w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 11:55, 15 Gru 2015 Temat postu: Determinizm w "priwislanskim kraju" |
|
|
Determinizm w "priwislanskim kraju"
[link widoczny dla zalogowanych]
Pewnie dla wielu to co napiszę wyda się bzdurne, ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że mocny, równouprawniony sojusz z USA, harmonijnie uzupełniony "jedwabnym szlakiem 2", może być dla nas jedyną okazją wyrwania się w końcu z historycznego dylematu, a zarazem pułapki: "Niemcy, albo Rosja". Zauważmy, iż cała ta antypolska kampania po wyborach, włącznie z "dyskusją" na forum UE, przygarnięcie "skrzywdzonych" u nas rzekomo dziennikarzy mainstreamowych zainicjowane zostało przez niemieckie media, osoby związane z polityką lub polityków. Z drugiej zaś strony, Rosja zawsze dogadywała się z Niemcami poza naszymi plecami. Tylko, gdy graniczyła z nimi, to dochodziło do wojen. Mogę również zgodzić się z poglądem, że Ameryka wycofa się z Europy i dobrze wie, kto zajmie jej miejsce. Niewątpliwie Niemcy i Rosja stają się znów głównymi graczami w naszym regionie świata. Warto wtedy być "przyczółkiem" oddalonego od nas, lecz potężnego sojusznika. Przypuszczam, że Waszyngton też się z tym już liczy. Jesteśmy największym krajem " w pasie buforowym". USA potrzebuje nas, tak samo, jak my ich. Warto więc, skorzystać z tej okazji.
W nawiązaniu do powyższej spekulacji, opublikuję fragment wstępu do czegoś, co dopiero powstaje i nie wiem nawet, czy w ogóle powstanie. Po ostatnim weekendzie uważam, że znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym naszej historii. Nie chodzi o jakąś awanturę z TK, bo to jest w sumie sprawa drugorzędna, ale o wyrwanie się z zaklętego kręgu ustalonej przed wiekami geopolityki. Jeśli odpowiednio to rozegramy, pokonamy siły, które pragną nas utrzymać w „tradycyjnych” więzach, wówczas mamy szansę. Spróbujmy spojrzeć na nasz kraj oczyma Rosjan. I o tym jest ten tekst.
„Polska – kraj w Europie Środkowej, położony pomiędzy Morzem Bałtyckim na północy, a Karpatami i Sudetami na południu, w przeważającej części w dorzeczu Wisły i Odry. Powierzchnia administracyjna „priwiślańskiego kraju” wynosi 312 679 km², co daje mu siedemdziesiąte miejsce w świecie i 9 w Europie. Zamieszkuje go, wg danych z 2014 roku, około trzydzieści osiem i pół miliona ludzi. Pod względem liczby ludności zajmuje trzydzieste czwarte miejsce w rankingu światowym, a szóste – w europejskim. Długość kraju, w linii północ-południe, wynosi 649 km. Rozpiętość zaś, w linii wchód-zachód, to 689 kilometrów. W mierze kątowej odpowiednio: 5°50′ i 10°02′. Długość granicy morskiej wynosi 440 km. Od zachodu Polska graniczy z Niemcami (467 km), od południa z Czechami (796 km) i Słowacją (541 km), od wschodu z Ukrainą (535 km), Białorusią (418 km) i wreszcie od północy z Litwą (104 km) oraz Rosją, a właściwie jej enklawą zwaną Obwodem Kaliningradzkim (210 km). Nie zawsze tak było. Jeszcze ćwierć wieku temu granicę wschodnią zajmował jeden kraj – mocarstwo atomowe, drugie na świecie po USA. Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich lub Sowieckich, jak przyjęto nazywać to państwo po 1989 roku. ZSRR lub ZSRS. Wszystko jedno, gdyż zawsze chodzi o Rosję. Jeszcze jedna ciekawostka: przez Polskę przebiega granica pomiędzy kontynentalnym blokiem Europy Wschodniej a rozczłonkowaną przez morza wewnętrzne Europą Zachodnią. Ziemia graniczna w przenośni i dosłownie. Taki też jest los obywateli owego „priwiślańskiego kraju”, którzy w swojej historii wciąż miotali się pomiędzy „opcją niemiecką”, a „opcją rosyjską”, zbyt często zapominając o opcji najważniejszej – polskiej.
W polskim myśleniu o Rosji, tak widocznym w publicystyce, dominują dwa zestawy sprzecznych tendencji, z których każdy wypływa z drugiego. Pierwszy to archetyp „nienawiść – miłość”. Od ściany do ściany. Tertium non datur. Drugi, będący jakby podświadomym „usprawiedliwieniem” pierwszego, polega na prostym przeciwstawieniu „wspaniali ludzie, tylko zawsze mają złego cara”. Takie myślenie pokutuje od wieków. Wystarczy, że wspomnę słynny wiersz „Do przyjaciół Moskali”, czy popowstaniową filozofię Bolesłąwa Prusa, wyrażoną w postaci Wokulskiego, aby zilustrować mój punkt widzenia. Zawsze też, taki stosunek do naszego potężnego sąsiada powodował, albo piękne i romantyczne uniesienia, lecz tragiczne w skutkach dla całych pokoleń, albo deterministyczne poddanie się, skutkujące tym samym. Najlepszym dowodem jest polska tragedia z lat 1939 – 1946, a następnie prawie półwieczne poddaństwo. Nie rozsądzam, który ze sposobów myślenia jest zły, który dobry, ponieważ oba są błędne. W trakcie swojej pracy zawodowej rozmawiałem z wieloma Rosjanami. Różne ich były zajęcia, wykształcenie, poziom intelektualny. Jedno mieli wspólne: zimny, wręcz lodowaty pragmatyzm i poczucie przynależności do ogromnej masy, gdzie jednostka nie znaczy nic, bo każda jest do zastąpienia. „Ludzi u nas dużo”. Taki komentarz przypisuje się Stalinowi, który wzruszeniem ramion miał skwitować pytania zachodnich polityków o straty wojenne. Jeszcze w 1944 roku plany operacyjne Wermachtu zawierały punkt „Maksymalnie dopuszczalne straty”. W planach sowieckich generałów nie było to nawet do pomyślenia. Rzeczywiście, żaden z lokatorów Kremla nie przejmował się swoim narodem. Piotr I, Mikołaj II, Lenin, Stalin, Breżniew, Putin, różnią się od siebie wyłącznie ilościowa, bo jakościowo praktykują ten sam system władzy. Zauważmy, iż w okresach lucida intervalla, społeczeństwo rosyjskie rozpadało się, wyczekując kolejnego samodzierżawcy. Nie było tego widać wyraźnie, za Chruszczowa, ale za Jelcyna już tak. Przypomnijmy, że to za jego prezydentury stały się bardzo widoczne tendencje wielkoruskie, przypominające czasy carów i paradoksalnie Stalina. Głosili je zarówno byli władcy sowieccy, jak i więźniowie stalinowskich łagrów. Nie ustrzegł się ich nawet Sołżenicyn, który uznawał i nawoływał do uznania prymatu Moskwy w naszym regionie świata. „Rosja wyzwolicielka narodów”, „opiekunka i krzewicielka postępu”, „miłośniczka światowego pokoju” – to nie tylko pusta propaganda, przeznaczona na użytek własnego narodu, ale także narzędzie maskujące imperialną politykę. Zasłona dymna dla świata. Tak, tylko że Rosjanie wierzą w to święcie i owa „wiara” determinuje ich ogląd świata oraz innych nacji. Dostojewski napisał w „Biesach”, że Rosja jest „w dzień Europą, a w nocy Azją”. Zdanie to miało ilustrować, zarówno specyficzne podejście tego narodu do świata zewnętrznego, jak i sugestię istnienia tajemniczej ‘rosyjskiej duszy”. Puszkin, Dostojewski, Tołstoj, Bułhakow. Jesienin i Majakowski. Czajkowski, Rachmaninow, Prokofiew. Eisenstein, Pudowkin, Dżiga Wiertow. Jeszcze dla zainteresowanych Gogol oraz Czechow. No i oczywiście Pasternak. Każdy z nich jest dla „innostrancow” ową „rosyjską duszą”. Tymczasem, to tylko wyjątki. W rzeczywistości Rosjanie bardzo mocno stąpają po ziemi i liczy się dla nich wyłącznie dobro ich własnej zbiorowości. Wymienione przeze mnie nazwiska służą im jedynie do podkreślania ile Rosja znaczy dla świata, bo świat jest winien Rosji uwielbienie, graniczące z bałwochwalstwem. Pojęcie „cara batiuszki” jest zakodowane w ich genach. Inne narody zauważą tylko wtedy, gdy przyniesie im korzyści materialne. Reszta to wrogowie, gdyż Kreml zawsze jest twierdzą otoczoną przez wrogów, z których każdy czyha by obalić cara. Szaleństwo Iwana Groźnego nie było do końca chorobą, lecz praktyką sprawowania władzy w tym kraju. Z Rosjaninem dogadasz się zawsze, tylko wtedy, gdy zaakceptujesz, jego wyższość, ponieważ jest to swoisty hołd lenny wobec cara, lub gdy zrozumie, że możesz mu realnie zagrozić. Przykładem niech będzie liczba dezercji oraz „przechodzenia” do Niemców w pierwszych tygodniach wojny 1941 roku. Goebbels w swoich dziennikach pisze o „szoku dowódców hitlerowskiego wojska”, którzy widzieli całe rzesze poddających się żołnierzy. Oczywiście, były i bohaterskie sceny, rozdęte przez sowiecką i rosyjską propagandę do granic możliwości. Leon Degrelle opisuje w swoich wspomnieniach z jakim entuzjazmem witały „najeźdźców” chłopi i mieszkańcy zajętych terenów. Nie tylko Ukraińcy, ale i Rosjanie też. Wielu ówczesnych generałów Wermachtu uważało, że największym błędem Hitlera była jego eksterminacyjna polityka narodowościowa. Dlaczego tak było? Mam swoją hipotezę i przedstawię ją w dalszej części książki. Myślisz pewnie teraz, Czytelniku, jaki ma to wszystko związek z Polską, a mnie dotyka, wmawiana nam od wieków, „genetyczna” nienawiść do naszego wschodniego sąsiada. Nic bardziej mylnego. Autor ma równie pragmatyczny stosunek Do tego narodu, jaki on ma do nas. Nie ma we mnie kategorii „lubię - nie lubię”. Traktuję Rosjan bez emocji, starając się zrozumieć ich sposób myślenia o innych. Uważam, że gdy uwolnimy się od rozsiewanego przez nich wabika „rosyjskiej duszy”, zachwytów nad „pieriekurami”, „duszoszczipatielnostią”, tej całej „dostojewsczyzny, „tołstojewszczyzny”, „czajkowszczyzny” i potraktujemy to wszystko, jako coś normalne w każdym społeczeństwie, uniwersalne dla człowieka przebłyski geniuszu, a nie tajemniczą, boską prawie, cechę narodu „wybranego”, wówczas będziemy mogli prowadzić skuteczną politykę wschodnią. Oni są tacy sami, jak my. Tak samo bywają inteligentni, tak samo zaskakują ignorancją i robią takie same błędy. Różnią się tylko świadomością państwowości. Dla nas państwo to zbiór jednostek samo organizujących się w sposób demokratyczny, a dla nich – konkretna twarz aktualnego lokatora Kremla, organizującego wszystko i wszystkich.
Jaki to wszystko ma związek z Polską? Wróćmy na chwilę do Stalina. Przypisuje się mu jeszcze jedno powiedzenie: „Nie Niemcy, ale Polska to nasza największa zdobycz wojenna.”. Zacząłem od małego opisu geograficznego. Nie bez przyczyny. Dla Rosjan jesteśmy małym krajem, przejezdnym w ciągu niecałej doby. Takim „kapitanem” wśród państw świata, co jednak świadczy o dużej wadze, jaką Polska ma w ich polityce od wieków. Wyjaśnię porównanie. Kapitan to najciekawszy stopień w armii. Najwięcej gwiazdek. Za dużo, by musztrować, a za mało by kłaniać się w pas. Potem i tak każdy generał dochodzi do wniosku, że to „kapitanowie” stoją za każdym sukcesem kampanii wojennych. Podobnie jest z nami. Nie jesteśmy ich głównym celem, lecz środkiem, czasem jedynym, do celu. Nasze terytorium jest dla Rosji fizycznym i merytorycznym buforem w drodze na Zachód, bo to przecież jest ich główny cel. Od nas uczyli się kultury zachodniej, poznawali obyczaje, życie oraz sposoby przetrwania w tym obcym sobie środowisku (ciekawe, że w podobny sposób myślą o nas Chińczycy). Nasze terytorium służyło im również do prowadzenia szeregu eksperymentów, które kolejni właściciele Kremla obawiali się przeprowadzać u siebie. Polska to również bufor bezpieczeństwa. Naturalna przeszkoda w razie konfliktu zbrojnego z Zachodem. Ktoś kiedyś powiedział, że gdy Rosja graniczy bezpośrednio z Niemcami, to zawsze kończy się wojną. Suworow uważa, że Stalin dążył do zawarcia Paktu Ribbentrop- Mołotow, ponieważ chciał zyskać na czasie i przygotować bezpośrednie uderzenie na III Rzeszę i resztę krajów zachodnich. Polska, kraj równinny, dość duży na rozwinięcie ataku, ale na tyle mały, by zastosować własny blitzkrieg, bez niedogodnego rozciągania linii frontu. Tą hipotezę rozpatruje również generał Dmitrij Wołgokonow, w swojej biografii Stalina. Profesor Ian Kershaw podobne motywacje traktatu widzi u Hitlera. Jak to się skończyło wiemy wszyscy. Rosjanie wyciągnęli jednak wnioski. Nie tylko z drugiej wojny światowej, z wojny w roku 1920, ale i z zaborów. Dotąd usiłowali Polskę podbić i wcielić do własnego terytorium, jak inne kraje. Teraz zorientowali się, że można nas podbić, ale nie trzeba anektować. W ich polityce zagranicznej pojawiło się pojęcie „stref wpływu”. Pozwolili więc, na utworzenie samodzielnego teoretycznie państwa, ustalili z drugim mocarstwem granice i wszystko, lege artis, stało się zgodne z układami międzynarodowymi oraz akceptowalne przez różnych graczy (Jałta). Posiadać w swojej strefie duży, dogodny strategicznie kraj, w dodatku z tradycyjnym aspiracjami zachodnimi, lecz mocno poturbowany przez historię, stało się dla Moskwy najlepszym rezultatem tej krótkotrwałej „kłótni” z Niemcami. W dodatku, dostało się im kawałek III rzeszy, którą nazwali NRD. Bufor stał się pełniejszy, uzupełniony przez małe kraje. Te jednak były zawsze tylko wąskimi „oknami”, koniecznymi do spraw doraźnych. Polska nadawała się idealnie na bazę instalacji wojskowych, które można było ukryć przed przeciwnikiem, ziemię niczyją, pierwsze pole bitwy w razie konfliktu zbrojnego. W planach Układu Warszawskiego pełniliśmy rolę pierwszej linii, opóźniającej dotarcie wojsk NATO do właściwych granic imperium, a co oznacza dla nas pierwsza linia w wojnie konwencjonalnej lub atomowej, wszyscy możemy sobie wyobrazić. Nadawała się także do szeregu operacji tajnych prowadzonych przeciwko Zachodowi, a przede wszystkim drugiemu supermocarstwu. Polacy zawsze byli mniej podejrzani niż Rosjanie. Trzeba tylko ich umiejętnie kontrolować, związać nie tylko narzuconym ustrojem i układami, ale dotrzeć do wewnątrz i próbować zmienić ich mentalność tak, by nawet w razie porażki efekty służyły dalej. Tego nie robi się czołgami. W całej historii PRL u nas było najwięcej niepokojów społecznych, przypominających rewolty kolonii wobec metropolii. Rosjanie nigdy nie interweniowali zbrojnie. Wszystko „załatwiali” naszymi rękami, a właściwie ludzi, których wybrali lub stworzyli. Tak! Do tego nie nadają się czołgi, a tylko służby specjalne, które w ZSRS, czy później w Rosji, miały i mają ogromny wpływ na każdą dziedzinę życia. O tym właśnie jest ta książka. Nie o Rosji, ale o Polsce i sposobach, którymi nas „komunizowano”, przy czym, natężenie owej „sowietyzacji”, jej jakość zależała jedynie od aktualnych potrzeb Kremla oraz jego stosunków z głównym przeciwnikiem. Wiem, że to zdanie jest dla wielu bolesne, ponieważ oznacza, że traktowani jesteśmy niczym przedmiot, pionek w światowej grze. Pocieszam wszystkich, iż to nie tylko dotyczy nas. Było i jest wiele krajów w podobnej sytuacji, a mieć tego świadomość, to wyciągnąć korzyści dla własnego państwa. „Jak cię ciągną to pchaj. Jak cię pchają to ciągnij”. W tym kształcie III zasada dynamiki Newtona da się zastosować i w polityce. Do tego konieczna jest jednak wiedza o zjawiskach nas otaczających. Jest tez potrzebna do czegoś innego. Wszyscy mówią o dekomunizacji, jako o procesie fizycznym, czyli eliminacji z życia publicznego osób związanych z systemem władzy PRL. To tylko pozorne „oczyszczenie” kraju, ponieważ nie dotyczy mentalności ludzi wykształconej poprzez trzy pokolenia. Dekomunizacja mentalna jest o wiele trudniejsza, gdyż nie opiera się na wieku lub kiedyś zajmowanej pozycji, lecz na sposobie postrzegania społeczeństwa i kraju. Potrzeba istnienia hegemona jest właściwym tutaj przykładem. Leksyka może być inna, ale semantyka pozostaje taka sama. Nie mówię, oczywiście, o konieczności sojuszy i jedynej ich obecnie możliwości, ale o wasaliźmie właściwym poprzedniej epoce. Niestety, przykłady tego widzę prawie codziennie u wszystkich opcji politycznych. Każdy jest w jakimś sojuszu, lecz ów „każdy” rozumie, że interes sojusznika nie zawsze jest zbieżny z jego własnym interesem. Szczególnie, gdy ów sojusznik jest o wiele silniejszy. My zdajemy się ignorować tą prostą zasadę. „Airstrip One”. Czyżby to miało być naszym przeznaczeniem? Nie! Spróbujmy odrzucić taki determinizm.”
Post został pochwalony 0 razy
|
|