i nie do końca wiadomo, co już jest emigracją, a co nią nie jest. To zatrwożenie skalą emigracji wyrażaną w liczbach chciałbym nieco osłabić, ponieważ deklaracje deklaracjami, a zjawisko, o którym mówimy, jest niesłychanie dynamiczne i płynne, zwłaszcza że decyzje wyjazdowe nie są tak dramatyczne jak kiedyś, a przecież ludzie wyjeżdżali z Polski zawsze. Choć jednak nie każda decyzja wyjazdowa wynika z protestu, to władza powinna być na nie uwrażliwiona, patrzeć na ten „cichy” protest w postaci emigracji, wycofywania się w sferę prywatną. W PRL ludzie władzy nieraz pytali mnie, młodego socjologa – wybuchnie czy nie, a jeśli tak, to kiedy? Przestrzegałbym także obecnie rządzących, by wyzbyli się zerojedynkowej wizji, że jak jest hałas i protest, to znaczy, że jest źle, a jak jest „cisza”, to jest wszystko w porządku. Zachęcam ich do śledzenia tych cichych protestów. Badania socjologiczne pokazują, że ludzie często nie dlatego protestują, że muszą, ale dlatego, że mogą, a czasami nie protestują nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że nie mogą.
Czy nie jest tak, że przynajmniej część tej młodzieży, która emigruje, ucieka od dusznego klimatu społeczno-politycznego w Polsce, od wspomnianej przez Pana zaściankowości? I czy obecna władza, bardzo zwrócona ku przeszłości, rozliczaniu historii, lustracji, tradycji, jest w stanie wyjść naprzeciw oczekiwaniom młodego pokolenia?
– Z punktu widzenia generacyjnego ta formacja nie różni się od innych formacji, z SLD włącznie, bo wszystkie zdominowane są przez generację mocno dojrzałych panów. Natomiast rzeczywiście, główna obecnie rządząca formacja, czyli Prawo i Sprawiedliwość, kładzie szczególny nacisk na rozliczanie przeszłości i tradycję. To samo w sobie nie jest automatycznie czymś, co musi wzbudzić protest młodzieży. Jeśli zwrot ku tradycji jest autentyczny, to młodzież chętnie się ku niej zwraca. Przykładem tego jest sukces Muzeum Powstania Warszawskiego. Protest budzą natomiast zaściankowość, sztuczność, mechaniczność sposobów tego zwracania się ku przeszłości oraz nadmiar zwracania się do tyłu. Młodzież nie jest przeciw mówieniu o przeszłości, ale przeciw mówieniu o niej w sposób nieautentyczny.
Czy i w jakich okolicznościach ten „cichy” protest mógłby przeobrazić się w głośny protest młodzieży, jak np. w maju 1968 roku we Francji?
– To jest mało prawdopodobne, bo właśnie to wewnętrzne ciśnienie słabnie i jest rozładowywane przez proces emigracyjny. Drugi powód to taki, że nie widzę dziś w Polsce możliwości zebrania bardzo dużego środowiska protestu, takiego jak młodzież w ogólności, ponieważ interesy tego ogromnego środowiska są bardzo zróżnicowane. Raczej przewiduję nasilenie lokalnych, często radykalnych form wyrażania niezadowolenia przez poszczególne środowiska. Dziś mamy do czynienia z protestem tzw. – to bardzo zły termin – sfery nieprodukcyjnej. Czy taką grupą nowych polskich niezadowolonych robotników mogą okazać się jednak studenci? Nie wydaje mi się.
Czy warunkiem zwrotu władzy ku przyszłości jest dokonanie w niej zmiany pokoleniowej?
– Nie zawsze jest tak, że starość jest gorsza od młodości, a poza tym, jak napisał kiedyś Stefan Nowak podsumowując swoje klasyczne badania, „niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Jednak młodzi ludzie będą powoli zasysani przez system, choć z drugiej strony, niestety, selekcja do elit politycznych nie zawsze jest pozytywna.
Dziękuję za rozmowę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Sob 9:58, 07 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Apetyt na pieniądze
Drugi filar
Na początku br. wybuchła dyskusja, kto ma wypłacać emerytury z drugiego filara, gdzie odprowadzana jest część naszych składek. Rząd Jerzego Buzka, który wprowadzał reformę emerytalną, zapomniał to bowiem uregulować. Obecnie jest tak, że otwarte fundusze emerytalne obracają tym kapitałem, byśmy na starość mieli dodatkowe dochody. Nie wychodzi to najlepiej.
Na kontach OFE jest już jednak dużo pieniędzy, bo ok. 140 mld zł. To łakomy kąsek. Od 2009 r. zgłoszą się po te dodatkowe emerytury pierwsi klienci.
Rząd wymyślił więc, że wypłatą świadczeń z drugiego filara zajmie się Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Koncepcja spotkała się z powszechną krytyką. Wychodzi bowiem na to, że z reformy emerytalnej zostanie tylko nazwa. Tak jak dawniej, wszystkie emeryckie pieniądze wypłaci nam ZUS. Nieźle przy okazji na tym zarobi, bo będzie pobierał prowizję.
Rząd ma jednak większy apetyt. W lutym br. pisaliśmy w „TRYBUNIE”: „Jest w tej sprawie pewien delikatny problem. Według obecnie obowiązujących przepisów, jeżeli przyszły emeryt umrze przed otrzymaniem pierwszego świadczenia z OFE, jego pieniądze odziedziczą najbliżsi krewni. Jeżeli jednak weźmie chociaż jedną emeryturę i zejdzie z tego świata, nikt nic nie dostanie. Kto więc weźmie emerycki kapitał, gdy przekazany zostanie do ZUS?
Oczywiście Skarb Państwa. I o to właśnie chodzi”.
Specjalny zespół powołany przez premiera informował jednak, że te przepisy będą zmienione na korzyść emerytów. Taki zapis znalazł się w projekcie ustawy. Ogłoszono wszem i wobec, że po śmierci jednego z małżonków drugi będzie dostawał 60 proc. wspólnie zgromadzonej emerytury. Byłaby to tak zwana emerytura małżeńska.
Wczorajszy „Puls Biznesu” poinformował jednak, że na finiszu prac nad ustawą rząd się nagle z tej propozycji wycofał.
Oficjalnie mówi się, że przyczyną są problemy z naliczaniem takich świadczeń. Fachowcy twierdzą jednak, że wystarczy odpowiedni program komputerowy, by sobie z tym poradzić.
Na pewno więc chodzi o pieniądze.
Odejście od zaproponowanej wcześniej regulacji uderzy szczególnie w osoby, które zarabiały niewiele albo w ogóle nie pracowały. Po śmierci małżonka zostaną na lodzie z gołymi niewielkimi świadczeniami.
Dziwnie to jakoś wygląda w zestawieniu z hasłami o solidarnym państwie i polityce prorodzinnej. – Koalicja przyklepała pomysł wicepremier Gilowskiej, żeby zredukować składkę rentową – powiedział „TRYBUNIE” poseł SLD Stanisław Stec, zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji Finansów Publicznych. – Skorzystali na tym szczególnie najlepiej zarabiający. Ale w kasie ZUS zrobiła się dziura, którą trzeba będzie jakoś załatać. Rząd sięgnął więc do kieszeni emerytów.
Wnioski pozostawiam dojrzałym....sympatykom PiSu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 5:55, 12 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
,,Bereza Kaczyńska''
Prawdziwy kryzys to dopiero będzie
Bracia mają już w rękach rząd, Pałac Prezydencki, parlament, służby specjalne i własną policję polityczną. Na co jeszcze czekają? Na 22 sierpnia. Wtedy wejdzie w życie ustawa sankcjonująca prawnie to, co Kaczyńscy lubią najbardziej – zarządzanie kryzysami.
Dzięki niej, żeby uruchomić tę całą machinę z centrami zarządzania kryzysowego, służbami mundurowymi i innymi „szczególnymi działaniami”, czyli quasi stan wojenny, wystarczy jedna drobna iskierka. Ustawa mówi, że sytuacja kryzysowa to taka, która grozi „zerwaniem lub znacznym naruszeniem więzi społecznych”. Czyli, od biedy, wystarczą te pielęgniarki koczujące przed Kancelarią Premiera. A przecież do jesieni sytuacja będzie jeszcze ostrzejsza.
W cieniu wielkiego kryzysu politycznego minister Religa zerwał rozmowy z protestującymi związkami zawodowymi służby zdrowia. Lekarze już zapowiedzieli, że będą dalej zwalniać się z pracy. Na jesieni ich wypowiedzenia zaczną obowiązywać i okaże się, że w kilkudziesięciu szpitalach w kraju nie ma lekarzy. I jak państwo myślą, co wtedy powiedzą Kaczyńscy i ich akolici? Jak nic powiedzą, że to „zerwanie więzi społecznych”.
Do tej pory ich walka ze standardami demokratycznymi była raczej pełzająca. W „sytuacji kryzysowej” będą mogli spokojnie z tym całym marszem do IV RP ostro przyśpieszyć. Jak się dobrze rozpędzą, dobiegną nawet do swojej „Berezy”. „Berezy Kaczyńskiej”.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pią 22:30, 13 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
PRZEGLĄD KTT
Hotel Hilton
Hotel Hilton ma ostatnio dobrą passę.
Prezenterka jednej z amerykańskich stacji telewizyjnych, podobno córka Zbiga Brzezińskiego, podarła i zjadła na oczach widzów kolejną wiadomość o Paris Hilton, dziedziczce Hiltonów. Wolała ją zjeść, niż czytać kolejny bzdet telewizyjny, co należałoby polecić jako wzór naszym prezenterom i dziennikarzom tabloidów.
Ważniejsze jednak, że demonstrujące i głodujące pielęgniarki także nazwały swoje zalewane deszczem namiotowisko naprzeciwko Kancelarii Premiera „Hotelem Hilton” i w tymże hotelu prof. Karol Modzelewski, wybitny mediewista, a zarazem jeden z głównych przywódców pierwszej „Solidarności”, wygłosił odczyt.
Sądzę, że dla przyszłych historyków będzie to moment historyczny. Jest to zamknięcie się historycznego kręgu. Tematem wykładu prof. Modzelewskiego był bowiem „Konflikt – negocjacje – kompromis – doświadczenia pierwszej »Solidarności«“. Podobnie Kazimierz Kutz, reżyser i śląski senator, w rozmowie z „Trybuną” mówił, że widzi pewną wspólnotę etosu pomiędzy obecnymi strajkami a tamtymi sprzed ponad ćwierćwiecza.
(...)
Rządy Kaczyńskich weszły w nowy etap. W pierwszym okresie, zaraz po objęciu władzy, chwytem Kaczyńskich była „polityka historyczna”, lustracja, dekomunizacja, fala rozliczeń i oskarżeń, która miała zająć uwagę publiczności, podczas kiedy ekipa PiS pospiesznie obsadzała swoimi ludźmi aparat państwowy, media publiczne i wszystkie strategiczne punkty w gospodarce. Masowość tej akcji i nadgorliwość jej wykonawców wystawiła ją wprawdzie na śmieszność i dziś nie być na żadnej liście proskrypcyjnej, znaczy po prostu nie istnieć, ale dzieło zawłaszczenia państwa zostało pomyślnie zakończone.
W następnym jednak etapie Kaczyńscy zderzyć się musieli z realnymi problemami kraju. Z gospodarką, problemami społecznymi, a także z funkcjonowaniem służb publicznych, do których należą służba zdrowia, oświata i szkolnictwo, koleje i komunikacja i które wszystkie robią wrażenie podminowanych i grożących lada moment wybuchem. I mimo wyborczej demagogii społecznej i podszczuwania biednych na bogatych Kaczyńscy nie mają na to dobrej recepty.
Uważa się, że dzięki masowej emigracji zarobkowej udało się im rozładować problem bezrobocia i prasa donosi, że pod tym względem nie jesteśmy już ostatnim krajem w Europie.
Wyjazdy na saksy ludzi wykształconych, młodszych lub po prostu sprawniejszych były początkowo na rękę PiS, ponieważ to nie jego elektorat wyjeżdża z Polski. Dorabiano też do tego bajeczkę, że ludzie ci za chwilę wrócą, zasobni, wykształceni, zeuropeizowani.
Tymczasem badania pokazują, że większa ich część o powrocie ani myśli. Zapuszczają korzenie w nowych krajach, natomiast u nas pozostaje ta część, która jest mniej zaradna, ślamazarna i tradycyjna, PiS-owska po prostu, i która – jak dowodzą wydarzenia – zaczyna właśnie sięgać po instrumenty społecznego protestu.
A na to Kaczyńscy nie mają pomysłu. A raczej – mówiąc dokładniej – mają, lecz bardzo osobliwy. Pokazuje to namacalnie fakt, że Polska właśnie nie poparła europejskiej Karty Praw Podstawowych, traktującej o prawach obywatelskich i pracowniczych.
Symbolicznym niejako faktem jest to, że kością niezgody okazał się rozdział zatytułowany „Solidarność”, mówiący o prawach pracowniczych, marszałek Borusewicz zaś, sam kreowany na legendę „Solidarności”, wyjaśnił nam, że przyjęcie karty oznaczałoby zrównanie praw pracowniczych w Polsce i Europie, „na czym per saldo stracimy”.
„Pan prezydent jest przecież specjalistą od prawa pracy”, dodaje Borusewicz.
Otóż może i jest, ale jego koncepcja w tym względzie jest najwyraźniej taka, że Polska powinna być krajem taniej siły roboczej, co ściągać będzie do nas inwestycje i kapitał zagraniczny, nie zaś normalnym krajem europejskim.
Jest to – pomijając już wszystkie patriotyczne slogany – koncepcja niedorzeczna, ponieważ siła robocza w Azji, Wietnamie, Chinach, Korei długo jeszcze będzie tańsza niż u nas, chyba że nauczymy się żyć w lepiankach i karmić się miską ryżu.
Opowieści zaś o poziomie przygotowania naszych tanich pracowników przewyższającym Azjatów są w warunkach nowoczesnej produkcji bajką i Naomi Klein pisze na przykład w swoim „No logo” o robotnicach z Manilli, które montują czytniki CD-ROM dla IBM, chociaż nigdy w życiu nie używały komputera.
I w tym miejscu powraca stały motyw, którym jest nasza europejskość. Karta Praw Podstawowych, jak i cały ostatni szczyt w Brukseli, na którym daliśmy rozlewającą się coraz szerzej plamę, świadczy o tym, że w Europie nasila się tendencja, aby uczynić z tego kontynentu inny, nowy model rozwoju, przeciwstawny amerykańskiemu reaganizmowi i brytyjskiemu thatcheryzmowi. Model oparty nie na wzroście zysku kapitałowego, lecz na poziomie i jakości życia.(...)
Kaczyńscy są konserwatystami. Ich konserwatyzm nie ogranicza się jednak do nacjonalizmu, do tego, że nienawidzą Niemców, ponieważ ich ojciec stracił podczas powstania warszawskiego palec, że wierzą w szatańskie siły mieszające w kotle historii, że siłą całują wszystkie kobiety po rękach i są przeciwni odradzającej się Europie. Polega również na tym, że w praktyce kontynuują ten sam model rozwoju społecznego, który – o ironio! – stanowił największy błąd zwalczanej przez nich namiętnie III Rzeczypospolitej. Czynią to przy tym topornie i głupio, konfliktując nas ze światem, który myśli.
Ten myślący świat jest natomiast także w „Hotelu Hilton”, tym naprzeciw Kancelarii Premiera.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Sob 8:01, 14 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Polityczna pornografia Trybuna
Z b. premierem Leszkiem Millerem rozmawia Piotr Ożadowicz
Co by się działo, gdyby afera z wykorzystaniem służb specjalnych wobec wicepremiera wybuchła za Pańskich rządów?
Rzeczy niewyobrażalne. Janina Paradowska w swoim blogu napisała, że gdyby to, co się dzieje obecnie, miało miejsce za moich rządów, to „media by Millera zamordowały szybciej i skuteczniej niż to ostatecznie zrobiły”. Ale nie chodzi tylko o media. Gdyby zdarzyła się choćby drobna część tego, co ma miejsce w tej chwili, a ja stałbym na czele rządu, to: prezydent Lech Kaczyński musiałby domagać się dymisji mojego gabinetu, Ludwik Dorn pisałby deklarację „dość złudzeń”, Tadeusz Cymański i Jarosław Kurski krytykowaliby styl rządzenia, Elżbieta Kruk mówiłaby, że telewizja publiczna jest prorządowa i potrzebne jest nowe otwarcie, a Zbigniew Ziobro wołałby o śledztwo przeciwko szefowi CBA.
Media nie pozostawiły na Panu suchej nitki np. w sprawie Orlenu, czy wystąpienia do IPN o teczkę Marka Belki. A przecież skala tych spraw w porównaniu z „aferą gruntową” jest nieporównywalna.
Zgadza się. Z drugiej strony, współczując panu Lepperowi, trzeba przypomnieć, że wraz z całym swoim klubem karnie głosował za ustawą powołującą CBA. Nie słuchał ostrzeżeń, które wówczas płynęły ze strony SLD. Dzisiaj powinien nazywać się Andrzej „Karp”. Przypomina bowiem owego karpia, który chętnie głosował za przyśpieszeniem Bożego Narodzenia. Boże Narodzenie właśnie zapukało do jego drzwi. Andrzej „Karp” leży teraz na stole czekając na skonsumowanie. Inne karpie też za chwile poczują, że są w sieci.
Pana zdaniem, to nie koniec działań politycznej policji PiS?
Można tak przypuszczać. To, co się dzieje, jest wpisane w szerszą filozofię rządów braci Kaczyńskich. Jest trafna myśl Daniela Pipesa, który napisał, że wszystkie teorie spiskowe, w których tak lubują się bracia Kaczyńscy, są politycznym odpowiednikiem pornografii: podniecają, ale nie prowadzą do rozwiązania żadnych realnych problemów. Służą jako bezpieczna przystań dla rozczarowanych i zagubionych podając im łatwe wytumaczenia przyczyn niedoli. To diagnoza wyjaśniająca stan umysłu i filozofię polityczną braci Kaczyńskich.
Jako jednyny przeciwko CBA głosował SLD.
Sojusz ma o tyle dobre karty, że od początku zwracał uwagę, iż powołanie nowej policji politycznej wyjętej spod kontroli parlamentu musi prędzej czy później skończyć się tym, czego jesteśmy świadkami. Wszystkie organy tego typu prowadzą do nadużycia wladzy. Od Opriczniny Iwana Groźnego przez jakobiński Komitet Ocalenia Publicznego, bolszewicką czerezwyczajkę po komisję McCarthy’ego itd, itp. W „Paragrafie 22” Josepha Hellera jest taki cytat: „mogą ci zrobić wszystko, czego nie możesz im zabronić”. Niech Andrzej Lepper sobie teraz o tym pomyśli.
Jaki będzie dalszy scenariusz „sprawy Leppera”?
To jest ogromy sprawdzian dla Samoobrony. Ma do wyboru porzucić tę koalicję, albo upokorzona w niej trwać. Lepper, niezależnie, co się stanie, został już podwójnie upokorzony. Przez braci Kaczyńskich i przez własne ugrupowanie. Jeśli w tym samym dniu, w którym miała miejsce prowokacja, ugrupowanie Leppera zaczyna się wahać, czy wyjść z koalicji, czy nie, to ogromne upokorzenie dla jego lidera. Widać wyraźnie, że interesy aktywistów Samoobrony, którzy żyją z obecności w tej koalicji, mogą być ważniejsze niż pozycja czy honor przewodniczącego. To, że Samoobrona zwleka z podjęciem decyzji w obronie przewodniczącego, jest znamienne.
Rząd upiera się, że akcja, która doprowadziła do dymisji Leppera, to ogromy sukces.
Cała akcja CBA, o którego szefie Mariuszu Kamińskim Jadwiga Staniszkis pisała, że ma psychikę zadymiarza, jest kompletnym fiaskiem. Ani nie wytropiono konkretnych biznesmenów, którzy gotowi byli dać łapówkę, ani pieniądze, które miały być łapówką, do nikogo nie trafiły. Jeśli dodamy podwójny przeciek, bo ktoś ostrzegł Leppera i ktoś przekazał materiały do „Dziennika”, to świadczy wyraźnie, jaka to służba, chyba że są w niej ludzie, którzy przygotowują się na nowe rozdanie. Kiedy zmieni się władza, chcieliby powiedzieć: to my jesteśmy tymi sprawiedliwymi, którzy spowodowali, że prowokacja się nie udała. Jeśli premier mówi, że Kamiński powinien dostać premię, to premię powinien dostać wójt Mrągowa, który zachował się tak, jak urzędnik samorządowy powinien. Kiedy zauważył sfałszowaną pieczątkę, natychmiast zawiadomił organa ścigania. To, że Kaczyński mówi teraz z oburzeniem, że Lepper ma problemy z prawem, a wcześniej się nimi nie przejmował, pokazuje, że celem politycznym był Lepper, a nie zwalczanie korupcji.
Lepper jest pierwszym przykładem tezy, że trzeba było głosować za innymi rozwiązaniami, a nie za CBA. A tak – chcieliście, to macie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 9:36, 17 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
PRZEGLĄD
Prof. Stanisław Filipowicz, historyk myśli politycznej, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, wykłada na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Od lat związany z Instytutem Studiów Politycznych PAN, gdzie jest kierownikiem Zakładu Filozofii Polityki. Autor książek i podręczników, m.in. "Historii myśli polityczno-prawnej". Ostatnio wydał książkę "Demokracja. O władzy iluzji w królestwie rozumu".
rozmawia Robert Walenciak
Panie profesorze, czytając pańską książkę "Demokracja. O władzy iluzji w królestwie rozumu", zastanawiałem się, czy jest to bardziej krytyka demokracji czy, po prostu, ludzkiej natury i naszych czasów.
- Demokracja w jakimś stopniu jest tu symbolem... Chodzi mi rzeczywiście o znacznie szerszą kwestię, czyli o nowoczesność, o jej odczarowanie. O zasadnicze pytanie, czy potrafimy poradzić sobie z ciężarem naszych ambicji, nadziei, namiętności, w sytuacji kiedy postanawiamy o wszystkim decydować i radzić sobie sami. Nie mając żadnego pojęcia i nie mając szans, by coś zrozumieć, bo gra kocia muzyka.
- Ta kocia muzyka to dzisiejsza demokracja, dzisiejszy świat...
- Wielki harmider. Czasami tłumaczę, że wygląda to tak, jakbyśmy poszli do kina, w którym wyświetlano by trzy filmy równocześnie. Wszystko więc niesłychanie się plącze, nikt się nie zastanawia już nad racjami, mamy do czynienia z błąkaniem się po omacku, ograniczamy się do pewnych haseł, które są rzekomo zrozumiałe... Pomysł mojej książki wyrasta z przekonania, że warto tym hasłom się przyjrzeć.
Słowa często powtarzane
- To przyjrzyjmy się... Jednym z filarów demokracji jest przekonanie o roli opinii publicznej.-
To wielkie złudzenie. Mówimy o opinii publicznej z takim przekonaniem, jakby to był leżący gdzieś na polu wielki kamień, który można obchodzić z różnych stron, oświetlać, badać. A tymczasem mamy do czynienia z pewnym złudzeniem, z pewną autosugestią, którą tworzą słowa, często powtarzane.
- To jest opinia publiczna - słowa często powtarzane?-
No właśnie, czym są opinie? Czymś pomiędzy prawdą i nieprawdą, słowami często powtarzanymi. Wszyscy odwołują się do tego bóstwa, jak mówił Alexis de Tocqueville, a to bóstwo, jak się okazuje, zostało wymyślone, być może. Nikt go nigdy nie pokazał.
- Tym bóstwem jest opinia publiczna...
- Mówimy o niej w przekonaniu, że ona istnieje - to pewien rodzaj wiary, który wyrasta z naiwnego naturalistycznego nastawienia, że jednak jest coś, czego można dotknąć palcem. A przecież nie można, być może jest to tylko pewien sposób mówienia. Bo opinię stwarzamy wtedy, kiedy zaczynamy o niej mówić.
- My stwarzamy czy ktoś nam stwarza? "W Stanach Zjednoczonych - pisał de Tocqueville - większość bierze na siebie trud dostarczania każdemu obywatelowi gotowych opinii, a zatem zwalnia go z obowiązku poszukiwania własnych".
- Głębiej to studiując, można się zastanawiać nad pewną perfidią, czy nie jest to gra polityczna, która ułatwia osiąganie przewagi w walce o władzę - odwoływanie się do opinii, które wcześniej kreujemy. Wiemy przecież, że opinie się dzisiaj fabrykuje. Czynią to media, i nie tylko one, to jest cały ceremoniał. Partie są w jak największej mierze zainteresowane w tworzeniu pewnych przeświadczeń, które następnie przedstawiane są jako opinie. Które mają uzasadniać ich punkt widzenia i sprzyjać ich interesom.
- Ale jednocześnie, ponieważ żyjemy w nowoczesności, muszą to robić w sposób łatwy i przyjemny, zabawowy...
- Myślenie stało się nudne, to nie ulega wątpliwości. Świat polityki, jeśli o tym mamy mówić, nie wymaga już wielkiej finezji, dogłębności, to nie jest świat debat, o którym myśleli oświeceni filozofowie. W królestwie rozumu dzisiaj hula wiatr. To jest niebezpieczne, bo przestajemy się rozumieć. Po prostu w tym zamęcie różnych bardzo chwytliwych sposobów wyrażania własnych przekonań gubimy się, ponieważ przekonania stają się jakimiś chorągiewkami, kolorowymi gadżetami, którymi wymachujemy sobie przed oczami, natomiast ostatecznie nikt nikogo nie rozumie. Bo nikt nie ma ochoty przedstawiać żadnego poglądu w sposób konkretny i rzetelny.
- Mówiliśmy o debacie publicznej, że w dzisiejszym społeczeństwie praktycznie jest niemożliwa. Argumentuje pan, że aby debata mogła się odbyć, to po pierwsze, musi być jakaś wspólnota poglądów, wiedzy, żeby ludzie mogli rozmawiać. A po drugie, ona wymaga przyznania racji rozmówcy, a w społeczeństwie masowym nikt nie chce nikomu przyznawać racji. Dyskusja jest po to, żeby pokazać, że się jest lepszym, mocniejszym...
- Że się osiąga przewagę. Ortega y Gasset uchwycił to znakomicie w "Buncie mas". Pisząc, że sposób działania mas w gruncie rzeczy oznacza preferencję dla przemocy. I wielką niechęć do tych wszystkich skrupułów inteligenckich, liberalnych, które wypada kojarzyć z trzeźwą argumentacją i przyznaniem decydującej roli argumentom. Debata wymaga oczywiście zdolności intelektualnych, ale również zdolności moralnych. Chodzi o takie nastawienie, które wyklucza bezpardonowość, demonstrowanie siły, pogardę wobec przeciwnika.
Debata to nie jest wojna, natomiast często mam wrażenie, że już przywykliśmy do tego stylu wojny partyjnej.
- Tak wyglądają dziś debaty w radiu czy telewizji. Najlepiej jest, żeby goście się pokłócili. Żeby był show, dynamika. Argumenty są zupełnie obok...
- Liczy się styl. On ma eksponować siłę burzącą potęgę czyjegoś głosu. A to jest coś zupełnie innego niż dyskusja, prawda?
- To nie ogląda pan debat?
- Nie oglądam zbyt często. Czasami próbuję. I po chwili wiem, że widziałem to już tysiąc razy, że z tego absolutnie nic nie wynika. Dzisiaj lubimy posługiwać się słowem kapitał społeczny. Myślę, że można to utożsamiać z terminem, którym posługiwano się znacznie wcześniej, mówiąc o społeczeństwie obywatelskim i regułach civility. To oznaczało wyeksponowanie wzajemnej życzliwości, wzajemnego zaufania, odrzucenie przemocy jako głównego środka działania. To jest kapitał społeczny! Zaufanie i życzliwość! To trzeba kształtować! Natomiast jeśli mamy do czynienia z polityką, która opiera się na propagowaniu podejrzliwości, propagowaniu niechęci, zawiści, to jest polityka sprzeczna z regułami civility. Można powiedzieć, że to jest nieucywilizowanie, to jest zniweczenie kapitału społecznego.
Leniwy umysł
- Alexis de Tocqueville w "Demokracji w Ameryce" pisał, że Ameryka jest zglajszachtowana, że nie widział kraju, w którym swoboda myślenia odgrywałaby mniejszą rolę. Przyznam, "Demokrację" czytałem jeszcze w czasach PRL i passus ten puściłem mimo uszu.
- Wtedy woleliśmy tego nie zapamiętywać... Natomiast dzisiaj zaczynamy się nad tym zastanawiać. Ta książka to nie jest studium przypadku amerykańskiego, to jest książka o naszych czasach. Fenomenalna przenikliwość, która wykracza poza wszelkie przeciętne standardy. Po latach jest zupełnie świeże. Nie zestarzało się.
- Zanik swobody myślenia - czy to jest cecha demokracji masowej, bo tak chyba najlepiej nazwać współczesny ustrój?-
Równość jest namiętnością, o tym trzeba pamiętać. I nie zwalajmy winy na socjalizm albo komunizm, bo rzecz jest głębiej ukryta. Tu chodzi o pewien typ kultury, który sprzyja ujednolicaniu, przeciętności, mówiąc najzwyczajniej. To, co nazywamy standaryzacją, z czego jesteśmy dumni, mówiąc o globalizacji, to przecież nieustanne poszukiwanie wspólnego mianownika. Co sprawia, że świat staje się szary i kontrast, który proponuje de Tocqueville - demokracja-arystokracja, którego dosłownie rozumieć nie można, jest to symboliczny skrót, jest tak wyrazisty. To reguły porządku arystokratycznego sprzyjały kultywowaniu odrębności, czego my już absolutnie nie jesteśmy w stanie docenić. W naszym świecie dominują formaty! W telewizji, w myśleniu, mówię o tym z przerażeniem, bo przestrzenią zagrożoną władzą formatów staje się również nauczanie akademickie. Pojawiają się oczekiwania, że ujednolicimy programy, bo różnice stają się czymś podejrzanym...
- Dlaczego współczesna demokracja nie lubi różnorodności?
. - Dostrzeganie różnic wymaga wysiłkuJeśli nie trenujemy swojego umysłu, to staje się on leniwy, banalny. Więc potem, gdy spotyka się z czymś bardziej skomplikowanym, odrzuca to, określa mianem udziwnień. Jak ktoś wciąż ogląda niekończące się seriale telewizyjne, to na Teatr Telewizji reaguje alergicznie - o, udziwnienie, nuda...
- Tłumowi, pisał to Le Bon, przeszkadza inna opinia...
- Ci, którzy dostrzegają różnice, gotowi są zaakceptować odmienność opinii, różnicę zdań. Jeżeli natomiast jesteśmy przedstawicielami społeczności leniwego umysłu, denerwują nas różnice. Sam fakt, że one istnieją, że może być inaczej, podważa nasze poczucie dumy i poczucie pewności. Jeśli ktoś myśli inaczej - to z pewnością się myli. Należy więc go zwalczać.
- Mechanizm glajszachtowania opinii publicznej czy spłycania debaty - to specyfika nowoczesnego świata.
- W języku angielskim pojawiło się określenie entertainment society, społeczeństwo nastawione na rozrywkę. Postman pisze o tym w swojej pracy "Zabawić się na śmierć". I nie tylko on. To też ma jakieś głębsze korzenie. Bo jesteśmy hedonistami. Przyjemność! Eliminacja wszelkiego trudu, wysiłku. Życie jest postrzegane jako forma rozrywki, której nie powinno zakłócać już nic właściwie... Wcześniejsze emerytury, dłuższe weekendy, lżejsze programy. Politycy działają pod presją tego typu oczekiwań.
- Tłum chce być chwalony. Najłatwiej go podejść, przypochlebiając się mu...
- Myślenie panegiryczne stanowi wielki filar demokracji. Już Platon mówił o demokracji, że to "zwierzę wielkie i mocne", któremu należy schlebiać.
- Ale odrzuca pan teorię wielkiego spisku, że oto jakaś grupa mędrców decyduje o świecie, karmiąc lud zabawą i odwracając jego uwagę?
- Nie sądzę, żeby to było możliwe. Pogubili się pewnie też w tym całym zamęcie. W tej chwili widać wyraźnie, że czytanie książek staje się powoli anachronizmem. W związku z tym mamy do czynienia z kryzysem autorytetów. Bardzo poważnym. To dotyczy wszystkich sfer politycznego działania. A problem ma znaczenie podstawowe. Bo autorytet prawdy upada. Prawda jest czymś, co przeszkadza w zabawie. Zmieniliśmy różne koncepcje prawdy, zgodnie ze stylistyką talk-show w jakieś gadżety telewizyjne. Wszystko musi zostać przełożone na język łatwych komunikatów. Żeby broń Boże nie nużyć. I utrzymywać w dobrym nastroju. Staliśmy się widzami. To jest rzecz najbardziej charakterystyczna.
- I nikt nad tym już nie panuje?
- Ten mechanizm, pracuje nieustannie. Napędza się sam.
Obsesja wytwarzania
- Jak mówiła Hannah Arendt, napędza go chęć pomnażania dóbr. To najważniejszy element naszej cywilizacji.
- Ależ oczywiście! To jest grzech lewicy, prawicy, intelektualistów. Nasza koncepcja postępu, oświecenia, niezrozumiała wielka metafora, została skojarzona niefortunnie z ideą nieskończoności. Jak gdyby ta zabawa miała trwać wiecznie. I traktujemy jak dziwaków przedstawicieli ruchów kontrujących te schematy, myślę o ekologach, Zielonych, którzy w gruncie rzeczy mówią trzeźwe i niesłychanie rozsądne rzeczy. Ale rozsądek stał się czymś, co jest traktowane jako podejrzana forma szaleństwa lub ekstrawagancji. Bo jeszcze można wyrąbać ileś tam milionów hektarów lasów amazońskich... To są kwestie, o których mówi Hannah Arendt, to jest, można powiedzieć, genotyp nowoczesności - obsesja wytwarzania. Jesteśmy wytwórcami, którzy nie zastanawiają się zupełnie nad tym, jaki sens ma to działanie.
- Żeby było lepiej...
- Koncepcja wzrostu jest czymś niesłychanie bałamutnym. Jeśli zastanowimy się nad tym, co się działo w tych wszystkich bogatych krajach Zachodu przez wszystkie lata po wojnie - to są czasy nieustannego wzrostu. Czy w tym czasie udało się zmienić te społeczeństwa na lepsze? Czy udało się rozwiązać jakieś problemy, tak żebyśmy mogli powiedzieć, że wzrost gospodarczy jest rzeczywiście tym, co decyduje o sposobie naszego życia?
Oczywiście, zgadzam się, że z problemem biedy trzeba się uporać w każdym społeczeństwie. Ale w tym przypadku wpadamy w pułapkę - jeśli ktoś chodzi bez butów, to wiadomo, że jest to bardzo źle, więc jeśli dostanie tę parę butów, jego życie zmieni się na lepsze. Ale jeżeli ma 25 par butów i dostanie pięć kolejnych - to już się nic nie zmieni. Nasza koncepcja wytwórczości ma taki właściwie charakter. Z zamkniętymi oczami czekamy na... nie wiem, na cud jakiś? Moim zdaniem, to jest tak, jakbyśmy utkwili między piętrami w windzie, i wierzymy, że ona za chwilę pojedzie do góry, ale może nie ma już żadnego wyższego piętra? Więc może warto zjechać parę pięter niżej i zastanowić się, co przyjdzie nam z tego, że wyprodukujemy ileś milionów dodatkowych par tenisówek? Co z tego, że będzie 100 mln T-shirtów więcej?
- Lepsza zabawa.-
To jest nadmiar. To Grecy przecież o tym mówili. Że w ten sposób, poprzez nadmiar manifestuje się potęga hybris. Czyli tej nieszczęsnej szaleńczej pychy, która pozwala człowiekowi wierzyć w to, że potrafi wszystkim zawładnąć. A hybris prowadzi do szaleństwa. W tym nadmiarze jest już jakaś forma szaleństwa.
Czy nadajemy się do demokracji?
- Rousseau mówił z kolei, że gdyby istniał lud złożony z bogów, to miałby rząd demokratyczny.
- Rousseau obsadzony w roli patrona demokracji jest w gruncie rzeczy niedowiarkiem. Są bardzo ciekawe fragmenty "Umowy społecznej" - że demokracja stawia nam bardzo wysokie wymagania i dlatego można powątpiewać, czy to jest akurat ustrój, który powinniśmy sobie zalecać. Bo nie spełnimy pewnie tych wymagań.
- Myślę, że oświeceniowi filozofowie grzeszyli naiwnością. Ich demokracja była dla najlepszych, dla 5--10% społeczeństwa.- I na tym polega problem - czy my potrafimy chodzić w tych butach za dużych o kilka numerów? To jest rzeczywiście rzecz wymyślona w innym czasie i inaczej pomyślana. I wymaga przygotowania. Amerykańscy ojcowie założyciele czytali w oryginale greckich i rzymskich autorów, to jest naprawdę inny świat. Tam debata ma znaczenie. Jeśli ktoś sobie cytuje Polibiusza i Arystotelesa... Dzisiaj to trudno sobie wyobrazić. Ale my potrafimy trwać w przekonaniu, że jesteśmy tacy sami i potrafimy to samo osiągnąć. Otóż - nie potrafimy. Pewne rzeczy wymknęły nam się z rąk. Zwróćmy uwagę, jak upadła idea prawa. Mówimy o ustawach, mówimy o działalności legislacyjnej, natomiast tworzymy jakąś żałosną namiastkę, imitację. Przecież w pojęciu prawa zawarta jest idea niezmienności. Natomiast, co jest arcyśmieszne, współczesne parlamenty, nasz w tym celuje, chełpią się wydajnością! Podają statystykę uchwalonych czy zmienionych przepisów. To absurd! Nie radzimy sobie z potrzebą uporządkowania własnego świata. Nieustannie wszystko zmieniamy, widać jesteśmy niezadowoleni, ale skoro wciąż zmieniamy, to wciąż jesteśmy niezadowoleni. To błędne koło... Co gorsza, we współczesnej demokracji zmiana jest formą rozrywki publicznej. Nie można polityki oprzeć na innych zasadach, bo przestaniemy podobać się widzom, którzy oczekują na zmianę. Stąd ta mania - każda partia po dojściu do władzy zapowiada zmiany.
- Drugą zasadą jest straszenie.
- To też jest rodzaj thrillera politycznego, zabawa i rozrywka. Wiemy, że będzie happy end, ale wiele ciekawych przygód i momentów grozy przeżyjemy. Dzięki naszym zdolnym reżyserom spektaklu publicznego. Tak to wygląda, strach jest świetnym materiałem fabularnym...
- Życie jak w kinie?
- To Nietzsche zwrócił uwagę, że wszystko, co dziś robimy, jest w gruncie rzeczy niepoważne i przypomina maskaradę. Bo tak naprawdę nie jesteśmy o niczym przekonani, gdzieś tam w głębi czujemy, że na niewiele nas stać, że niczego wielkiego stworzyć nie jesteśmy w stanie, więc pozostają gesty, miny, pustosłowie, mam wrażenie, że jest w tym jakaś żenująca bezradność, te wszystkie patetyczne hasła są w gruncie rzeczy malusieńkimi chorągiewkami, którymi machamy.
- W Polsce machamy Piłsudskim.
- Wszystko ma styl historyczno-propagandowy. To przebieranka, bal kostiumowy. Dlatego Nietzsche mówił, że jesteśmy przebierańcami. Nowoczesny Europejczyk jest przebierańcem, nieustannie chciałby zmieniać kostium, bo we wszystkim mu nie do twarzy i on to widzi. I my też - szukamy twarzowego kostiumu. Przypomina to śmieszny bal przebierańców, gdzie nic do niczego nie pasuje.
- Tak może się kończyć demokracja.
-
Znamy tego przykłady, i to nieodległe w czasie. Uważam, że to jest niebezpieczny syndrom samouwielbienia - przekonanie, że jesteśmy tak znakomitymi jeźdźcami, że nigdy nie spadniemy z siodła, wytrzymamy nawet najbardziej dzikie podskoki tej bestii. Którą jest nieokiełznana potęga historii. A w każdej chwili może się zdarzyć coś, co zmieni sytuację. I dlatego trzeba o tym mówić. Bez zakłamania.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 20:59, 31 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Sędzia Arlander Keys, który rozpatrywał wniosek polskiego rządu o ekstradycję Edwarda Mazura, nie ukrywał zdumienia. W czasie kilkunastoletniej kariery nie spotkał wniosku tak niespójnego i niewydarzonego. „Nie ma znacznego prawdopodobieństwa, że Edward Mazur popełnił zarzucane mu czyny”, mówił sędzia.
A potem w 69-stronicowym uzasadnieniu swojej decyzji ośmieszył wniosek. Punkt po punkcie miażdżył go, wyciągając błędy, przeinaczenia i niespójności.
Sędzia podkreślił, że oskarżenie Mazura opierało się de facto na jednym filarze – były to zeznania płatnego zabójcy Artura Zirajewskiego, ps. „Iwan”, który w więzieniu odsiaduje wyrok. Nic oprócz tego nie było.
Co więcej, polski rząd nie przesłał do USA zeznań, lecz tylko wyciągi z nich, w formie oświadczeń. Czyli wcześniej wybrane fragmenty. Było to 14 oświadczeń zebranych w okresie około czterech lat.
„Kiedy czyta się je razem – mówił sędzia Keys – widać, że zawierają tyle niespójności, iż trudno uwierzyć, że rząd pomyślał, że one wystarczą [do ekstradycji]”. Arlander Keys szedł dalej: „Dodatkowo zeznania Zirajewskiego podważa to, że on sam przyznał, że kłamał pod przysięgą, że właściwie wymyślił relację między Mazurem a Papałą albo że przyznaje, iż udziela informacji w zamian za zmniejszenie wyroku za zabójstwo”, mówił.
Zeznania Zirajewskiego miały być poparte zeznaniami innego gangstera, Andrzeja Z., „Słowika”. Tymczasem, jak skonstatował sąd, „Słowik” zaprzeczył słowom Zirajewskiego.
Sąd zmiażdżył również inny „dowód” strony polskiej – materiał z okazania Mazura Zirajewskiemu, podczas którego miał on rozpoznać w polonijnym biznesmenie osobę, która nakłaniała do zabójstwa Papały. Podczas okazania Mazur miał czerwoną kurtkę, krawat i koszulę wizytową, czym wyraźnie odróżniał się od stojących obok mężczyzn. „Równie dobrze mogliby dać mu kartkę z napisem »wybierz mnie« – komentował amerykański sędzia. –
To okazanie nigdy nie przeszłoby w tym kraju”. Podobnie było z innym „dowodem” – według zeznań Zirajewskiego, Mazur miał się spotkać w gdańskim hotelu z bossami trójmiejskiego podziemia, by planować zamach na Papałę w dniach 4 i 12 kwietnia. Tymczasem w tych dniach Mazur był z rodziną na Kajmanach.
„W ciągu 12 i pół roku pracy – dodawał Keys – nigdy nie odrzuciłem prośby o ekstradycję, nigdy nawet nie byłem temu bliski. Ale ten sąd nie jest tylko pieczątką do zatwierdzania decyzji zagranicznego rządu. W naszym systemie prawnym o każdej sprawie decyduje się na podstawie przedstawionych dowodów. A w tej sprawie są one niewystarczające”. I kończył: „To prawda, że sąd nie może stwierdzić o wiarygodności świadków, ale to nie oznacza, że sąd ma przyjąć bez pytania zeznania, które są niespójne i przeplatane kłamstwami”.
Pytania po decyzji chicagowskiego sądu cisną się więc same. Dlaczego polski rząd domagał się ekstradycji Mazura na podstawie tak słabych poszlak? Czy polscy prokuratorzy nie potrafią ocenić materiału dowodowego? Dlaczego Zbigniew Ziobro i Janusz Kaczmarek – ten ostatni jeszcze w czasach, gdy był zastępcą prokuratora generalnego – opowiadali na lewo i prawo, że dowody, które przedstawili Amerykanom, są mocne? Na co liczyli? Że amerykański sąd nie złapie ich za rękę? Skąd brał się ich upór, że Zirajewski, morderca, który sam przyznał, że mówi po to, by wytargować złagodzenie kary, jest wiarygodny? Dlaczego godzili się na złagodzenie mu kary, mimo że wciąż powtarzają, że kary powinny być wyższe, zwłaszcza za morderstwa? Dlaczego tak uparcie oskarżali Mazura? Czy wierzyli w jego winę, czy też w tym jest jakieś drugie dno? Dlaczego w całej sprawie skompromitowały się media, tak chętnie powtarzając wersję Ziobry? Bez żadnej weryfikacji? Dlaczego dały się oszukiwać? Co dalej wreszcie z poszukiwaniem mordercy gen. Marka Papały?
Śmierć generała
25 czerwca minęło dziewięć lat od zabójstwa gen. Marka Papały. Papała przed śmiercią przygotowywał się do wyjazdu do Brukseli, gdzie miał być oficerem łącznikowym polskiej policji. Kilka miesięcy wcześniej został zwolniony z funkcji komendanta głównego policji. Powód był oczywisty – Papała na to stanowisko był powołany przez Leszka Millera, a ówczesny premier Jerzy Buzek oraz minister spraw wewnętrznych, Janusz Tomaszewski, chcieli mieć osobę cieszącą się ich zaufaniem.
Niemal natychmiast po śmierci Papały policja rozpoczęła gigantyczne śledztwo. Przesłuchano ponad tysiąc osób – krewnych generała, sąsiadów, przyjaciół, współpracowników, polityków, biznesmenów, tajnych współpracowników policji. Świat przestępczy otrzymał informację – policja szuka mordercy i jego mocodawców.
Wyodrębniono 11 hipotez, które weryfikowano. Kolejno upadały jedna za drugą. Szybko odpadł motyw zemsty – były podwładny generała miał się odgrażać, że go załatwi. To był zły trop. Tak samo szybko odrzucono wersję dotyczącą działania obcych wywiadów. A także pomyłki – że Papała został zamordowany, bo był podobny do innej osoby, na którą zapadł wyrok. Badano też wątek konfliktu rodzinnego – nic z niego nie wyszło.
Śledczy zadali sobie pytanie: co mógł wiedzieć Papała, co mogło grozić jego życiu? Sprawdzili punkt po punkcie. Niczego takiego nie było!
Papała był po drogówce, do dziś policjanci opowiadają, że najchętniej uczestniczył w spotkaniach z dziećmi, tłumacząc im, jak powinny przechodzić przez ulicę. W pracy w Komendzie Głównej przyjął model menedżera nieingerującego w pracę poszczególnych komórek. A takie sprawy jak narkotyki, handel bronią, przestępczość zorganizowana, przetargi? Tu nie miał wiedzy ekskluzywnej, a raczej – z lotu ptaka, wiedział tyle, ile powiedzieli mu podwładni.
Śledczy ponieśli więc pierwszą porażkę – nie znaleźli motywu zabójstwa.
Niewiele pomogła im też rekonstrukcja samego przebiegu morderstwa. Wiadomo, że generał został zabity jednym strzałem z pistoletu TT. Jeden śmiertelny strzał wskazywał na zawodowca. Ale reszta – już mniej. Ostatnimi osobami, które widziały Papałę żywego, byli generał SB, Józef Sasin, w czasach PRL szef Departamentu V MSW zajmującego się gospodarką, oraz Edward Mazur. Rozmawiali w mieszkaniu Sasina, skąd Papała pojechał na dworzec odebrać kogoś z rodziny. Ale pociąg się spóźniał, więc komendant wrócił do domu. I tam, na parkingu, dopadł go morderca.
Czekał na niego, narażając się na rozpoznanie, niepewny powodzenia. Nie wiedział, kiedy przyjedzie Papała i czy będzie sam. Można zakładać w ciemno, że gdyby przyjechał z rodziną, zabójca by nie zaatakował... Tymczasem, jak wykazało śledztwo, Papała w ostatnich dniach pomieszkiwał sam w domku na działce. Tam ewentualni mordercy mieliby pełną swobodę działania i pełne bezpieczeństwo. Dlaczego wybrali więc osiedlowy parking?
Pewien przełom przyniosła zmiana koncepcji śledztwa – prowadzący je policjanci uznali, że takiego zadania nie mogła podjąć się osoba przypadkowa, że Papała musiał paść ofiarą uznanego kilera, takiego, który nie bałby się akcji policji, i ewentualnych zleceniodawców. Najpierw wytypowano kilku potencjalnych morderców, w końcu krąg podejrzanych zaczął się zacieśniać, by wreszcie wypadło nazwisko Ryszarda Boguckiego, gangstera powiązanego z mafią pruszkowską, oskarżonego również o zabójstwo Andrzeja K., ps. „Pershing”.
Na Boguckiego naprowadziły śledczych informacje pozyskane ze środowisk przestępczych. Najpierw Igor Ł., ps. „Patyk”, złodziej samochodów, zeznał, że w noc zabójstwa Papały był na feralnym parkingu, bo chciał ukraść samochód. I wówczas w jednym z zaparkowanych aut zobaczył Boguckiego oraz jego wspólnika Krzysztofa W., byłego zapaśnika. Niedługo potem Piotr W., który siedział z Boguckim w więzieniu, zeznał, że ten chwalił mu się, że zabił generała.
Do śledczych dotarła też informacja z Trójmiasta, że na kilka dni przed śmiercią Papały w środowisku tamtejszych zabójców krążyła wiadomość o zleceniu „na załatwienie generała policji”.
Słowa „Iwana”
W ten sposób śledczy trafili do Artura Zirajewskiego, ps. „Iwan”, który odsiadywał wyrok za zabójstwo. Zirajewski zaczął im opowiadać swoją historię. Tak narodziła się wersja, którą pogrzebał dopiero sędzia Keys.
Otóż według Zirajewskiego, zleceniodawcami zabójstwa Papały mieli być Edward Mazur i Jeremiasz Barański, ps. „Baranina”, szef tzw. ośrodka wiedeńskiego, capo polskiej mafii. Mazur w porozumieniu z „Baraniną” miał przyjechać do Gdańska, spotkać się z Nikodemem Skotarczakiem, ps. „Nikoś”, bossem tamtejszego świata przestępczego, by szukać u niego człowieka, który mógłby zabić Papałę. „To duża przeszkoda do następnych interesów”, miał mówić o byłym komendancie głównym policji. W sprawie zabójstwa Papały, jak opowiadał Zirajewski, odbyły się przynajmniej dwa spotkania, w których uczestniczył, a w których brali udział m.in. „Nikoś”, „Słowik”, Bogucki i Mazur. Mazur miał pokazywać fotografię Papały i oferować za jego śmierć 40 tys. dol.
Jak ocenić te opowieści?
Doświadczeni policjanci śledczy, z którymi rozmawialiśmy, wzruszają ramionami.
W czasie śledztwa w sprawie śmierci gen. Papały do policji z różnych więzień doszło kilkadziesiąt sygnałów – zgłaszali się więźniowie, którzy gotowi byli wskazywać tropy i potencjalnych zabójców. Oczywiście w zamian za złagodzenie kary. Każdy z nich opowiadał jakąś historię, każdy był wysłuchany. Dlaczego uwierzono tylko Zirajewskiemu?
Jego opowieści też są niespójne – żeby dojść do takiego wniosku, nie trzeba być amerykańskim sędzią.
Po pierwsze, w czasie gdy odbywać się miały te spotkania, Mazura w Polsce nie było.
Po drugie, trudno je zweryfikować – „Nikoś” nie żyje, „Słowik” im zaprzecza, Bogucki milczy.
Po trzecie, ta cała konstrukcja niezbyt trzyma się kupy – Mazur wcześniej gościł u siebie Papałę, gdy sfinansował mu kurs angielskiego. Generał szykował się też do drugiego wyjazdu za ocean. Warto więc zapytać: po co amerykański biznesmen miał jeździć po Polsce i szukać jakiegoś mordercy, narażając się na zdemaskowanie, skoro miał Papałę w Ameryce, gdzie mógł z nim zrobić, co chciał? Wreszcie – po co miał go zabijać? Jaki mógł być motyw, skoro Papała był jego bliskim znajomym i właśnie miał wyjechać do Brukseli? Śmieszna jest też suma, którą rzekomo miał proponować za zabójstwo... No i fakt, że w czasie rzekomych spotkań w Gdańsku Mazur był z rodziną na Kajmanach...
Cóż więc takiego się stało, że mimo takich dziur ta wersja została podchwycona?
Mazur III RP
Bo trafiła w swój czas. Jeszcze w roku 2002, kiedy Mazur został zatrzymany podczas pobytu w Polsce, o tej wersji mówiono jak o mało prawdopodobnej hipotezie. Później – z coraz większą pewnością.
W mediach ukazywały się artykuły o „Baraninie” i jego biznesie narkotykowym, o jego wspólniku Mazurze, o tym, że przeszkadzał im Papała. Było ich coraz więcej i były coraz bardziej do siebie podobne. Ktoś pracowicie inspirował kolejnych dziennikarzy. Można przypuszczać, że początkowo mogli to być śledczy, którzy uchwycili się wersji z Mazurem i do niej się przyzwyczaili. Później, już u schyłku rządów SLD, ta wersja stała się niemal jedyną, a za czasów Zbigniewa Ziobry – obowiązującą doktryną.
Już nie pisano: „jak powiedział siedzący w więzieniu gangster Zirajewski”, ale: „śledczy ustalili”. A Zbigniew Ziobro nazywał to „twardymi dowodami”. Jego prawa ręka zaś, zastępca prokuratora generalnego, Janusz Kaczmarek, zapewniał, że to „kawał polskiej historii”.
W ten sposób Edward Mazur, biznesmen z Chicago, powiązany z naszymi służbami specjalnymi, stał się czarnym Piotrusiem.
W czasie, gdy zaczęła zyskiwać popularność koncepcja „stolika brydżowego”, przy którym spotykają się politycy, oficerowie służb, biznesmeni i przestępcy, Mazur awansował do roli nieodzownego puzzla w tej układance. Powtarzano, że był współpracownikiem polskich służb, że ma kontakty w kręgach SLD, że dzięki temu mógł robić interesy. Co bardziej zapalczywi publicyści budowali już konstrukcje o powiązaniach Mazura z „Baraniną”, o akcjach narkotykowych, o oficerach SB nadzorujących wielkie operacje przestępcze. No i o SLD, partii, która miała to wszystko chronić. Politykom lewicy wmawiano przyjaźnie z Mazurem. Nie bacząc, jak było naprawdę.
Tymczasem Mazur był obecny przy polskiej transformacji już na początku lat 90., wtedy to zakładał m.in. Bakomę, razem z senatorem PSL, Komorowskim.
Wtedy też kręcił się wokół partii braci Kaczyńskich, PC, a nawet ją sponsorował.
Tak zeznał we wrześniu 2003 r. w procesie FOZZ Jerzy Klemba, były oficer WSI.
Klemba opowiadał, jak poznał Grzegorza Żemka i jak Żemek finansował pomysły jego i jego wspólnika Cliffa Pineiro. „Chcieliśmy budować domki jednorodzinne. Żeby to sfinansować, wpadliśmy na pomysł założenia banku”, opowiadał o spotkaniu z wiceprezesem PC, Adamem Glapińskim (dziś, z poręki Kaczyńskich – szef Polkomtela i przewodniczący Rady Nadzorczej KGHM), i Edwardem Mazurem. Według zeznań Klemby, Żemek miał organizować 5 mln dol. na finansowanie PC, kolejne 5 mln dol. na rozruch banku i 300 mln dol. na budowę domków. Bank ostatecznie nie powstał, bo aresztowano Żemka. Klemba twierdził też, że Mazur dał mu wtedy 270 tys. dol. na PC.
Ale ten wątek z życiorysu Mazura i z historii III RP pomijano... Bo był politycznie niewygodny, bo nie zgadzał się z tezą o „układzie”, o III RP i „stoliku brydżowym”.
Kilku osobom z policji i prokuratury zadaliśmy pytanie, czy Ziobro zdawał sobie sprawę, że zarzuty wobec Mazura są niewiarygodne, że „słowa łajdaka”, zmieniane, przekręcane, w żadnym zachodnim sądzie nie mogą być poważnie traktowane? Innymi słowy, czy Ziobro wierzył w historię z „układem”, czy też wiedział, że ma w rękach siano, ale cynicznie grał do końca.
Nie uzyskaliśmy jednoznacznej odpowiedzi.
Nasi rozmówcy przypomnieli, że wniosek ekstradycyjny dotyczący Mazura prokuratura zbudowała jeszcze w czasach rządu Marka Belki. W ich opinii była to typowa gra na czas – prokurator wiedział, że wniosek zostanie odrzucony, ale go złożył dla politycznej wygody, żeby nie być szarpanym przez opozycję i publicystów, że „kryje Mazura”.
Później, już za Ziobry, wniosek uzupełniano. Ale czy ktoś go czytał?
Trzeba założyć, że tak.
Dlatego też, jak tłumaczą nasi rozmówcy, nagle staliśmy się świadkami wielkiej aktywności Ziobry i liderów PiS dotyczącej ekstradycji Mazura. I Ziobro, i Kaczmarek, i komendant główny policji Marek Bieńkowski jeździli za ocean i – wiemy to z oficjalnych wypowiedzi – w swoich rozmowach poruszali sprawę Mazura. Czyli naciskali Amerykanów, by ci nacisnęli na sąd, by wydał Polsce Mazura. Ziobro rozmawiał w Waszyngtonie z prokuratorem generalnym USA, Albertem Gonzalesem, i prokuratorami z Departamentu Sprawiedliwości. Mówił im, że sprawa Mazura to priorytet i jest traktowana przez polski rząd jako „sprawa honoru”. Więcej nie mówił. Bo gdy dziennikarze zapytali go, dlaczego Mazurowi miałoby zależeć na śmierci Papały, odparł: „Nie odpowiem, to najtajniejsze ze śledztw pod moim nadzorem”.
Dziś już wiemy, że nie odpowiedział, bo nie miał nic do powiedzenia. Że te wszystkie opowieści to był humbug zbudowany na zeznaniach zawodowego mordercy, który powie wszystko, byle tylko skrócono mu wyrok.
Wielka nadzieja PiS
O Mazurze rozmawiali też za oceanem bracia Kaczyńscy.
„Oni wszyscy, i Kaczyńscy, i Ziobro, chyba uważali, że za polityczne zasługi, za Afganistan, Irak i tarczę antyrakietową, Amerykanie dadzą im Mazura”, mówił z przekąsem jeden z naszych rozmówców.
Czy się mylił?
Polonijny biznesmen był przecież wielką nadzieją PiS na kolejną kampanię propagandową. Wydaje się, że z jego osobą liderzy PiS wiązali następujący scenariusz: Mazur przywieziony zostaje do Polski, osadzony w areszcie, jest tam przesłuchiwany na okoliczność „układu”. A relacje z jego przesłuchań, odpowiednio przygotowane, trafiają do „zaprzyjaźnionych” mediów. I Polska przez parę miesięcy nie zajmuje się niczym innym, tylko „zdemaskowaniem układu”. A wyrok polskiego sądu? On już w tak rozgrzanej sytuacji nie miałby większego znaczenia.
Sędzia Keys ten scenariusz pogrzebał.
Ale można zakładać, że sędzia z Chicago popsuł jeszcze inną grę. Pokazał bowiem, ile warte są opowieści pisowców o „brydżowym stoliku”, ile warte są ich polityczne teorie. Że pchają one miliony Polaków, którzy w to wierzą, w kręgi nierzeczywistości, żeby nie powiedzieć – politycznej paranoi.
W ciągu niespełna dwóch lat rządów PiS podobnymi obsesyjnymi scenariuszami raczeni byliśmy wielokrotnie. Oglądaliśmy dr. Mirosława G., wyprowadzanego w kajdankach, o którym min. Ziobro mówił: „Ten pan nikogo już nie pozbawi życia”. Tymczasem sąd zwolnił kardiochirurga z aresztu, nie dopatrując się w zgromadzonym materiale prawdopodobieństwa zabójstw. Przeżyliśmy aferę billboardową, kiedy to poseł PiS, Jacek Kurski, mówił, że PZU finansowało kampanię wyborczą Donalda Tuska. A minister Ziobro przyniósł na konferencję prasową niszczarkę, by przekonywać, że dowody w tej sprawie zostały w PZU zniszczone. W sądzie okazało się, że te wszystkie oskarżenia były wyssane z palca. A jak było ze „szwajcarskimi kontami lewicy?”.
To pokazuje, do czego IV RP potrzebne są służby specjalne i prokuratura. Że służyć mają udowadnianiu partyjnych tez, do walki partyjnej. I ile wart jest Ziobro.
Historia wciskania kitu
O ekstradycji Mazura w polskich mediach stało się głośno na jesieni ubiegłego roku. Głównym bohaterem pozytywnym był rzecz jasna sam minister sprawiedliwości. „Ziobro jedzie do USA po polonijnego biznesmena”, donosił „Dziennik” z 2 października. „Minister Zbigniew Ziobro bierze sprawy w swoje ręce i leci dziś do USA ze specjalną misją. Chce przekonać Amerykanów do wydania Edwarda Mazura”, głosił artykuł w „Dzienniku”. Po powrocie z Ameryki Ziobro triumfował. „Wielokrotnie wątpiono w sens mojej wizyty”, mówił w wywiadzie udzielonym Radiu RMF. Sam minister jeszcze we wrześniu 2006 r. zapowiadał, że w sprawie Mazura ma „mocne dowody”. Wtórował mu publicysta „Dziennika”, Jerzy Jachowicz, który na antenie RMF stwierdził, że wniosek ekstradycyjny to „mocny dokument”.
Ziobro o winie polonijnego biznesmena był całkowicie przekonany. Świadczy o tym chociażby tytuł wywiadu, z którego pochodzą powyższe stwierdzenia: „Ziobro: To Mazur zlecił zabójstwo Papały”. Minister sprawiedliwości całą sprawę traktował w sposób priorytetowy. „To jest dla mnie najważniejsze śledztwo w Polsce”, deklarował. O nadanie sprawie odpowiedniej oprawy zadbały przyjazne PiS media. „Dzięki uporowi ministra sprawiedliwości w końcu ruszyło coś w sprawie ukarania zabójców komendanta głównego policji Marka Papały”, pisał Michał Pietrzak na łamach „Dziennika”. Gazeta była przekonana o tym, że sprawa jest już praktycznie przesądzona. „Z pewnością Zbigniew Ziobro musiał mieć jakiegoś mocnego asa w rękawie, gdy rozmawiał o wydaniu Mazura z sekretarzem Departamentu Sprawiedliwości USA”, sugerował pod koniec października 2006 r. Mariusz Staniszewski.
„Esbecka mafia”
„Dziennik” wiedział też, kto kazał zabić Papałę – za wszystkim miała stać „esbecka mafia”. Sam Ziobro nie składał aż tak odważnych deklaracji. Był natomiast przekonany, że „ci, którzy stali za Mazurem, powinni zacząć się bać”. Kto konkretnie? Tutaj w sukurs przychodzili Zbigniew Wassermann i dziennik „Fakt”, który pod koniec października 2006 r. opublikował wywiad „Kto chronił Edwarda Mazura?”. Wassermann zapytany o to, kto stał za zabójstwem Papały, odpowiedział: „Gdybym chciał być złośliwy wobec kolegów z SLD, powiedziałbym: proszę popatrzeć, ilu ludzi stamtąd brało udział w potężnej przestępczej działalności. Jakubowska czy Szteliga to tylko przykłady z ostatnich dni”. Jego zdaniem, jedynym środowiskiem, któremu zagrażał Papała, był świat polityki. Żeby nie było wątpliwości, minister koordynator dodaje, że chodzi o „polityków o rodowodzie postkomunistycznym”. W wypowiedziach Wassermanna Papała przestawał być samotnym bohaterem walczącym z przestępcami, stawał się zaś niemalże jednym z nich. „Brany jest pod uwagę także motyw wyłamania się Papały ze środowiska. Jako komendant główny policji musiał być on elementem układanki, którą tworzyły zorganizowana przestępczość, służby, ludzie polityki i biznesu. Za zdradę w tym środowisku jest tylko jedna kara, od której nie ma odwołania”, mówił Wassermann w odpowiedzi na sugestię, że komendant był zamieszany w handel narkotykami prowadzony przez byłych funkcjonariuszy WSI. Pogląd ten dopełnia inna hipoteza mówiąca o istnieniu „parasola ze strony służb specjalnych”. W jaki sposób miał funkcjonować? „Ostrzeżenia, nieudzielanie odpowiedzi na pisma prokuratorów czy forsowanie z uporem wątku, że Papałę zabito z powodów osobistych”, tłumaczy PiS-owski minister. Wassermann wysnuwa analogię między sprawą Mazura a głośnymi sprawami z okresu PRL-u. „Na początku lat 90. nadzorowałem śledztwa w sprawie zbrodni komunistycznych. Śmiertelne pobicie Pyjasa, sprawa Przemyka, ks. Popiełuszki. Za PRL-u niektórzy prokuratorzy stawali na uszach, żeby te sprawy wyjaśnić.
Tymczasem gdzieś wysoko w MSW siedział sztab specjalistów, którzy pracowali nad świadkami, opiniami przekazywanymi mediom, zastraszali świadków, a jak trzeba było, zabijali ich. Pracowali tak, że prokurator nawet nie wiedział, że to z ich powodu nie jest w stanie rozwiązać sprawy. To byli generałowie, pułkownicy SB. Po 1990 r. część z tych ludzi przeszła do struktur nowego państwa”, kończy Wassermann.„Spektakularne postępowanie”
Jednak minister koordynator w sprawie Mazura mógł pełnić tylko funkcję pomocniczą. Śmietankę miał spijać kto inny. Dzięki działaniom Ziobry w sprawie Mazura gwiazda ministra sprawiedliwości rozbłysła nowym blaskiem. Wydawało się, że świeci nawet jaśniej od gwiazdy Jarosława Kaczyńskiego. Wszak to Ziobro został Człowiekiem Roku tygodnika „Wprost”. Piotr Gabryel – ówczesny redaktor naczelny „Wprost” – uzasadniając decyzję o wyróżnieniu Ziobry, pisał o „spektakularnym postępowaniu w sprawie Mazura”. Wtórował mu Cezary Gmyz – inny dziennikarz tygodnika – który w pochlebczym artykule na temat Człowieka Roku także wyróżnił działania ministra w tej kwestii.
„Macki sięgnęły Ameryki”
Zapowiadał się wielki propagandowy sukces, który miał przyćmić nawet aresztowanie dr. G. Jednak za sprawą chicagowskiego sędziego Arlandera Keysa polski Eliot Ness tym razem poniósł porażkę [Eliot Ness to przywódca tzw. Nietykalnych, grupy agentów, którzy doprowadzili do zatrzymania Ala Capone – a jednocześnie wzór postępowania ministra Ziobry]. Od razu pojawiły się nerwowe pytania: Kto winny? Odpowiedzi w IV RP aż cisnącej się na usta udzielił Jerzy Jachowicz w artykule „Macki sięgnęły Ameryki” opublikowanym na łamach „Dziennika”.
W sukurs przyszedł prof. Andrzej Zybertowicz, główny ideologiczny architekt IV RP. Główny doradca premiera Kaczyńskiego do spraw bezpieczeństwa państwa nie miał wątpliwości, że orzeczenie amerykańskiego sędziego świadczy o „sile układu” – „jest całkiem prawdopodobne, że układ okazał się bardziej skuteczny od państwa, nawet na arenie międzynarodowej”, napisał.
Nikt inny nie odważył się zasugerować, że sędzia Keys jest częścią „układu”.
Minister Ziobro przyjął inną strategię. Okazało się, że „świetna robota”, jaką miał wcześniej wykonać, to tak naprawdę partanina ludzi SLD. W wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” Ziobro stwierdził, że wniosek o ekstradycję był przygotowany przez ekipę prokuratora Olejnika, czyli za rządów SLD. Zaatakował też Leszka Millera, że „zacierał ślady zabójstwa Papały”. Czyżby liczył, że wściekłym atakiem zdoła odwrócić uwagę od swojej kompromitacji?
O czym świadczy amerykański wyrok w sprawie Edwarda Mazura?
Prof. Piotr Kruszyński, polski obrońca Edwarda Mazura
Najkrócej rzecz ujmując, wyrok ten oznacza, że zdaniem amerykańskiego sędziego, dowody w tej sprawie były zdecydowanie niewystarczające do tego, aby wydać wyrok ekstradycyjny.
Zbigniew Siemiątkowski, b. minister koordynator ds. służb specjalnych
Wyrok ten oznacza, że „macki układu” sięgają aż za ocean. Tak pewnie powiedziałby minister Ziobro, choć jest to oczywista bzdura. Wyrok ten powinien stać się dobrym przypomnieniem dla wszystkich w Polsce parających się prawem, na czym polega proces dowodowy i wartość dowodów. Widać, że pokrzykiwanie na sąd nie daje wyników, wyprawy zaś naszych wysokich urzędników za ocean są chwytami z zupełnie innej epoki. Minister Ziobro nieopatrznie wypowiedział wiele słów przed wyrokiem i wykazał się typowym chciejstwem. Jeśli się nie ma odpowiednich dowodów, to w przypadku otwartych i jasnych procedur, jakie obowiązują w USA, kiedy niczego nie można skryć, kiedy wszystkie dokumenty są również znane obronie, nie ma niedomówień i na nic się nie zdadzą telefony do sędziów, to tylko można przynieść wstyd. Minister Ziobro wystawił na szwank nasze państwo, ale w sumie dobrze się stało, bo udowodnił, że nie tędy droga w dochodzeniu do prawdy o tym tragicznym wydarzeniu, jakim było zabójstwo gen. Papały.
Paweł Graś, poseł PO, przewodniczący Komisji ds. Służb Specjalnych
Wyrok świadczy o tym, że strona polska była nienależycie przygotowana, jeśli chodzi o stronę dowodową. Wynika z niego, że proces buduje się na dowodach, a nie na emocjach. Na pewno sprawie zaszkodziło również jej polityczne rozdmuchanie, które pozwoliło Amerykanom na snucie różnych spekulacji, czy np. sprawa ta nie ma posłużyć braciom Kaczyńskim w walce z korupcją i dawnymi służbami specjalnymi.
Na pewno lepiej by było, gdyby wszystko się odbywało bez robienia szumu medialnego. Ale tak to już jest, jeśli się chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie można wszystkiego przekładać na efekt medialny i zdobycie poklasku.
Płk Ryszard Bieszyński, b. funkcjonariusz służb specjalnych UOP i ABW
Wolałbym nie komentować wyroku sądu amerykańskiego, ale wiem jedno: Edward Mazur jest niewinny. Z wyroku sądu wnoszę, że musiał on wziąć pod uwagę te same argumenty, które ja od początku prezentowałem. Jestem szczęśliwy, że mimo odległości mamy ten sam punkt widzenia na tę sprawę. Wyrażam swój szacunek dla sądu amerykańskiego i przyjąłbym tak samo każdy wydany przez niego wyrok. Byłem przesłuchiwany w charakterze świadka przez amerykańskiego prokuratora i wskazywałem, że opieranie dowodów na zeznaniach takiego świadka, jakim jest Artur Zirajewski, mija się z celem. Zirajewski jest absolutnie niewiarygodny, przyłapano go już na krętactwach i kłamstwach, kiedy pomawiał innego prokuratora o przestępstwo, a potem wszystko odszczekiwał. Na zeznaniach takiej osoby nie można opierać wniosku ekstradycyjnego.
Krzysztof Piesiewicz, senator, adwokat
Arlander Keys, sędzia, który orzekał w tej sprawie, nie jest sędzią „lekkiej ręki”. Raczej przychyla się do decyzji o wydawaniu przestępców, a jednak z tego uzasadnienia, które we fragmentach czytałem, wynikało, że ten sędzia i ten sąd nie mógł podjąć innej decyzji. Podchodziłbym bardzo spokojnie do tej sprawy, jednak w sądzie amerykańskim, który jest bardzo surowy, przedstawienie dowodów winy nie jest łatwe i ta surowość musi być obudowana twardymi dowodami. Sprawa formalnoprawnie nie jest zamknięta, ale odmowa, jaka spotkała wniosek o ekstradycję, przy tego typu postępowaniach utrudnia wydanie innej decyzji w przyszłości, bo na tym postępowaniu będzie ciążyło odium bardzo szczegółowego badania. W kontekście różnych innych spraw, naszego wymiaru sprawiedliwości, sądownictwa i procedowania sądowego warto wyciągnąć wnioski z tej sprawy. Dobrze byłoby, aby ci, którzy pracują przy sprawach, wyzbywali się jakichkolwiek emocji. Muszą, jak chirurg wykonujący operację, być na tyle odporni, aby nie zadrżała im ręka, nie poddali się egzaltacji, bo to negatywnie wpłynie na efekt końcowy i utrudni przekonanie o słuszności podejmowanych decyzji. A ta sprawa jest bardzo ważna z punktu widzenia naszego państwa. Nie chcę nikogo naznaczać negatywnie, ale wielu postępowaniom podejmowanym obecnie towarzyszy pewien charakterystyczny rys, który najtrafniej wyłożył mi pewien taksówkarz: „Panie, oni mają żyłę”. Rozumiem to następująco: w sprawie niemal laboratoryjnej emocje powinny być kompletnie usunięte, bo wtedy łatwiej dokonać logicznej eksplikacji. Źle, że się tak stało z wielu punktów widzenia. Bo to bardzo ważna, wstrząsająca sprawa – zamordowano przecież szefa policji, a brak wyników powiększa tylko pogardę dla państwa tych, którzy uprawiają bandycki fach.
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|