|
ŚWIATOWID czyli ... obserwator różnych stron życia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
janusz
Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 278
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:31, 08 Kwi 2008 Temat postu: Wpływ historii na dzień dzisiejszy !? |
|
|
Trochę wieści z historii i jej wpływu na codzienność nie powinna nikomu zaszkodzić , czyli moja prawda , twoja prawda i gówno prawda…….
Wiadomo nie każdy musi się z tym zgadzać. Chodzi o to by dac pożywkę do przemyślenia tego i owego.
TKM - Komuniści wracają na właściwe tory. Zasadne pytanie - czy to są prawdziwi komuniści ?
Na długo przed "Okrągłym Stołem" i "Magdalenką", ówcześni prominenci polskiej władzy dostali priekaz z którego dowiedzieli się "Komunizma uże niet, tiepier nada pamieniać jewo na kapitalism", wraz z tym hasłem przyszły konkretne wytyczne i w krótkim czasie zaczęły się przygotowania do "liberalizacji komuny".
Potwierdza się moja teoria , że to nie polskie ale radzieckie przemiany zapoczątkowały europejskie przemiany. Kto był tego inspiratorem , jakie siły i czyje w tym pieniądze odegrały role ….to aż strach pomyśleć. Krótko mówiąc maczali w tym palce ci co uzyskali największe korzyści na tych przemianach.
Nie na wszystkie pytania , padną odpowiedzi. Kazdy co nieco musi dospiewać sobie sam.
Tyle wstępu.
Janusz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Wto 21:32, 08 Kwi 2008 Temat postu: Re: Wpływ historii na dzień dzisiejszy !? |
|
|
janusz napisał: |
Potwierdza się moja teoria , że to nie polskie ale radzieckie przemiany zapoczątkowały europejskie przemiany. Kto był tego inspiratorem , jakie siły i czyje w tym pieniądze odegrały role ….to aż strach pomyśleć. Krótko mówiąc maczali w tym palce ci co uzyskali największe korzyści na tych przemianach.
Nie na wszystkie pytania , padną odpowiedzi. Kazdy co nieco musi dospiewać sobie sam.
Tyle wstępu. |
To bardzo nowatorska i ciekawa teoria, a ponieważ chyba nie należę do .... strachliwych, jestem bardzo ciekaw jej rozwinięcia.
Ano ...dawaj. Pażiwiom ...uwidim
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
janusz
Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 278
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:46, 11 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Wracając do tematu.
Z grubsza świetnie opowiada o tamtych dniach Andrzej Gwiazda w filmie "Słowa Prawdy" . Film przedstawia bohaterów sierpnia 80 w Polsce, ujawnia początki Solidarności i prawdę o tamtych wydarzeniach sięgając do wspomnień osobistych oraz innych uczestników tamtych wydarzeń .
Na czym polegała liberalizacja komuny w Polsce, tak skrótowo wyglądało to ni mniej , ni więcej tak, że wymyślono pewien system polityczny , który później okazał się bardzo skuteczny, a który Jarosław Kaczyński (gdy go rozszyfrował) nazwał TKM. Na czym ten system polegał, ano na tym , że postanowiono stworzyć wewnątrz komunistyczną "Prawicę" i "Lewicę", ze stworzeniem lewicy nie było problemu, miały ją tworzyć znani ludzie z wszelkich ugrupowań komunistycznych tamtych czasów czyli prominentni działacze i mniej prominentni, ale ambitni z PZPR, tacy sami z organizacji młodzieżowych miast i wsi.
Z prawicą natomiast było nieco, ale tylko nieco gorzej, tę zaczęto tworzyć z działaczy podziemia na których miano tzw. "haki", ot tak dla wyjaśnienia, przykładem niech będzie chociażby Michał Boni, ten podpisał lojalkę i został TW dlatego aby służby nie doniosły żonie , że ma kochankę , ale to był drobiazg , na innych mieli znacznie poważniejsze "haki".(oj mieli) Na bazie tych ludzi i tajnych oficerów SB zaczęła powstawać komunistyczna "prawica". W tworzeniu tej "prawicy" pomagali swym zwierzchnikom i inni, o słynnych doradcach Solidarności nie wspomnę.
Janusz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
janusz
Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 278
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 21:10, 12 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Kontynuując temat.
Ci ludzie szybko zrozumieli o co chodzi , zaczęli do innych mówić coś w tym stylu.
"Wiesz tych ruskich to trzeba z Polski wypier....ć, to nasz kraj , a nie jakiejś hołoty zza Buga, ale nam z jednej strony nie wypada, a z innej strony gdybyśmy zrobili ogólnospołeczną akcję nikt nam w to nie uwierzy. Wiesz jak jest, organizuje się podziemie, oni tak jak i my mają dość komuny i to trzeba zrobić, wywalić ją ze wszystkimi ruskimi na zbity pysk. Ty jesteś dobry „fachowiec”, ludzie cię lubią, szanują, ty możesz dużo zrobić, tobie uwierzą. Wstąp do podziemia, zacznij działać a my was wspomożemy na wszystkie możliwe sposoby. Ja wiem że tobie polityka obojętna, nie interesujesz się nią, ale przecież nie tyle o politykę chodzi co o Polskę, naszą przecież Ojczyznę a nie tych chamów ze wschodu. Jak będzie trzeba przeszkolimy cię byś nieco tej polityki liznął, abyś wiedział jak się porusza,zacznij działać, bądź aktywny i wówczas będziesz miał problem z głowy, zamknie się ciebie do pudła, tak dla jaj , wówczas przeszkoli , przygotuje..." To był także jeden ze sposobów pozyskiwania
"aktywistów" podziemia, aby tym podziemiem zawładnąć, i zrobili to, zawłaszczyli ruchy robotnicze, solidarność, "obalili komunę" i stworzyli
"polski kapitalizm". Ichni tajni nadzorcy zostali biznesmenami poprzez wykupienie majątków które doprowadzano do upadku. Pieniędzy mieli od cholery, bo nie dość że zostało im wiele z organizacyjnych funduszy to jeszcze wsparło ich bratnie CCCP.
A polityka polska w okresie "wolnej" już Polski - ta szła ustalonymi z góry torami, ichni kapitaliści, jak założono bogacili się poprzez rozkładanie polskiej gospodarki na łopatki, raz przez "prawicę" a kolejny raz przez "lewicę" zliberalizowanej komuny. Bo tak miało być, cztery lata rządzić mieli jedni i im się "nie udawało" naprawić gospodarki, po nich mieli rządzić ci drudzy i tak w kółko ... System się sprawdzał, aż do pewnego czasu gdy "upojeni sukcesami gospodarczymi" - zaspali, uwierzyli zbytnio w sondaże i przegrali podwójnie wybory w 2005 roku, to był niesamowity cios i zagrożenie zarazem. Dla tych ćwoków zwanych politykami to raptem jedynie utrata koryta, ale dla ich naczialstwa to coś więcej, to zagrożenie utraty wszystkiego czego się "dorobili" ciężko pracując przez te wszystkie lata "wolnej" Polski.
Nie mogli tego pozostawić ot tak sobie, to byłaby dla nich klęska więc zorganizowali się (było takie spotkanie w Warszawie co bardziej prominentnych biznesmenów, przypomnijcie sobie) i postanowili ...
padły rozkazy, zalecenia, instrukcje i "koalicja" ta nieoficjalna którą pamiętacie i która po raz pierwszy ujawniła się podczas znanej wam "Nocnej Zmiany" , znów zjednoczyła się, ale tym razem już tak silnie i zwarcie że nie sposób jej ni jak (na bieżący okres) rozłamać.
No i rozpoczęli zmasowany atak, Jarosław Kaczyński jeszcze nawet nie rozpoczął formować rządu a już na niego i jego nie istniejący rząd pluto i szkalowano w Polsce i na całym świecie, w tym pluciu międzynarodowym i krajowym wyróżniały się szczególnie "autorytety moralne", nie chcę tutaj po raz wtóry wymieniać nazwisk, bo nie o to chodzi , nazwiska , musi sobie dośpiewać każdy z osobna , to nie takie trudnei. Zapewne jednak pamiętacie dobrze ten okres. Ten atak trwa nadal, pomimo iż w ostatnich wyborach zwyciężyła "prawa" noga zliberalizowanej komuny , trwa i trwać będzie nadal, a to dlatego że strach przed tym co zdarzyło się w 2005 roku jest tak wielki że oligarchia zrobi wszystko by zniszczyć ewentualne zagrożenie i wrócić do starego systemy w którym ich marionetki spokojnie będę walczyć o koryto w ustalonym już dawno systemie TKM.
Jak widać sprawy posunęły się bardzo daleko ………. ale o tym innym razem.
Janusz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Rumcajs
Dołączył: 12 Kwi 2008
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 11:44, 13 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
zaraz zaraz.
jest w tym sens i logika.
wszak już dawno udowodniono,ze Beria na stanowisku I sekretarza KCKPZR poszedłby dalej niz Chruszczow z odwilzą
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
janusz
Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 278
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 9:13, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Kontynuując podjęty temat.
Sprawy w Polsce posunęły się bardzo daleko i to w pozytywnym dla oligarchii kierunku, bo prócz działań przeciwko szarej masie obywateli , zaczynają się pojawiać już inne przemyślne działania ,taki "parawan" dla ogłupienia społeczeństwa. Przykładów można mnożyć bez liku , cytując doniesienia medialne z każdego dnia. Chyba nikt nie ma wątpliwości kto i kogo popiera najbardziej poczytna prasa , telewizja. Sondaże robią swoje , a jak się je robi pokazała PO. Kolejną pozycją są obietnice przedwyborcze typu obiecanki cacanki a głupiemu radość. Jeszcze inną stosowaną metodą jest metoda jaką jest ostatnie doniesienie PAP-owskie o tym jak to szef SLD Wojciech Olejniczak tłumaczył dziennikarzom, że drogi SLD i LiD się rozeszły ponieważ Sojusz stawia sobie obecnie za główny cel budowę "czytelnej alternatywy lewicowej" dla Platformy Obywatelskiej.
Rada Krajowa SLD uznała, że dotychczasowa formuła Lewicy i Demokratów (SLD+SdPl+UP+PD) wyczerpała się, a szef Sojuszu mówił o zakończeniu dotychczasowej formuły współpracy z Partią Demokratyczną. Olejniczak zapowiedział, że Sojusz przystępuje do budowy alternatywnego programu dla Platformy Obywatelskiej , która - jak mówił - jest "bardzo konserwatywna jeśli chodzi o kwestie światopoglądowe i liberalna jeśli chodzi o kwestie gospodarcze"
"Tą alternatywą może być jasny i czytelny przekaz lewicowy, w wymiarze społecznym i światopoglądowym. Nie może on podlegać żadnemu rozmiękczaniu i negocjacjom" - mówił Olejniczak.
Przekonywał, że "czytelna lewica", musi mieć "spójny język".
"W tym aspekcie współpraca z Partią Demokratyczną, która rozpoczęła prace nad liberalnym programem, z udziałem choćby podatku liniowego , jest niemożliwa" - podkreślił szef Sojuszu.
Olejniczak przekonywał, że koalicja LiD spełniła swą rolę, bo była potrzebna jako "szerokie porozumienia w walce z brunatną rzeczywistością władzy PiS - owskiej". Dodał, że o ewentualności zakończenia formuły współpracy w ramach LiD rozmawiał z szefem PD Januszem Onyszkiewiczem. Olejniczak nie wykluczył, że Sojusz w niektórych sprawach będzie współpracował z Demokratami. "Jest przestrzeń do współpracy ale już nie we wszystkich sprawach, jak dotychczas" - powiedział.
Jak zwykle , dużo słów , mniej konkretów , jednym słowem pozytywnych efektów końcowych nie należy się spodziewać , czyli jak zawsze , bez widoków zmian na lepsze .Nic nowego , a to za mało jak na dzisiaj .
Tak , "lewa" noga zliberalizowanej komuny próbuje "złapać oddech", by wrócić solidnie do systemy nazwanego przez Kaczyńskiego TKM , musi się umocnić, uwiarygodnić i zrobić wszystko by zwiększyć swój elektorat na tyle by w pewnym okresie przejąć rolę urzędników oligarszych , czyli wygrać wybory i stworzyć rząd - naiwniacy.
Janusz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Nie 10:25, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Odpowiadając na kontynuację .....
Bronisław Łagowski*
Historyczna słabość lewicy w Polsce wiąże się z tym, że właściwie w Polsce lud nie miał historii. Wstydził się swojej tożsamości i przyjmował mitologię klasy, która go wcześniej uciskała
Adam Leszczyński: LiD dostał w wyborach 12 proc. głosów. To sukces?
Bronisław Łagowski: To oczywista porażka. Choćby z tego powodu, że sam SLD ma więcej wyborców. Pomysł LiD był wadliwy. Liderzy obu partii może są w bliskich stosunkach politycznych i towarzyskich, ale połączenie Sojuszu Lewicy Demokratycznej z Partią Demokratyczną jest sztuczne, bo ich elektoraty są bardzo różne i wzajemnie niechętne. Potencjalni wyborcy Partii Demokratycznej nie chcieli głosować na koalicję, której głównym elementem jest SLD. Część wyborców SLD nie głosowała z powodu niechęci do Partii Demokratycznej.
Załóżmy, że dawni wyborcy Unii Wolności nie chcieli głosować na Olejniczaka czy Kalisza ze względów historyczno-biograficznych. Ale dlaczego wyborcom SLD miał przeszkadzać Onyszkiewicz czy Lis?
- Nie chodzi o osoby. To są ugrupowania z dwóch obozów, które nie przestały być sobie wrogie.
Wyborcy SLD czują się bezustannie obiektem ataku. Jeżeli nie politycznego, to propagandowego. W III RP - i jeszcze bardziej w IV RP - uważali się za obywateli drugiej kategorii.
Przecież SLD rządziło. Dwa razy! Chodziło o kwestie światopoglądowe? Obecność Kościoła w życiu publicznym, sprawę przerywania ciąży?
- Wyborcy SLD opowiadają się za swobodami obyczajowymi, ale nie są one dla nich najważniejsze. Wyobraża pan sobie, żeby wyborcy SLD z Sosnowca czy Włocławka toczyli boje o prawa gejów czy aborcję? Nowoczesna, kulturowa lewica liberalna w kulturze oraz w obyczajowości interesuje mnie. To ciekawe zjawisko, ale nie nabrało jeszcze wagi politycznej. W Polsce na razie nie ma żadnych szans na zauważalną reprezentację polityczną, bo Polacy tym nie żyją. Problemy gejów może oburzają publiczność moherową, ale nawet ją prawica musi do tego pobudzać.
Dla zwolenników SLD ma znaczenie to, że odebrano im de facto część praw obywatelskich, niektóre stanowiska są dla nich niedostępne. Sa szykanowani, traktuje się ich podejrzliwie, są obiektem bezustannego ataku propagandowego ze strony właściwie całego obozu postsolidarnościowego.
Nawet kiedy rząd był obsadzony ludźmi z SLD, postsolidarność miała w rękach główne ogniwa władzy, cała mediokracja była przeciw niemu. To, co mówi się o telewizji Kwiatkowskiego, to czyste zmyślenie. Służby specjalne ciągle szukały haków to na Millera, to na Oleksego. Cała edukacja państwowa, z IPN na czele, z podręcznikami szkolnymi włącznie jest nastawiona na to, żeby tę formację dyskredytować.
To prawda, że rządy SLD niczego autentycznie lewicowego nie wniosły. Może nie potrafili. Może nie mogli. Może nie chcieli. Sprawowali je jednak pod nieustannym naporem przeciwników. Skończyło się triumfem "Gazety Wyborczej", która w końcu odpolityczniła problem SLD - bo po aferze Rywina przekonaliście wszystkich, że to partia skorumpowana. Udało się wam.
Mówi pan jak premier Kaczyński po przegranych wyborach. To nie jest za wygodne wytłumaczenie? Kiedy politycy przegrywają, zawsze winny okazuje się Michnik?
- Mówię panu, jak myśli wielu ludzi z SLD.
Zgodzi się pan ze mną, że pewne stanowiska nie są dla ludzi z SLD dostępne. Szef CBA otwarcie powiedział, że nie będzie w CBA pracował żaden SLD-owiec. To samo w IPN. Zauważył pan to? Oni tak.
Nagle proponuje się tym wyborcom, żeby głosowali na koalicję z partią, która nie ma poparcia wśród wyborców i jest głównym beneficjentem - jeżeli nie ekonomicznym, to moralnym - ustroju, w którym SLD czuje się dyskryminowane. To się przyczyniło do fiaska wyborczego LiD.
Za Kaczyńskich ludzie SLD rzeczywiście nie mieli szans na udział we władzy. Spodziewa się pan jakiejś zmiany za PO?
- Wydaje mi się oczywiste, że nie będą stosowali takich terrorystycznych metod jak aresztowanie ludzi na podstawie niepewnych podejrzeń. Nie wyobrażam sobie, żeby szanowanych biznesmenów można było traktować jak pierwszych lepszych oszustów i tak ich przedstawiać w swojej propagandzie.
Nie wiem, czy zajdą inne zmiany. W Platformie istnieje frakcja bardzo propisowska, właściwie nieodróżnialna od PiS. Nie sądzę, żeby SLD przestało być stygmatyzowane. Mówi się cały czas "lewica postkomunistyczna". To jest język propagandy, nie opisu.
Nawet Michał Głowiński, który tropi nadużycia języka w celach propagandowych, nie zwraca uwagi na sposób użycia terminu "komunizm" albo "postkomunizm", bo prawdopodobnie wydaje mu się to naturalne.
Jakie jest w takim razie miejsce dla lewicy w Polsce? W kraju, w którym 70 proc. głosów zdobywają dwie partie prawicowe, jedna konserwatywno-narodowa, a druga konserwatywno-liberalna?
- To mnie za bardzo nie dziwi. To naturalna reakcja na 40 lat rządów socjalistycznych - czy z nazwy komunistycznych. To były rządy lewicy.
Niektórzy ideowi lewicowcy dziś przekonują, że PZPR nie była prawdziwą lewicą, bo lewica jest za wolnością, a w PRL wolności nie było, lewica jest za wolnością słowa, a była cenzura... Nie wikłajmy się w grę słów. PRL to były rządy lewicy i na wielu płaszczyznach - gospodarczej czy społecznej - realizowała ona lewicowy program. Jeżeli taki system upada, to - psychologicznie rzecz biorąc - właściwie na kilkadziesiąt lat dla lewicy nie powinno być miejsca. W obozie solidarnościowym podziały typu prawica - lewica, konserwatyzm - liberalizm, chadecja - socjaldemokracja zostały skrajnie osłabione, nad wszystkim dominuje antypeerelizm zwany antykomunizmem.
Poza tym nie zgadzam się, że obie czołowe partie w Polsce są prawicowe. Obie partie w swojej demagogii socjalnej głoszą poglądy, które kiedyś były lewicowe.
Nie widzę w nich nic specjalnie prawicowego czy lewicowego. Widzę tam ludzi o wybitnie lewicowych poglądach, takich jak Romaszewski w PiS. Kiedy PiS podejmował decyzje w sprawach społecznych i gospodarczych, robił to samo, co robiliby socjaldemokraci, i to samo, co będzie robiła PO.
Podatek liniowy? Prywatyzacja szpitali? Te pomysły nie odróżniają liberałów od lewicy?
- Tu trzeba powiedzieć coś zasadniczego: podział na lewicę i prawicę dziś istnieje, ale ma trzeciorzędne znaczenie.
Możemy wchodzić w niuanse, definiować lewicę i prawicę mniej lub bardziej dokładnie, ale ten podział się zdezaktualizował.
Rozróżnienie na lewicę i prawicę rozpoczęło się wraz z Wielką Rewolucją Francuską. Od tego czasu lewica zawsze definiowała się ze względu na stosunek do rewolucji - tych, które się toczą, tych, które przeminęły, lub tych, których się oczekuje. Do samego fenomenu rewolucyjnej zmiany.
W XIX w. pojawiały się różne rewolucje i różne rewolucyjne programy, i ten podział utrzymywał się przez cały czas. Pojawiła się nowa, marksistowska idea rewolucji, i wtedy też powstała nowa, marksistowska - czy jak pan woli komunistyczna albo socjaldemokratyczna - lewica, bo komuniści od socjaldemokratów odróżnili się dopiero po rewolucji bolszewickiej.
Po rewolucji bolszewickiej rozróżnienie na lewicę i prawicę w Europie i na całym świecie stało się bardzo proste. Były odpryski takie, które trudno zdefiniować, ale zasadniczo prawica była przeciwnikiem tej bolszewickiej rewolucji, a lewica - często z zastrzeżeniami - sympatyzowała z tym projektem lub przynajmniej potepiala antykomunizm.
Rewolucja rosyjska wcieliła się w państwo radzieckie, kompletnie się skompromitowała i upadła. Przedstawia się ją jako absolutne zło. Nie ma rewolucji, wobec której można żywić kult. Mit rewolucji upadł.
Brakuje utopii? Wszyscy - od lewa do prawa - akceptują wolny rynek i liberalną demokrację? Kiedy Fukuyama napisał, że historia się skończyła, miał rację?
- Nie ma projektu rewolucji, nie ma nastroju rewolucyjnego. Młodzi ludzie mają jakieś tęsknoty, ale nie wyrażają się one intelektualnie.
Nie wiadomo, jak zdefiniować lewicę. Nie ma punktu odniesienia.
Drugim elementem tożsamości lewicy jest idea postępu. Rewolucja francuska - i następne - dokonywane były w imię postępu. Ma pan rację, że to było związane z utopią: mieliśmy - to znaczy przewodnie siły społeczne miały - idealną wizję przyszłości i wierzyły, że postęp do niej przybliżał.
Realny, materialny postęp się nie skończył. Upadła wiara w postęp. To bardzo zasadnicza zmiana w stosunku do historii, która była rozumiana jako ciąg zmian ku lepszemu. Od pewnego czasu utopia jako gatunek literacki zmieniła bardzo charakter. Przedtem to była literatura optymistyczna. Utopie XX wieku są pesymistyczne.
Dziś nikomu nawet nie wystarcza wyobraźni, żeby projektować wielkie społeczne przemiany.
Dlaczego? Co się zmieniło?
- W porównaniu z naszymi przodkami żyjemy w utopii zrealizowanej. Warunki życia - ten dzisiejszy świat łatwości, obfitości, kiedy nikt nie jest głodny - dają nam swobodę. Ludzie głodują tu i ówdzie, ale raczej w skutek zniedbania, a nie konieczności.
Technika dała nam wolność, której wcześniej sobie nie wyobrażano. Żaden reformator moralny nie byłby w stanie tak zmienić obyczajowości seksualnej jak pigułka antykoncepcyjna. A takich "pigułek" w innych dziedzinach życia cywilizacja technotroniczna (określenie Zbigniewa Brzezińskiego) dostarcza coraz więcej, ona jest największą rewolucjonistką. To właściwie przekroczyło wyobraźnię utopijną.
Ludzie oczywiście w dalszym ciągu pozostają istotami biologicznymi, zakochują się czy nienawidzą, chociaż mam wrażenie, że temperatura tych uczuć też osłabła.
Może w takim razie lewicowe marzenie uznać za zrealizowane? Powiedzieć: "nasza misja się skończyła, osiągnęliśmy cel"?
- Podział lewica - prawica pokrywał się z podziałem na lud i uprzywilejowanych. W Polsce jeden z głównych podziałów klasowych można wyrazić za pomocą polonistycznych metafor Kordiana i Chama. Był on bardzo widoczny w okresie międzywojennym, a dziś istnieje w postaci utajonej. Przed wojną w II RP partie ludowe miały swoja wyrazistą ideologię, tożsamość, określaną z zewnątrz przez pogardę dla chłopstwa.
Pani prof. Barbara Skarga powiedziała kiedyś, że lewica w Polsce powinna nawiązywać do postaci Wincentego Witosa i jego uznać za swojego głównego bohatera historycznego. Podpisuję się pod tym zdaniem, a fakt, że to już niemożliwe, uważam za oznakę, że lewica poszła w niewłaściwym kierunku i oderwała się od ludu.
Lud polski chętnie głosował wówczas także na obóz narodowy.
- Tego nie jestem pewien, drobnomieszczaństwo tak, ale ruch ludowy stale zyskiwał na znaczeniu, aż do Mikołajczyka.
Historyczna słabość lewicy w Polsce wiąże się m.in. z tym, że właściwie w Polsce lud nie miał historii. Na Zachodzie - np. we Francji - lud miał świadomość, że jest podmiotem historii. Że odgrywał w niej ważną rolę - we frondach, w rewolucjach, zwłaszcza XIX-wiecznych.
Polski lud zyskiwał świadomość narodową, przyjmując mitologię szlachecko-inteligencką. Stał się obiektem przemocy symbolicznej - może lepiej powiedzmy dominacji symbolicznej, bo nikt nie stosował tego rozmyślnie. Inteligenci, którzy nieśli "oświatę" w lud, próbując go narodowo uświadomić, nieśli w naturalny sposób też cały swój bagaż światopoglądowy, swoją rzekomo narodową, a w istocie stanową wizję historii Polski.
Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że chłopstwo w Polsce znajdowało się w sytuacji gorszej niż niewolnicy w Ameryce Północnej, w gorszej niżeli niewolnicy w starożytnym Rzymie, bo niewolnik w Rzymie mógł się wyzwolić i zrobić karierę na dworze cezara. W Polsce to było nie do pomyślenia. Myśmy mieli "Liber Chamorum" [księga chamów] Trepki, który sprawdzał, czy jakiś chłop nie uzurpował sobie przypadkiem szlacheckiego tytułu.
Określenie "chłop" było skrajnie dyskryminujące. Miało taką wymowę jak "negro" ("czarnuch") w Ameryce. To była istota spoza społeczeństwa.
Nasze społeczeństwo, jeżeli w ogóle rodowód ma jakieś znaczenie, wywodzi się w dużym stopniu z klasy, która była w położeniu gorzej niż niewolniczym. Spadek po Polsce niepodległej to z jednej strony anarchia na górze, a z drugiej najskrajniejszy ucisk i poniżenie olbrzymiej większości narodu. Pańszczyzna została zniesiona wtedy, kiedy w Ameryce niewolnictwo.
Więc lud wyszedł z historii, wstydząc się swojej tożsamości. Tym łatwiej przyjmował mitologię, poglądy, samoświadomość klasy, która go uciskała. Taki lud jest bardzo słabą podstawą dla lewicy.
Dziś w Nowej Hucie ciągle chrzczą ulice nazwiskami to sanacyjnych dygnitarzy, to sanacyjnych generałów. I lud, którzy przyszedł do Nowej Huty z chat, gdzie mieszkano nieraz przez ścianę z nierogacizną, dziś czuje się bardzo pokrzywdzony przez komunę i utożsamia się z tą postszlachecką, postsanacyjną, inteligencką mitologią.
To jest niesamowite zafałszowanie świadomości i obrazu historii. Ludowcy jednocześnie czczą Mikołajczyka i tych, którzy kazali gnać go piechotą z Małopolski do Poznania.
Czyli głosując masowo na PiS i PO, lud postąpił wbrew własnym interesom?
- To jasne.
Może po prostu prawicy udało się dokonać w Polsce konserwatywnej rewolucji? Przestawić umysły Polaków na prawo? Badania socjologów pokazują, że młodzi Polacy stają się bardziej konserwatywni od rodziców, nierzadko też bardziej religijni.
- Jakby pan zajrzał do książki opisującej stosunki we Francji w okresie restauracji Burbonów po rewolucji i Napoleonie, byłby pan zdziwiony analogiami z polską sytuacją. W XVIII w. wydawało się, że Kościół schodzi z areny politycznej i religia staje się prywatną sprawą. Kiedy nadszedł romantyzm - razem z powrotem do przedrewolucyjnego systemu rządów - nastąpił też nawrót religijności. Wtedy we Francji powstała silna partia klerykalna i wprowadzono ustawodawstwo karne mające na celu przeciwdziałanie wszelkiej krytyce Kościoła i religii. Nazywało się to "ustawy przeciw świętokradztwu".
Obecna restauracja polityczna sięgająca do przeszłości w naturalny sposób zwiększyła wpływy religii. To Kościół ma wielkie wpływy, a nie polityczny, doktrynalny konserwatyzm, który jest w Polsce niezobowiązującą pozą. Marek Jurek bardzo ładnie wykłada szlachetne poglądy konserwatywne na piśmie, ale kiedy jest politykiem, postępuje jak mściwy plebejusz, który się cieszy, że dopadł wreszcie upadłego władcę Jaruzelskiego. Takim samym konserwatystą jest obecny minister kultury i nie on jeden.
Polski konserwatyzm jest pochodzenia książkowego. To często kalki amerykańskiego konserwatyzmu. Ni przypiął, ni przyłatał do polskich stosunków.
PiS też nie reprezentuje polskiego ludu? Stara się przecież przedstawić jako partia zwykłych ludzi.
- PiS ma skrajnie manipulatorski i cyniczny stosunek do warstw, które dziś są ludem. Zanim przejął wyborców Leppera, przejął jego agresywną demagogię socjalną, którą połączył z kiczowatym, heroistycznym i elitarystycznym nacjonalizmem. Zakompleksionym warstwom plebejskim taka oszałamiająca mikstura mogła się bardzo podobać. Tak naprawdę panów Kaczyńskich ożywiają ciągle emocje z czasów pierwszej Solidarności, kiedy to boleśnie przeżywali, że oni, genetyczni akowcy i powstańcy warszawscy - nie brak takich i w PO - mogli odgrywać tylko drugorzędną rolę, a nie kierowniczą. To jest twarde jądro ich polityki, reszta to dyletantyzm, za który Polska już drogo płaci.
Wróćmy do politycznego konkretu: jaką politykę powinien prowadzić teraz LiD?
Gdzie mają pole do prowadzenia lewicowej polityki?
- Nie mam tu absolutnie nic do powiedzenia. Przez lata pisywałem do tygodnika "Przegląd" z nadzieją, że może trafi to do lewicowych środowisk.
Jedynym efektem - który bardzo cenię - tych publikacji było to, że przynosiły one pewną ulgę ludziom o lewicowych poglądach, którzy czuli się przygnieceni i upokorzeni przez propagandową nawałę postsolidarności. Podchodzą do mnie w kawiarni albo piszą listy, dziękują. Na środowisko partyjno-lewicowe żadnego wpływu to nie miało.
[b]Nie rozumiem postawy polityków SLD. Nie rozumiem ich myślenia. Wiem tylko, że chcą stworzyć partię, dzięki której SLD mógłby wyzbyć się piętna tzw. postkomunizmu, żeby ludzie brali ich za kogoś innego niż dotychczas. Nie chcą być bezustannie stygmatyzowani. To zrozumiałe.
Widzę też, że SLD nie chce mieć wyborców, którzy utrudnialiby im zerwanie z PRL. Chcą młodych, których nauczono, że antypeerelizm czy antykomunizm to wielka idea, z której wyrośnie świetlana przyszłość. [/b]
Wyczuwam jakąś zasadniczą dysharmonię pomiędzy ich myśleniem i moim. Zupełnie nie wiem, w jakim kierunku pójdą. Nie rozumiem Olejniczaka, który dość sympatycznie wygląda, ale to, co mówi, nie przystaje do rzeczywistości. Zadziwia mnie, że oni są tak zadowoleni z siebie, mimo że idą od błędu do błędu i coraz mniej znaczą.
W Polsce jest potrzebna partia nie tyle lewicowa, ile motywowana realistyczną filozofia polityczna. Może coś takiego ukształtuje się wokół prof. Jana Widackiego, który obecnie wydaje mi się jedną z najmocniejszych głów w polskiej polityce. :-
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
janusz
Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 278
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:54, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Czy nie można sobie pobajać , pomarzyć , komu z nas brakuje fantazji . A może ktoś pozbawiony jest marzeń ??? Pogoda sprzyja marzeniom i lenistwu.
Marzy mi się taka Partia , która do wyborów będzie szła z hasłem :
– nie idziemy do wyborów po stanowiska , posady , zaszczyty , odznaczenia , nie idziemy po kasę , idziemy by rządzić mądrze i racjonalnie w pełnym tego słowa znaczeniu .Co to znaczy ?
By rządzić należy wiedzieć czego się chce , czego chce większość społeczeństwa , narodu. Wspólnymi siłami wykształcona elita narodu ma obowiązek wypracować narodowy program rozwoju gospodarczego kraju i nikt tu nikomu łaski nie robi , taka powinność spoczywa na polskiej inteligencji naukowo – technicznej. Pod tym hasłem kryje się wszystko , każda dziedzina życia. W tym dziele politycy powinni uczestniczyć poprzez sprawowanie kontroli by kierunek przemian był zgodny z wolą większości , zgodny w realizacji z nakreślonym programem –
Można dalej kombinować. Która Partia wpadnie na taki pomysł i zechce go wprowadzić w czyn , ta będzie panować na polskiej scenie politycznej. Partiom lewicowym taki program jest dużo bliższy niż partiom liberalnym. Taka Partia będzie formacją na miarę 21 wieku. Tak mi się wydaje.
Sam się z tego śmieję.
Janusz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
xcezarionx
Dołączył: 30 Maj 2007
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 14:59, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
janusz napisał: |
Marzy mi się taka Partia , która do wyborów będzie szła z hasłem :
– nie idziemy do wyborów po stanowiska , posady , zaszczyty , odznaczenia , nie idziemy po kasę , idziemy by rządzić mądrze i racjonalnie w pełnym tego słowa znaczeniu .Co to znaczy
Sam się z tego śmieję.
Janusz |
Vesti La Giubba - I Pagliacci
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Rumcajs
Dołączył: 12 Kwi 2008
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 15:23, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Tomasz Morus Utopia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Nie 17:08, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
janusz napisał: |
Marzy mi się taka Partia , która do wyborów będzie szła z hasłem :
– nie idziemy do wyborów po stanowiska , posady , zaszczyty , odznaczenia , nie idziemy po kasę , idziemy by rządzić mądrze i racjonalnie w pełnym tego słowa znaczeniu .Co to znaczy ? Sam się z tego śmieję. |
No cóż, trzeba marzyć jak pisał Jonasz Kofta
Marzenia czasem się spełniają, nawet w Polszcze .... casus Konstytucji 3 Maja.
Ale ja osobiście zaufałbym takiemu ugrupowaniu, które w deklaracjach przedwyborczych obieca mi ... "krew, pot i łzy"
Ale to jest w warunkach polskich .... czyste political science fiction
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Rumcajs
Dołączył: 12 Kwi 2008
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 17:16, 20 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
janusz
Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 278
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:31, 30 Kwi 2008 Temat postu: |
|
|
Gierki , podchody , pozorowne działania różnej maści polityków , małych partii ,żeby nie powiedzieć partyjek kanapowych , ludzi mało wyrazistych , będą mogły liczyć na sukces tylko wtedy gdy My, polskie społeczeństwo będziemy tak bierni jak dotychczas , licząc na to , że dla Nas bez naszego udziału ktoś cokolwiek zrobi. Bo z tego co można zaobserwować takie są nasze zachowania . Gorzej , te zachowania pogłębiane są poprzez medialny bełkot uczący Nas nienawiści do innych , do przeciwników politycznych na zasadzie walki , negacji, a nie nawoływania do rozmów , dialogu , szukania najlepszego wyjścia dla dobra ogółu.
Kiedy wreszcie zabiorą się za nowelizacje prawa prasowego , w ogóle za prawdziwe reformowanie państwa , prawdziwe rządzenie , odpowiedzialność personalną , a nie zbiorową , nie pozorowane działania , a efektywne.
Efekty złej polityki już odczuwamy , wystarczyły tak krótkie rządy PO by gospodarka siadła na laurach , a wszelkie zapowiedzi o wzroście gospodarczym , można włożyć w sferę marzeń , o czym mówią ostatnie doniesienia GUS. To nie jest tak , że Rząd winien nie jest , że wszystko można zwalić na zły los. Kto wierzy w takie bajania to jest nikim innym jak głąbem , do którego prawda dotrze po niewczasie.
Polacy miast samodzielnie myśleć zachłystują się medialnym bełkotem stają się powoli sterowalni jak latawce na medialnych sznureczkach , a przecież można inaczej. Mogło być lepiej gdybyśmy posłuchali apelu ludzi których głos nie mógł się przebić w mediach , był zagłuszany , wyśmiewany , parodiowany…. Ale nie jest jeszcze za późno, na oligarsze pieniądze jest sposób , tym sposobem jest człowiek i jego ciągle tląca się na dnie serca iskierka miłości do ludzi i Ojczyzny. Iskierka którą starają się za wszelką cenę zgasić , zdusić i ośmieszyć ci którym zależy jedynie na zawłaszczaniu majątku , a nie na Ojczyźnie i Narodzie.
Nie dajmy się, nie pozwólmy robić z siebie pajacyków na sznurku , którzy na powrót uwierzą tym ćwokom , którzy pod którymś tam z kolei szyldem siedzą przy nie całkiem jeszcze pustym korycie bez końca powtarzając że chcą , wiedzą jak i zrobią wszystko , aby Polakom żyło się lepiej - ale nie mogą bo konkurencja polityczna nie pozwala. Nie wierzcie w to, bo ta konkurencja polityczna to ich przyjaciele z systemu TKM , których zadaniem jest tak robić by jak nie ci , to tamci zasiadali przy korycie.
Prawdziwym sprawdzianem rzetelnego podejścia do polskich spraw będą działania zmierzające do zmiany Konstytucji i w jakim kierunku one pójdą Dzisiaj ten kto wykorzystuje obecną , niedoskonałą konstytucję do realizacji swoich interesów , działa na szkodę Polski , jest jej jawnym wrogiem .
To tylko moja opinia , raczej marudzenie.
Janusz
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez janusz dnia Czw 11:04, 01 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Rumcajs
Dołączył: 12 Kwi 2008
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 15:53, 06 Maj 2008 Temat postu: |
|
|
janusz napisał: |
Prawdziwym sprawdzianem rzetelnego podejścia do polskich spraw będą działania zmierzające do zmiany Konstytucji i w jakim kierunku one pójdą Dzisiaj ten kto wykorzystuje obecną , niedoskonałą konstytucję do realizacji swoich interesów , działa na szkodę Polski , jest jej jawnym wrogiem .
To tylko moja opinia , raczej marudzenie.
Janusz |
brawo, wreszcie skrytykowałeś Prezydenta
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
janusz
Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 278
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 18:03, 06 Maj 2008 Temat postu: |
|
|
Trudno jest przekonywać kogoś , że się nie jest wielbłądem .Zawsze głosiłem , ze oceniam ludzi po tym co robią ,co prezentują , czy są skuteczni , a nie po np.wyglądzie. Nigdy Kaczyńscy nie byli moimi idolami ani PiS nie jest moją partia , ani żadna inna , bo jestem bezpartyjny i takim już pozostanę.
Twierdzę , że polska konstytucja powinna jasno i czytelnie stawiać funkcje Prezydenta wyżej od Premiera. Premier powinien zajmować się wyłącznie gospodarką i finansami , czyli być ekonomistą – finansistą , podsyłać do Sejmu ustawy ułatwiające życie ludziom przedsiębiorczym , normujące życie gospodarczo - finansowo – podatkowe , być odpowiedzialnym, za ogólny rozwój gospodarczy , za bezpieczeństwo kraju pod względem energetycznym i nic więcej.
Mam poważne wątpliwości czy obecna konstytucja to dokument kwalifikujący się do poprawek .Śmiem twierdzić , że została napisana źle i niechlujnie , jest pełna pustosłowia i sloganów , dziurawa jak ser szwajcarski , nie uwzględnia realnych możliwości budżetu państwa , napisana została na szkodę państwa polskiego. To tylko moje odczucia.
Co do przyszłej prezydentury to za wcześnie na typowanie kandydatów. Jedno mogę przewidzieć , że Pan Tusk Prezydentem nie zostanie , bo się do tego kompletnie nie nadaje.
Jeśli miałbym wystawić swego kandydata , a raczej kandydatów to na dzisiaj byliby to , według alfabetu :
Hubner Danuta
Płażyński Maciej
Oczywiście kandydatów może przybyć i przybędzie w miarę zbliżających się wyborów. To tylko moje marudzenie na dzisiaj bez żadnych podstaw.
Janusz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Rumcajs
Dołączył: 12 Kwi 2008
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 9:25, 07 Maj 2008 Temat postu: |
|
|
rozumiem,że przeczytałęś konstytucję?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
janusz
Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 278
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:48, 07 Maj 2008 Temat postu: |
|
|
Tak przeczytałem i mało co z tego zrozumiałem Nie wiem nawet na czym polega polska demokracja , co ustawodawca miał na myśli pisząc , już w 2 art. - "Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej."-
Konstytucja powina byc dokumentem spójnym , nie za długim , winna być zwięzła , napisana czytelnym językiem. Przede wszystkim powinna dawać siłę panstwu , siłę wybranej demokratycznie władzy.
Moim wzorcem może być konstytucja kwietniowa z 1935 roku.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Janusz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Śro 20:33, 07 Maj 2008 Temat postu: |
|
|
Janusz
Ponieważ nie jestem prawnikiem a problem z natury rzeczy jest zawiły ... dlatego sięgnąłem do ... ściągi i co przeczytałem
"23. III. 1935 roku doszło do uchwalenia w Polsce drugiej konstytucji. Łamiąc zasady zawarte w poprzedniej ustawie zasadniczej Sanacja nie licząc się z opozycją, oraz nie uzyskawszy wystarczającego poparcia doprowadziła do podpisania dokumentu przez prezydenta w dniu 23. IV. 1935 roku. Konstytucja ta zapoczątkowała okres rządów autorytarnych w Polsce. Jej twórcami byli między innymi Józef Piłsudski i Walery Sławek.
W wyniku jej postanowień sejm utracił dotychczasową pozycję w państwie. Teraz większa część władzy zaczęła spoczywać na barkach prezydenta. Prezydenckiej kontroli podlegać miał nie tylko sejm, lecz także rada ministrów i wojsko.
W konstytucji stwierdzono, że głowa państwa odpowiedzialna jest tylko przed Bogiem i historią.
Prezydent wybierany był przez 80 elektorów wyłanianych przez izby parlamentu lub w referendum. Przysługiwały mu szerokie uprawnienia osobiste, czyli tak zwane prerogatywy. Wedle nich mógł on wyznaczyć swojego następcę w czasie pokoju i na czas wojny, powoływać i dymisjonować szefa rządu i naczelnego wodza. Podobne zwierzchnictwo posiadał nad prezesem Sądu najwyższego, oraz Najwyższej Izby Kontroli.
Pod jego jurysdykcją znajdował się też Generalny Inspektoriat Sił Zbrojnych. Prezydent powoływał przedstawicieli do Trybunału Stanu, jak również 1/3 części senatu, który zresztą mógł być przez niego rozwiązany, podobnie jak sejm.
Dekrety prezydenckie mogły wchodzić w życie nawet w okresie rozwiązania sejmu.
Wytłuszczone fragmenty budzą moje wątpliwości
A tak wogóle, to mi najbardziej odpowiada model czy też filozofia ustrojowa krajów anglosaskich.
Zwycięska partia wyłoniona w demokratycznych wyborach bierze wszystko z wraz z odpowiedzialnością.
Żadnych gierek, podchodów, targów czy chwytania za rece tak charakterystycznych dla naszej sejmokracji.
Na czele rządu stoi prezydent i robi co chce w granicach prawa oczywiście.
Zrobi dobrze ... premia w postaci reelekcji i utrzymanie władzy przez jego ugrupowanie.
Zrobi żle .... zostanie wykopany przez wyborców a kolesie partyjni idą na zieloną trawkę.
Pozdrawiam
PS Jak ja nie cierpię ...amerykańców, ale trzeba przyznać, ze mieli madrych ojców
I to jest ok.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Śro 20:45, 07 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
janusz
Dołączył: 10 Sty 2008
Posty: 278
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 21:25, 07 Maj 2008 Temat postu: |
|
|
Mów co chcesz ale ja lubię ład i porządek. Wcale się nie boję ani pracy , ani odpowiedzialności i bardzo sobie cenię lojalność.
Tamta konstytucja mówiła o czymś takim jak Zgromadzenie Elektorów.Takiemu ciału można powierzyć kontrolę nad Prezydentem.
Jak obecna konstytucja służy Polsce. Źle słuzy , jest powodem sytuacji patowej , a czas leci .Na czyją korzyść działa ? Na korzyść tych co ją wprowadzili w zycie.To , że w Polsce jest nie tak jak powinno być , to nie jest przypadek.
Janusz.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez janusz dnia Śro 21:25, 07 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Śro 22:22, 07 Maj 2008 Temat postu: |
|
|
janusz napisał: | Mów co chcesz ale ja lubię ład i porządek. |
Ja też, dlatego optuję za zasadą ... jednoosobowej czy też w przypadku partii politycznych jednogrupowej odpowiedzialności.
Wszelkie kombinacje jak np. Zgromadzenie Elektorów, kto, w czym i jaki ma wpływ na politykę, prowadzą do wynaturzeń lub awantur albowiem inwencja w tworzeniu sobie domen przez polityków, nie zna granic.
Oni sie w tym wyżywają a ludzie i tak niczego z tego nie rozumiejąc, rzucają się sobie do gardeł.
Czas ... płynie a oni i tak sobie robią z nas ... jaja.
Pod wzniosłymi hasłami ... oczywiście
Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Pon 9:22, 03 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
01.11.2008
Wszystkich Świętych .... godzina 7:30.
W godzinach wieczornych podobno .... nie da się przejść
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 9:40, 26 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
,,Nie'' zbiorowej odpowiedzialności TRYBUNA
Skarga ws. odebrania emerytur służbom PRL gotowa
Skarga SLD do Trybunału Konstytucyjnego dotycząca odebrania emerytur mundurowych funkcjonariuszom służb specjalnych PRL oraz członkom Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego jest już gotowa. Na początku tygodnia trafi do trybunału. Ustawie autorstwa PO podpisanej przez prezydenta na początku lutego zarzuca się wprowadzenie odpowiedzialności zbiorowej oraz złamanie zasady trójpodziału władzy w państwie.
Dziś w Sejmie autorzy skargi: szef sejmowej Komisji Obrony Janusz Zemke (SLD) i Jan Widacki (Koło Demokratyczne), spotkają się z byłymi ministrami spraw wewnętrznych w III RP oraz byłymi szefami Urzędu Ochrony Państwa, Biura Ochrony Rządu oraz służb, w których pracowali funkcjonariusze pozytywnie zweryfikowani po 1989 r. Zdaniem autorów skargi, ,,wrzucenie wszystkich funkcjonariuszy do jednego worka'' jest złamaniem umowy, jaką państwo podpisało z pozytywnie zweryfikowanymi funkcjonariuszami dawnych służb specjalnych po przyjęciu ich do służby dla demokratycznej Polski. Propozycja Platformy – jak podkreślają – wprowadza odpowiedzialność zbiorową, odbiera prawa nabyte i ,,wydaje dożywotni wyrok'' na osoby, które służyły legalnemu państwu.!!!!! Wskazują, że nawet czterokrotne obniżenie emerytur doprowadzi osoby, które zostaną objęte ustawą, do skrajnego ubóstwa. Wskazują, że w przypadku średniej emerytury mundurowej wysokości ok. 2,4 tys. zł po wejściu w życie przepisów i przeszacowaniu świadczeń większość byłych funkcjonariuszy dostanie emerytury wys. ok. 600 zł. (...).
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez w51 dnia Czw 9:42, 26 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Sob 8:12, 21 Mar 2009 PRZENIESIONY Sob 8:16, 21 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
PRZEGLĄD
Duch Hitlera
Estońska polityka historyczna
Krzysztof Pilawski - Korespondencja z Tallina
Estońscy żołnierze walczyli w hitlerowskiej armii o niepodległość Estonii. Po wojnie „reżimowi sowieckiego okupanta nie udało się złamać ducha tych mężczyzn i wielu z nich dożyło 24 lutego 1989 roku, gdy estońska niebiesko-czarno-biała flaga zawisła ponownie na Wieży Długiego Hermana w Tallinie. Duch walki estońskich żołnierzy był przez cały czas przedmiotem uznania i podziwu”, przekonuje główny autor i wydawca ważącej 2,5 kg księgi – albumu „Estoński Legion w słowach i zdjęciach”. Jest nim Mart Laar, autor tzw. estońskiego cudu gospodarczego, laureat nagrody im. Miltona Friedmana za udaną transformację, dwukrotny premier Estonii, obecnie przywódca wchodzącej w skład rządzącej koalicji partii Ojczyzna, parlamentarzysta, doradca prezydenta Gruzji, Micheila Saakaszwilego, doktor historii, założyciel Towarzystwa Dziedzictwa Narodowego Estonii, autor wielu prac historycznych – m.in. wydanej w tym roku w Polsce książki „Wojna w lesie. Walka Estończyków o przetrwanie 1944-1956”. W czasie, gdy sąd w Dreźnie decyduje, czy skonfiskowane na polsko-niemieckiej granicy egzemplarze „Estońskiego Legionu” nie są przypadkiem karalną propagandą faszyzmu, w tallińskich księgarniach ta pozycja jest wystawiana na półkach dla bestsellerów.
Nabywcy tego dzieła mogą kupić do kompletu wydany także wysiłkiem Laara kalendarz na 2009 r. z plakatami sławiącymi estońskich żołnierzy Hitlera, którzy prowadzili słuszną i sprawiedliwą walkę ze Związkiem Radzieckim. Księga Laara poraża setkami zdjęć ludzi w faszystowskich mundurach, z faszystowskimi orderami, trzymających wyciągnięte w hitlerowskim geście ręce. Nie tylko usprawiedliwia służbę po stronie Hitlera, lecz także uznaje ją za czyn chwalebny, w najwyższym stopniu patriotyczny. „Dedykujemy ten album estońskim żołnierzom, którzy w czasie bitew II wojny światowej z poświęceniem i odwagą walczyli przeciwko komunizmowi i o odzyskanie niepodległości przez Estonię, nawet jeśli musieli walczyć w niemieckim mundurze”, czytamy w wydanej po estońsku i angielsku książce. Laar wyraża ubolewanie, że „Badacze historii Estońskiego Legionu nawet dzisiaj oskarżani są o propagowanie »faszyzmu« lub promowanie »Waffen-SS, które zostało potępione jako organizacja zbrodnicza w Norymberdze«”. Tłumaczy znaczenie walki estońskich żołnierzy Hitlera: „[...] Mężczyźni, którzy walczyli o wolność Estonii w czasie II wojny światowej, okazali się zwycięzcami. Ich walka i poświęcenie stały się legendą, która podtrzymywała ducha oporu następnych pokoleń. Bo jak inaczej młodzi ludzie, którzy nie znali wolnej i niezależnej Estonii, mogliby wiedzieć, że to jest coś, o co warto walczyć i w razie potrzeby umrzeć. Mówi się, że naród, który nigdy nie walczył o swoją wolność, nigdy nie będzie wolny. Estonia walczyła o swoją wolność. I właśnie dzięki tej walce można było przywrócić niepodległość w 1991 roku po pięćdziesięcioletniej okupacji”. W ksiązce poświęconej historii jednostek hitlerowskich złożonych z Estończyków są także momenty bliskie Polakom. Jeden z bogato ilustrowanych rozdziałów nazywa się „Szkolenie w Polsce” i traktuje o przygotowywaniu estońskich żołnierzy Hitlera do walki z Armią Radziecką na terenie Truppenübungsplatz Heidelager w okolicach Dębicy, który określono jako dawny „poligon polskiej armii”. W tekście nie wspomniano, że w owym czasie Polska była okupowana przez hitlerowców, Polacy zaś walczyli z Hitlerem, a nie razem z nim. W księdze nie ma informacji, że Truppenübungsplatz Heidelager przekazano formacjom SS i trenowała tu m.in. złożona z Ukraińców Dywizja SS „Galizien”. Tu znajdowały się również obozy dla jeńców belgijskich i radzieckich oraz Polaków i Żydów. Zginęło w nich 15 tys. osób, w tym 7 tys. Żydów, 5 tys. jeńców radzieckich i 3 tys. Polaków. Zwłoki zagłodzonych, zmaltretowanych, rozstrzelanych i powieszonych palono na stosie w miejscu, które dziś nosi nazwę Góry Śmierci. W walkach o Pustków w sierpniu 1944 r. zginęło ponad tysiąc żołnierzy radzieckich. Ciekawa z polskiego punktu widzenia jest zawarta w księdze informacja o przybyciu 20. Estońskiej Dywizji Grenadierów SS nad Odrę. Dowiadujemy się, że „23 stycznia 1945 roku, niezwłocznie po przybyciu na front, Estończycy przystąpili do walki, oczyszczając miasto Briege (Brzeg) z wrogów”. Polscy czytelnicy nie pozostaną obojętni, czytając, że w 1943 r. 3. Estońska Brygada SS brała udział w wielkiej operacji przeciwko radzieckiej partyzantce, którą dowodził Erich von dem Bach-Żelewski, pomysłodawca obozu koncentracyjnego Auschwitz i kat powstania warszawskiego. Dla tych dzielnych bojowników – podkreślają autorzy książki – „II wojna światowa mogła się zakończyć dopiero po odzyskaniu przez Estonię niepodległości”. Autor krótkiego wstępu, przewodniczący Związku Weteranów 20. Dywizji Grenadierów Heino Kerde, ubolewając, że historia estońskiego legionu nie jest jeszcze kompletna, podkreśla z satysfakcją, że księga album „Estoński Legion w słowach i zdjęciach” jest krokiem we właściwym kierunku. Kolejnym będzie budowany w centrum Tallina (około pół kilometra od miejsca, w którym stał pomnik Brązowego Żołnierza upamiętniający żołnierzy radzieckich) Pomnik Wolności – wielki, stojący na wysokim fundamencie szklany krzyż (przypominający hitlerowski). W jego środku znajdzie się historyczny emblemat wykorzystywany dziś przez estońską armię, w czasie wojny zaś – przez Estoński Legion.
[link widoczny dla zalogowanych]
Polecam komentarze do artykułu ... jako komentarz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Nie 17:18, 21 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Polska droga od komunizmu
Andrzej Walicki
„ZDANIE” w Empikach
W najnowszym numerze „ZDANIA” (1-2 2009) można przeczytać m.in. wywiad z prezydentem Krakowa prof. Jackiem Majchrowskim i tekst prof. Hieronima Kubiaka „Studencki Październik' 56 w Krakowie”. Krystyn Dąbrowa przypomina działania władz Krakowa w latach 1980-1981 i próby porozumienia z „Solidarnością”, Andrzej Kurz pisze o 60-letniej znajomości z Mieczysławem Rakowskim, a Helena Szczodry na przykładzie Polski o kobietach w Kościele katolickim. Adres redakcji: 31-052 Kraków, ul. Miodowa 41, [link widoczny dla zalogowanych]
Najnowszy numer „ZDANIA” (1-2/2009) jest już dostępny w salonach EMPiK w ponad 80 miastach. Następne numery będą również kolportowane w tej sieci. Osoby zainteresowane nabyciem „ZDANIA” z lat poprzednich proszone są o kontakt z wydawcą: Firma Wydawnicza TRANS-KRAK, 30-134 Kraków, ul. Kunickiego 5, tel.: (0-12) 637-94-37, e-mail: [link widoczny dla zalogowanych].
Spoiwem lewicy są dziś
postulaty:
Nieodwracalność podstawowych zdobyczy welfare state (ubezpieczenia społeczne, publiczna służba zdrowia, darmowa edukacja. Domaganie się ich anulacji jest klasycznym wstecznictwem).
nNiezgoda na „świętość” i aksjologiczną nadrzędność prawa własności prywatnej.
Prywatyzacja tylko ze względów pragmatycznych, reprywatyzacja jako absolutny wyjątek.
Niedopuszczalność ekspropriacji na rzecz właścicieli sprzed wielu lat. Zasada „grubej kreski” w tych sprawach, bo przywracaniu „prawowitych właścicieli” nie będzie końca.
W warunkach polskich:
Niezgoda na wszelkie formy instytucjonalizacji rządów, a także nieformalnej władzy tzw. elit, zwłaszcza zaś tych, które skompromitowały przez nadużycie sztandar „postsolidarności”.
nKrytyka mitotwórstwa służącego tym elitom, zwłaszcza mitów „kombatanckich”.
9 X 2007
Na konferencji Fundacji im. Stefana Batorego na temat „Państwo i społeczeństwo wg PiS” (8 października 2007 r.) wiele uwagi poświęcono problemom rzekomego „braku zerwania z komunistyczną przeszłością”.
W rzeczywistości zerwanie takie nastąpiło, i to nie tylko przez zmianę nazwy państwa i nowelizację konstytucji, lecz również w bardzo kontrowersyjnej formie symbolicznej: przez zaproszenie prezydenta Jaruzelskiego na inauguracyjną ceremonię Wałęsy (22 XII 1990) przejęcia insygniów władzy z rąk emigracyjnego prezydenta, Ryszarda Kaczorowskiego (niemal zupełnie nieznanego w kraju), oraz ogłoszenie narodzin III RP, czyli symboliczny powrót do 1939 r. oraz uznanie dziejów PRL za „czarną dziurę”. Nie było to gestem w stronę narodowego pojednania! Było świadomym poniżeniem rządowej strony Okrągłego Stołu oraz delegalizacją PRL, czyli (co nie od razu zostało zauważone) potraktowaniem patriotów PRL-owskich jako kolaborantów z nielegalną władzą. Znamienne, że niewłaściwość tego triumfalistycznego gestu odnotował również Jerzy Giedroyc.
Sprawiedliwość historyczna, jak śmiem sądzić, wymagała raczej gestu pojednawczego, pozwalającego uczciwym patriotom PRL-owskim zachować poczucie godności. Nowe władze powinny były zdawać sobie sprawę, że PRL była najsłabszym ogniwem międzynarodowego komunizmu, że PZPR po roku 1956 nie „budowała” komunizmu, lecz różnymi sposobami wymigiwała się od tego, przywracając świadomie lub nieświadomie polską narodową „tożsamość”, łącznie z jej przywarami.
IPN-owski historyk Maciej Korkuć głęboko myli się, twierdząc, że „wszystkie kolejne ekipy kierownicze partii były faktycznie ideowymi dziećmi Stalina” („Patriotyzm Polaków”, Kraków 2006, s. 198) i że istniała ciągłość między Polską Gomułkowską a interwencjonalizmem KPP. W rzeczywistości Gomułka postawił na narodową legitymizację partii, krytykując stanowisko KPP w kwestii narodowej punkt po punkcie, od początku do końca. Konsekwencją postawienia znaku równości między PRL a „komunizmem” było świadome dążenie do wykluczenia „komunistów” ze wspólnoty narodowej, stygmatyzowanie ich jako „nominalnych” jedynie Polaków oraz zakaz współdziałania partii „postsolidarnościowych” z SdRP, a następnie SLD. Była to więc polityka ideowej dyskryminacji, całkowicie sprzeczna z zasadą, iż nikogo nie wolno dyskryminować ze względu na „światopogląd, opinie polityczne lub wszelkie inne” (Karta Praw Podstawowych UE). Więcej nawet: niejednokrotnie wyrażano przekonanie (m.in. w polemikach ze mną), że mniejszościami podlegającymi prawnej ochronie są tylko mniejszości etniczne i wyznaniowe, „komuniści” natomiast mniejszością taką nie są, a więc powinni bezwarunkowo podporządkować się narodowej większości, wyrzekając się prawa do obrony własnej tożsamości i własnej pamięci.
Powinni nawet zgodzić się, że
mają „gorsze biografie”,
i pokornie akceptować wynikające stąd konsekwencje. Nawet „Gazeta Wyborcza” nie zawahała się stwierdzić, że ekskomunistom „mniej wolno”.
Łatwość, z jaką wiele osób zaakceptowało te wyobrażenia o „moralno-politycznej jedności narodu” (świadomie używam sformułowania z czasów PRL), świadczy moim zdaniem o sile odruchów kolektywistycznych i niedostatecznym przygotowaniu do akceptacji liberalnego pluralizmu. Z drugiej strony, zjawisko to zmusiło osoby przywiązane do zasad liberalnych do przeciwstawienia się wojującemu „antykomunizmowi” w imię elementarnej politycznej przyzwoitości. W tych warunkach nie było możliwe zbudowanie społeczeństwa liberalno-demokratycznego opartego na podziałach wedle programów politycznych i racjonalnie rozumianych interesów. Wedle ideologii PiS w obronie „komunistów” wystąpiły inteligenckie „salony”, co było ceną za porozumienie elit zawarte przy Okrągłym Stole. Nie jest to prawdą, aczkolwiek prawdą jest niestety, że „salony towarzyskie” odgrywały w III RP nienaturalnie wielką rolę opiniotwórczą.
Aby nie być gołosłownym, pozwolę sobie przywołać konkretny przykład. W końcu 2000 r.
(12 XI 2000) na łamach „TP” pojawił się programowy artykuł Piotra Wojciechowskiego pt. „Między bunkrem a salonami”. Przeczytaliśmy w nim, że „salon”, czyli „nieformalna struktura stojąca na straży cnót obywatelskich”, w poufnych rozmowach ustalająca role i reputacje, jest jedynym środkiem obrony przeciwko „bunkrowi”, czyli nieformalnej strukturze SLD kierującej z ukrycia wszystkim, co złe.
Trudno w to uwierzyć, ale można to przeczytać. O tym zaś, że „salon” traktował swą misję bardzo serio, świadczą takie fakty jak odmowa udzielania łamów wymienionego tygodnika takim osobom jak Andrzej Drawicz lub Bronisław Łagowski – pierwszemu za nazbyt przyjazny stosunek do Rosji (co uchodziło za politycznie niepoprawne), drugiemu za obronę państwowości PRL-owskiej.
Myślę, że po upływie dziesięciu lat mogę już pozwolić sobie na odnotowanie faktu zabawnego wprost w swej małostkowości. Otóż dodatek kulturalny do wymienionego tygodnika pt. „Kontrapunkt” odnotowywał wszystkie, najmniejsze nawet wyróżnienia (a nawet urodziny) zaprzyjaźnionych ludzi kultury i humanistów, ale całkowicie przemilczał międzynarodową nagrodę im. Eugenio Balzana, wręczoną polskiemu uczonemu za „wyjątkowe osiągnięcia w dziedzinie badań nad myślą narodów słowiańskich”, mimo że przy wręczaniu tej nagrody, przyznanej uprzednio też ludziom tej miary co Emmanuel Levinas, następnie zaś Paul Ricoeur, obecny był ambasador RP oraz osoby bliskie redakcji „TP”. Czy było to niedopatrzeniem? Nie – było to zastosowaniem reguły, że reputację polskich humanistów powinno się ustalać po konsultacjach z odpowiednimi gremiami w Polsce. O tym, że było to regułą właśnie, a nie wyjątkiem, świadczy dobitnie fakt, że w ogóle nie omówiła tej nagrody „Rzeczpospolita”, mimo że dziennikarze z tej gazety obecni byli na uroczystości jej wręczenia. „Gazeta Wyborcza” zaś drastycznie zmarginalizowała tę nagrodę, nie podając nawet, od kogo i gdzie ją otrzymałem. „Polityka” z kolei, która nieco wcześniej wyróżniła mnie nagrodą za książkę „Marksizm i skok do królestwa wolności”, otrzymała ode mnie faks z informacją o nagrodzie Balzana, ale – o czym powiedział mi dyskretnie jeden z jej redaktorów – świadomie zrezygnowała z podania tego faktu do wiadomości publicznej.
To przemilczenie
lub totalne zmarginalizowanie prestiżowej nagrody międzynarodowej, nazywanej „włosko-szwajcarskim Noblem” i wręczanej w pałacu Kwirynalskim przez prezydenta Włoch, było tak drastyczne, że parę osób (Bronisław Łagowski, Andrzej de Lazari) ze zdziwieniem odnotowało to w prasie. Jak z tego widać, elity nie były skłonne do pochopnego bratania się. Przeciwnie: bano się „grzesznych związków” nie tylko z „komunistami”, lecz również z ludźmi nazbyt niezależnymi, a więc niepoddającymi się sterowaniu przez „salony”.
Ów lęk postsolidarnościowych elit (używam słowa „elita” z niechęcią, w krajach demokratycznych bowiem nikt sam siebie do elity nie zalicza) przed posądzeniem o „grzeszne związki” był tak wielki, że prowadzić mógł prostą drogą do odrzucenia potencjalnych sojuszników i do politycznego samobójstwa. Tak właśnie stało się z Unią Wolności, która po uchwaleniu w roku 1997 r., przy współudziale SLD, liberalno-demokratycznej konstytucji zawarła sojusz z antykomunistyczną prawicą Mariana Krzaklewskiego, czyli pośrednio z księdzem Rydzykiem. Polityka III RP określana była więc na wszystkich szczeblach, z kulturą włącznie, nie przez „grzeszne związki”, ale przez paniczny lęk przed takimi związkami.
5 XII 2007
W dniu wczorajszym, w sali Lustrzanej pałacu Staszica odbywała się promocja zbioru artykułów Zbigniewa Pełczyńskiego opublikowanego przez Wydawnictwo Naukowe „Scholar” pod tytułem „Polska droga od komunizmu. Refleksje nad historią i polityką 1956-2006”. Miałem przyjemność zagaić dyskusję nad tą książką mojego starego przyjaciela, wybitnego naukowca z Oksfordu, a zarazem zasłużonego organizatora współpracy naukowej między Oksfordem a uniwersytetami polskimi oraz założyciela pionierskiej szkoły liderów w Warszawie.
Poznałem Zbigniewa Pełczyńskiego jesienią 1960 r. jako stypendysta Fundacji Forda w oksfordzkim St. Anthony's College. Przeczytałem wówczas (w maszynopisie) jego rozprawę doktorską o pismach politycznych Hegla, polemizującą z błędną interpretacją heglizmu w słynnej książce K. Poppera „The Open Society and its Enemies”. W swej dysertacji habilitacyjnej o rosyjskim słowianofilstwie pt. „W kręgu konserwatywnej utopii. Struktura i przemiany rosyjskiego słowianofilstwa” (PWN 1964) odnotowałem (na s. 259), że w interpretacji sporu słowianofilów z heglizującymi okcydentalistami dużą pomoc okazała mi „analiza rozpraw politycznych Hegla w nieopublikowanej pracy doktorskiej Zbigniewa Pełczyńskiego »Hegel's Minor Political Writings” (July 1956)«.
Było to ważne dlatego, że Hegel traktowany był jako główny inspirator konserwatywno-romantycznego historyzmu słowianofilów, czyli kierunku krytykującego racjonalizm i liberalizm jako zjawisko swoiście zachodnie, obce wartościom wspólnotowym reprezentowanym ponoć przez chrześcijańską Rosję. W rzeczywistości było na odwrót: Hegel był oczywiście sojusznikiem rosyjskich liberalnych okcydentalistów, a nie romantycznych, antyzachodnich konserwatystów. Antycypował Weberowską koncepcję rozwoju jako racjonalizacji stosunków społecznych, racjonalnej biurokracji i więzi społecznej
typu kontraktualnego, bronił więc (używając kategorii F. Tönniesa) zracjonalizowanego Gesellschaft, a nie organicznego Gemeinschaft. W świetle analiz Pełczyńskiego było zupełnie oczywiste, że reprezentował szeroko rozumianą tradycję liberalną, a nie tradycję „myślenia konserwatywnego” w sensie Mannheima lub w sensie Popperowskiego „trybalizmu”. Inna rzecz, że był to liberalizm etatystyczny, kładący nacisk na rolę państwa w procesie racjonalizacji stosunków społecznych.
Moje późniejsze badania nad myślą rosyjską, m.in. nad Borysem Cziczerinem oraz tzw. szkołą państwową w rosyjskiej historiografii potwierdzały na każdym kroku, że w sporze o Hegla rację miał Pełczyński właśnie, a nie Popper, i że tradycji liberalnej nie można utożsamiać z liberalizmem anglosaskim. W krajach Europy kontynentalnej, zwłaszcza w Prusach i w Rosji, ważną rolę odgrywał liberalizm etatystyczny, mogący nawiązywać do idei racjonalnego państwa w tradycji heglowskiej.
Bezpośrednią współpracę ze Zbyszkiem nawiązałem z okazji ważnej pracy zbiorowej pt. „Conceptions of Libertyin Political Philosophy” (pod red.
Z. Pełczyńskiego i J. Graya, Athlone Press, Londyn 1984). Z inicjatywy Pełczyńskiego, który rozmawiał ze mną na ten temat w Warszawie jesienią 1981 r., napisałem do niej rozdział
o koncepcji wolności u Marksa.
Przedyskutowałem ten tekst z Leszkiem Kołakowskim w Canberze (z okazji jego Tanner Lecture wygłoszonego na Australijskim Uniwersytecie Narodowym w 1982 r.), a następnie posłałem go Izajaszowi Berlinowi, który ocenił go entuzjastycznie. Niestety, wbrew początkowym ustaleniom, książka ukazała się bez przedmowy Berlina, nie chciał on bowiem firmować swym nazwiskiem rozdziału o Hannie Arendt, której nie cierpiał. Pełczyńskiemu bardzo zależało oczywiście na przedmowie Berlina, którego uważał za jednego ze swych mistrzów, ale nie chciał płacić za to uleganiem prywatnym fobiom wielkiego skądinąd człowieka. Sądzę, że to wierność standardom bezstronności cechowała Pełczyńskiego na wszystkich etapach jego działalności.
Najważniejszym punktem stycznym między moimi zainteresowaniami a badaniami Pełczyńskiego stała się sprawa polska w okresie kryzysu „realnego socjalizmu”. W przeddzień stanu wojennego wyjechałem do Australii na zaproszenie Australijskiego Uniwersytetu Narodowego (ANU). Nieco później, do tego samego Zakładu Historii Idei Eugeniusza Kamenki przyjechał na kilka miesięcy Pełczyński jako visiting Fellow. Widywaliśmy się wówczas codziennie, a sprawy polskie były głównym tematem naszych rozmów. Już wtedy stało się dla mnie jasne, że łączy nas duża zbieżność poglądów. Obaj nie ulegaliśmy zjawisku, które Leon Petrażycki nazywał „zarażaniem się emocjonalno-intelektualnym”, czyli spontaniczną uległością wobec dominujących emocji grupowych. Pozwalało nam to dystansować się od środowisk, które zareagowały na wprowadzenie stanu wojennego demonizacją PRL, interpretowaniem rzeczywistości PRL-owskiej w kategoriach manichejskiej walki „dobra” (opozycji) ze „złem” (władzą), a więc w rezultacie pseudoantykomunistyczną histerią (używam słowa „pseudo”, ponieważ za prawdziwy „antykomunizm” uważam walkę z komunizmem autentycznym, ofensywnym i pewnym siebie, a nie walkę z geopolitycznym realizmem reżymu Jaruzelskiego). Dlatego już wówczas uświadomiłem sobie istotną zbieżność między poglądami mojego przyjaciela z Pembroke College a własnym postrzeganiem tego, co stało się w Polsce.
Uroczyście promowana wczoraj książka Zbyszka poświęco-
na jest „polskiej drodze od komunizmu”. Zgodnie z obowiązującym schematem ideologicznym należało się spodziewać, że autor rozpocznie drogę odwrotu od komunizmu od narodzin „Solidarności” oraz od ukształtowania się w PRL wielonurtowego ruchu opozycji zewnątrzsystemowej. W rzeczywistości jednak Pełczyński dowodzi, że proces dekomunizacji Polski rozpoczął się w roku 1956! Zacytujmy:
„Twierdzę, że »polska droga do komunizmu« stała się, od roku 1956, drogą od komunizmu. Stało się to nader oczywiste podczas piętnastu nadzwyczajnych miesięcy pomiędzy sierpniem 1980 a grudniem 1981 r. Wierzę, jednak, i będę próbować wykazać, iż Polska weszła na drogę od komunizmu na długo przed narodzinami »Solidarności«, i że wydarzenia lat 1980-1981 rozwijały się w tak dramatycznym tempie właśnie ze względu na ten tak długi okres przygotowawczy” (s. 152, podkr. AW). Cytat ten pochodzi z wykładu Pełczyńskiego pt. „Poland: The Road from Communism”, wygłoszonego w Oksfordzie w roku 1982. Uzasadniając ten pogląd, uczony oksfordzki nie zawahał się przed sformułowaniem tezy, że „wkład Gomułki w rozwój komunizmu, jeśli oceniać go obiektywnie, był ogromny” (s. 157). Rozwinął ją w punktach, które uważam za właściwe powtórzyć jego własnymi słowami, aczkolwiek z wprowadzeniem maksymalnych skrótów. A więc:
„Po pierwsze, system komunistyczny utracił piętno sowieckiego pochodzenia i sowieckiej dominacji (...). Po drugie, Gomułka uczynił system akceptowalnym, utrzymując przymus na minimalnym poziomie (...). Po trzecie, Gomułka zniósł wiele dokuczliwych środków kontroli osobistej, zwłaszcza kontaktów z Zachodem (...). Po czwarte, zaprzestano urabiania kultury wedle kanonów z socrealizmu czy innych oficjalnych dogmatów. Uniwersytety i instytucje badawcze zyskały pewną samorządność, marksizm-leninizm był teraz traktowany jako jedno z wielu możliwych stanowisk, co prawda nadal popierane przez partię rządzącą i silnie subsydiowane (...). Stowarzyszenia zawodowe i kulturalne cieszyły się szeroką autonomią (...), jedno czy dwa spośród nich, jak na przykład Związek Literatów Polskich, zupełnie wyzbyły się charakteru ideologicznego”.
„Wreszcie, również w ramach PZPR Gomułka wprowadził znaczny zakres wolności. Marksizm-leninizm pozostał oficjalną doktryną, nie wolno go było kwestionować publicznie, ale władze partyjne
nie wnikały zbyt głęboko
w stan umysłu członków partii – liczyło się tylko zewnętrzne zachowanie. Agnostycyzm ideologiczny był powszechny, nawet praktyki religijne były tolerowane. Partia stała się raczej szeroko otwartym kościołem politycznym niż fanatyczną sektą – jej celem nie było wybawienie dusz z oków przesądów religijnych, lecz skuteczne zarządzanie państwem i rozwojem gospodarczym. Nie wynikało to z wewnętrznej przemiany duchowej – partia naprawdę nie miała w tej sprawie wyboru. Po roku 1956 mogła znaleźć kandydatów, tylko nie kładąc nacisku na ideologiczną ortodoksję. Inaczej niż partia stalinowska, która próbowała dostosować do siebie kraj, partia dostosowywała się teraz do kraju”.
Rozszerzenie zakresu wolności, o którym tu mowa, polegało przede wszystkim (co dodaję od siebie) na uznaniu, że obok płaszczyzny „preferencji” i „ingerencji”, czyli obok poglądów narzucanych lub zakazanych, może istnieć „płaszczyzna tolerancji”, czyli poglądów, których partia ani nie zakazuje, ani nie narzuca. Wedle wspomnień Jerzego Putramenta, była to polityka „wprowadzana odgórnie, z całą świadomością” już od wiosny 1956 r. (J. Putrament, „Pół wieku. Poślizg”, KiW, Warszawa 1987, s. 156-157). W praktyce okazało się to ustępstwem zasadniczym, umożliwiającym kształtowanie niezależnej kultury i myśli humanistycznej, a w dalszej konsekwencji również elementów bezpośredniej debaty nad stanem kraju.
Na krótką metę innowacje te walnie przyczyniły się do stabilizacji systemu, ale w skali historycznej oznaczały w istocie początek generalnego odwrotu od komunistycznej ofensywy – rezygnację z legitymizowania systemu komunistycznym ideałem, głęboką erozję ideologicznej wiary, zatrzymanie „budownictwa komunizmu” na etapie tego, co już osiągnięto i co należy reformować pragmatycznie, a więc w praktyce w kierunku przeciwstawnym obowiązującej do niedawna wizji przyszłości. Kilkanaście lat później Leonid Breżniew ujął to w formule stania na gruncie „realnie istniejącego socjalizmu”, przeciwstawiając ten postulat zaangażowaniu Chruszczowa w „przyspieszone budownictwo komunizmu”.
W Polsce jednak ów proces deideologizacji komunistycznej de nomine władzy, a więc faktycznego porzucania komunizmu, był nie tylko chronologicznie wcześniejszy, lecz również znacznie głębszy i dalej idący. Po krótkotrwałej próbie zastąpienia komunistycznej legitymizacji władzy jawnym nacjonalizmem nastał czas pragmatycznego modelu Gierka, następnie zaś (w roku 1980) próba modelu konsultacyjnego, a po stanie wojennym eksperymentowanie z pluralizmem w ramach ustroju autorytarnego wciąż, ale niepróbującego restaurować ideologicznej więzi z tradycją komunizmu. Negocjacyjna forma zmiany ustroju w roku 1989 była więc zakończeniem, a nie początkiem, długiego procesu faktycznej dekomunizacji.
W moim magnum opus pt. „Marksizm i skok do królestwa wolności” (Stanford 1995, przekł. pol. Warszawa 1996), a także w artykułach pisanych w latach 1980. i 1990. zebranych w tomie „Polskie zmagania z wolnością. Widziane z boku” („Universitas”, Kraków 2000), rozwinąłem identyczne niemal poglądy na ewolucję „realnego socjalizmu”. W roku 1993 pisałem więc na łamach pisma „Res Publica Nowa”, że popaździernikowy „realny socjalizm” PRL „nie przybliżał się do komunizmu, lecz od niego oddalał. A skoro tak, to nazwanie go komunizmem jest jedynie manipulacją negatywnymi konotacjami słowa komunizm.
Ustrój PRL nie był komunizmem ani z punktu widzenia doktryny marksistowskiej, ani z punktu widzenia kierownictwa PZPR lub KPZR, ani wreszcie z punktu widzenia zwykłego zdrowego rozsądku. Społeczeństwo polskie było antykomunistyczne nawet wtedy, gdy udzielało poparcia kolejnej ekipie rządowej (np. ekipie Gierka). Przytłaczająca większość członków PZPR dystansowała się od komunizmu i bardzo nie lubiła komunistycznego rodowodu swej partii. Stawianie znaku równości między realnym socjalizmem a komunizmem, lub między partyjnymi a komunistami, jest dowodem złej woli lub elementarnego niezrozumienia PRL jako rzeczywistości społecznej, psychologicznej i ideologicznej” (patrz „Polskie zmagania z wolnością”, s. 121).
Paweł Śpiewak w książce „Pamięć po komunizmie” (Gdańsk, 2005) poddał te moje poglądy dewastującej w swym mniemaniu krytyce, wyrażającej obiegowe opinie „obozu postsolidarnościowego”. Jeszcze surowiej odniósł się do nich Tomasz Wołek, zarzucając Śpiewakowi, że potraktował moje poglądy poważnie, podczas gdy wystarczyłoby rozprawić się z nimi „w krótkich abcugach”
i wykluczyć mnie
z grona uczestników debaty politycznej jako głosiciela absurdów (patrz „Przegląd Polityczny”, nr 73-74, 2005, s. 68-69).
Obaj autorzy odrzucili więc rozróżnienie między komunizmem we właściwym sensie tego terminu, określającym pewną wizję przyszłości, a „komunizmem” w żargonie dziennikarskim, jako określaniem wszelkich systemów, w których władzę sprawuje partia uważająca się (bądź w jakimkolwiek sensie, choćby tylko „genetycznym”) za komunistyczną. Za absurdalny uznali opis popaździernikowej Polski Ludowej jako kraju, w którym ledwie zaczęto budować fundamenty komunizmu i w którym partia rządząca nie chciała kończyć tej budowy w imię własnej wygody, ustępliwości wobec opinii oraz, last but not least, z powodu uwolnienia się od mentalności komunistyczno-totalitarnej. A przecież tak właśnie było – wbrew iluzjom antykomunistycznej opozycji pragnącej widzieć się w roli heroicznych zwycięzców komunistyczno-totalitarnego smoka. Na poglądy sformułowane tak mocno jak w wypadku Wołka, do którego nie mam żadnych osobistych uprzedzeń, odpowiedzieć muszę równie stanowczo. Ideologowie „obozu postsolidarnościowego”, postrzegający zmianę ustrojową jako swoją własną wyłączną zasługę, ulegają kombatanckiemu zaczadzeniu, a więc nie potrafią formułować ani rozumieć diagnoz z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora, jakim był oczywiście Pełczyński. Ja zaś świadomie broniłem się przed emocjonalno-intelektualnym zarażeniem się ideologią antykomunistycznej opozycji, widziałem w niej bowiem symplifikatorstwo, którego nie byłem w stanie akceptować. Dlatego też opatrzyłem swój zbiór artykułów uczciwym podtytułem „Widziane z boku”. To „patrzenie z boku” okazało się zbieżne z perspektywą oksfordczyka.
Jest rzeczą oczywistą, że to, co dostrzega się „z boku”, inne jest od tego, co widzi się „od środka”. To pierwsze wydłuża dystans, co dla ludzi zaangażowanych w walkę bywa bolesne, a czasem krzywdzące, ale to drugie, czyli spojrzenie wyłącznie „od środka”, zakłada z reguły jakiś zbiorowy egocentryzm, niebezpiecznie absolutyzujący własne racje. Kombatancki syndrom „obozu posierpniowego”, koncentrujący się na krzywdach doznanych od komunizmu, gloryfikujący własne zwycięstwa i jednocześnie obsesyjnie tropiący we własnych szeregach przejawy słabości utożsamiane ze zdradą, zbyt mocno zaciążył nad życiem umysłowym odrodzonej Polski, zainstalował w niej klimat opresyjności, podejrzliwości i szantażu. Dlatego właśnie tak cenne jest, moim zdaniem, uzupełnienie spojrzenia od wewnątrz na polskie zmagania z komunizmem spojrzeniem z zewnątrz, pozwalającym lepiej zrozumieć złożoność rzeczywistości PRL-owskiej, wyodrębnić w niej różne etapy i zobaczyć je w perspektywie porównawczej.
Należy mocno podkreślić, że błędu absolutyzowania własnych zaangażowań ideowych nie należy rozumieć wąsko, przypisując go jedynie zwolennikom odwetowej, skrajnie lustracyjnej ideologii tzw. IV Rzeczypospolitej. „Manichejskim” uproszczeniem w ocenie przeciwnika grzeszyli w tej czy innej mierze wszyscy przedstawiciele opozycji antysystemowej, a następnie „obozu posierpniowego”. Typowym tego przykładem było i jest do dziś
uporczywe ignorowanie
znaczenia przełomu październikowego 1956, a więc tego właśnie wydarzenia, w którym Pełczyński (wraz z niżej podpisanym) dostrzegł początek wychodzenia Polski z komunizmu. Anna Bikont i Joanna Szczęsna dobitnie wyraziły to stanowisko w swej książce „Lawina i kamienie” (Prószyński i S-ka, Warszawa 2006, s. 310), stwierdzając obcesowo: „Z dzisiejszej perspektywy nie ulega wątpliwości, że Październik '56 skończył się od razu w październiku”. Co gorsza, analogiczny pogląd znajdziemy w monumentalnym dziele L. Kołakowskiego „Główne nurty marksizmu” („Aneks”, Londyn 1988, s. 1151), w którym czytamy: „Tak zwany »październik polski«, czyli objęcie władzy przez Gomułkę i jego ekipę, nie był bynajmniej początkiem społecznej czy kulturalnej odnowy albo »liberalizacji«, ale przeciwnie, początkiem jej końca”.
W świetle świetnego rozwoju kultury i nauki polskiej w pierwszej dekadzie po Październiku, w tym również wspaniałego rozkwitu myśli samego Kołakowskiego, są to w mojej ocenie słowa bulwersująco niesprawiedliwe, jaskrawo kontrastujące z przedstawionymi wyżej poglądami Pełczyńskiego.
Przyczyną tej skrajnej jednostronności autora „Głównych nurtów marksizmu” była „niecierpliwość w sprawach narodowych”, przed którą przestrzegał Norwid. Polegała ona na nadziei, że partia zdemokratyzuje się od wewnątrz, dopuszczając do procesów decyzyjnych swe skrzydło „rewizjonistyczne”, to zaś było ewidentnie niebezpieczną utopią, niemogącą liczyć na tolerancję ZSRR i innych naszych sąsiadów. Realną „mądrością etapu” (wyrażenie St. Stommy) była liberalizacja bez politycznej demokratyzacji, tego jedynie oczekiwało od partii społeczeństwo polskie – w odróżnieniu od ambitnych „rewizjonistów” partyjnych, nie mniej wyobcowanych społecznie niż partyjni „dogmatycy”. Ja osobiście, jako młody człowiek nienależący do PZPR i powiązany (podobnie jak Pełczyński) ze środowiskami AK-owskimi, nie myślałem nawet o politycznej demokratyzacji partii, a więc nie przeżyłem rozczarowania, które stało się udziałem Kołakowskiego. Oczekiwałem od partii tego jedynie, aby ograniczyła zakres swej władzy i aby nie przestając być partią autorytarną (bo tylko taka partia mogła spełniać rolę klosza ochraniającego odrębności polskie), zrezygnowała z aspiracji totalitarnych i z prymatu ideologii nad celami ogólnonarodowymi. Sądzę, że na tym właśnie polegał niepisany kontrakt między władzą a społeczeństwem polskim zawarty w roku 1956. Mimo klęski poniesionej przez wewnątrzpartyjnych rewizjonistów Gomułka w gruncie rzeczy dotrzymał tej umowy: Polska po roku 1956 była przecież krajem wychodzącym już z ortodoksyjnego komunizmu, zupełnie innym niż w czasach stalinowskich.
W omawianej książce Pełczyńskiego znajdujemy bardzo ciekawe potwierdzenie tezy, iż liberalizacja kulturalna była z punktu widzenia reżymu Gomułkowskiego czymś zupełnie różnym od jawnej opozycji politycznej. Cytuję:
„W 1966 roku Kołakowski został w końcu wyrzucony z partii za wygłoszenie do audytorium złożonego ze studentów krytycznej mowy w dziesiątą rocznicę polskiego Października. Jednak w rok później Państwowe Wydawnictwo Naukowe wydało zbiór jego esejów filozoficznych pod tytułem »Kultura i fetysze«. Wyglądało to tak, jak gdyby partia usiłowała rozróżnić Kołakowskiego – niepoprawnego kolegę partyjnego – od sławnego myśliciela marksistowskiego i profesora filozofii. Pierwszego należało doprowadzić do porządku, nie miało to jednak wpływu na traktowanie drugiego. Dopiero po marcu 1968 nałożono totalną blokadę na publikacje jakichkolwiek tekstów Kołakowskiego” (s. 79). Cytat ten chciałbym opatrzyć drobnym uściśleniem: „Kultura i fetysze” (1967) nie były już dziełem marksistowskim, ale znakomitą dokumentacją rozstawania się Kołakowskiego z marksizmem. Ale w ogólnej ocenie omawianego okresu całkowicie zgadzam się z Pełczyńskim. W wyniku przełomu październikowego Polska definitywnie zerwała z ideologicznym monopolem marksizmu-leninizmu. Marksizm, zarówno w filozofii, jak i w socjologii (zwłaszcza w szkole Juliana Hochfelda) rozwijał się twórczo i coraz swobodniej, współistniejąc z kierunkami niemarksistowskimi. Wydział Filozofii UW z Leszkiem Kołakowskim i Bronisławem Baczką przeżywał złoty okres swego rozwoju. Ja osobiście wykorzystałem te możliwości w sposób maksymalny, dzięki czemu zaliczony zostałem w latach 1964-1965 (wraz z L. Kołakowskim, B. Baczką i J. Szackim) do współtwórców tzw. warszawskiej szkoły historii idei.
Nic dziwnego więc, że zareagowałem na pojawienie się „Głównych nurtów marksizmu” obszernym listem do Kołakowskiego, pisanym w Genewie w dniach 27 lutego – 3 marca 1979 r. Wyraziłem w nim m.in. stanowczy sprzeciw wobec tezy, iż Październik 1956 był „początkiem końca kulturalnej odnowy”, pisząc, iż był to tylko „początek końca politycznych aspiracji rewizjonizmu”. „Odnowa kulturalna” stała się natomiast faktem niewątpliwym.
Było tak w samej rzeczy. Wystarczy przypomnieć
samorzutne zniknięcie socrealizmu
(wciąż duszącego rozwój literatury i sztuki w krajach sąsiedzkich), wspaniałe osiągnięcia kinematografii i teatru, triumfalny powrót i świetny rozwój socjologii oraz wytrwałą pracę historyków, cierpliwie demontujących, cegiełka po cegiełce, fundamenty historycznej indoktrynacji zbudowane przez stalinowską konferencję otwocką 1952 r.
Zjawisk tych nie da się wyjaśnić przy traktowaniu dziejów PRL jako „czarnej dziury”. Studia Pełczyńskiego, ukazujące dzieje popaździernikowej PRL jako historię wychodzenia z komunistycznej zapaści, rzucają natomiast wiele światła na procesy tak bardzo dziś ignorowane lub zniekształcane.
23 III 2008, Nieborów
W tygodniku „Europa” z dn. 23 marca znajduję wywiad B. Łozińskiego z Leszkiem Kołakowskim pt. „Wiara fundamentem istnienia”. Leszek stwierdza w nim m.in., że nie wie, co to dziś lewica! Bo w równość wobec prawa wierzą ponoć wszyscy i nawet państwo laickie „nie jest monopolem ruchów lewicowych”. Co do liberalizmu, to „zawsze, przynajmniej w Europie, liberalizm oznaczał wolny rynek” (s. 4), a Kościół ponoć „akceptuje liberalizm ekonomiczny”.
Zdziwiłem się. Po pierwsze (o czym pisałem wielokrotnie), liberalizm wcale nie zawsze utożsamiał się z ideologią wolnorynkową, a nauka społeczna Kościoła (zwłaszcza w wykładni Jana Pawła II) liberalizmu ekonomicznego nie akceptuje. Ale mniejsza o to. Co z tą lewicą?
Moim zdaniem, spoiwem lewicy są dziś następujące postulaty:
– Nieodwracalność podstawowych zdobyczy welfare state (ubezpieczenia społeczne, publiczna służba zdrowia, darmowa edukacja. Domaganie się ich anulacji jest klasycznym wstecznictwem).
– Niezgoda na „świętość” i aksjologiczną nadrzędność prawa własności prywatnej. Prywatyzacja tylko ze względów pragmatycznych, reprywatyzacja jako absolutny wyjątek. Niedopuszczalność ekspropriacji na rzecz właścicieli sprzed wielu lat. Zasada „grubej kreski” w tych sprawach, bo przywracaniu „prawowitych właścicieli” nie będzie końca.
– Horyzontalna i wertykalna (pokoleniowa) solidarność społeczna.
– Etyczny indywidualizm. Odrzucenie dyktatury wspólnoty, narodu, państwa. Dyktatura w imię wartości kolektywistycznych to śmiertelny grzech komunizmu, od którego lewica musi się odżegnać.
W warunkach polskich:
– Niezgoda na etnocentryzm i politykę nienawiści. W tym bezwarunkowe odrzucenie żądań pozasądowej lustracji i pomysłów dyskryminowania ekskomunistów.
– Niezgoda na wszelkie formy instytucjonalizacji rządów, a także nieformalnej władzy tzw. elit, zwłaszcza zaś tych, które skompromitowały przez nadużycie sztandar „postsolidarności” (co nie łączyłoby się z jakąkolwiek dyskryminacją jednostek).
– Krytyka mitotwórstwa służącego tym elitom, zwłaszcza mitów „kombatanckich”.
– Odrzucenie orwellowskiej nowomowy, czyli prób zdominowania społeczeństwa przez narzucenie języka (np. „roszczenia” zamiast „uprawnienia”, „dziecko” lub nawet „Polak” jako określenie embrionu itp.).
– Protest przeciwko próbom monopolizacji wartości narodowych, w tym zwłaszcza przeciwko próbom konstruowania i narzucania „jednej pamięci narodowej”, wykluczającej tradycje polskiej lewicy.
– Maksymalny obiektywizm w ocenie Polski Ludowej, z szacunkiem dla ludzi dobrze ją wspominających oraz w trosce o to, aby jej zaczerniony obraz nie stawał się narzędziem prawicowej indoktrynacji.
– Obrona cywilizowanych zasad państwa prawa. W związku z tym stanowczy sprzeciw wobec zawłaszczania zasług i czynienia z tego specjalnych uprawnień („nam więcej wolno”) oraz wobec polityki traktowania kogokolwiek jako „obywatela drugiej kategorii”.
– Niezgoda na rusofobię, odrzucenie, rzecz jasna, wszelkich form antysemityzmu.
– Odrzucenie pseudoantykomunizmu, tj. antykomunizmu bez komunistów, służącego dyskryminacji postpeerelowskiej lewicy, przy jednoczesnym antykomunizmie we właściwym sensie tego terminu. Wiedza o tym, czym był komunizm, umiejętność odróżniania jego odmian i faz, aby nie być bezbronnym wobec antykomunistycznej prawicy. Umiejętność przeciwstawienia się poglądowi L. Kołakowskiego (patrz wspomniany wyżej wywiad, s. 3), że słowo „socjalizm” zostało „zmonopolizowane przez leninowską wiarę i praktykę”.
– Czy również sprawy obyczajowe i moralne? Tak, w zakresie rzeczywistego równouprawnienia kobiet, kontroli urodzin, kontracepcji. Swoboda obyczajowa w rozsądnych granicach, bo przesada pod tym względem to nie lewicowość, lecz kontrkulturowy libertynizm.
W nawiązaniu do Leszka Kołakowskiego przypomnieć należy również „postawę nieustannej czujności wobec wszelkich absolutów”, z którą tak mocno identyfikował się w młodości. Programowy antyfundamentalizm, antydogmatyzm, niezależność myśli. Na lewicę dogmatyczną, fundamentalistyczną, miejsca już nie ma.
Post scriptum (styczeń 2009):
W książce Tony Judta „Reappraisals. Reflections on the Forgotten Twentieth Century” (W. Heinemann, Londyn 2008) jeden z rozdziałów, opublikowany pierwotnie w „The New York Review of Books” (21 IX 2006), poświęcony został drugiemu anglojęzycznemu wydaniu dzieła Kołakowskiego „Główne nurty marksizmu”. Szczególną uwagę autora zwróciła nowa przedmowa do tej książki, ostrzegająca czytelników przed próbami reanimacji marksizmu – przy jednoczesnym podtrzymywaniu tezy, że marksizm stracił wszelką aktualność we współczesnym świecie („ta czaszka już się nie uśmiechnie!”). Judt zgadza się, że myśl o wskrzeszaniu marksistowskiego komunizmu jest fantazją – tak samo nierealną jak wiara w wiecznotrwałość panującego dziś konsensusu co do „demokracji rynkowej” (s. 142-143).
Nic jednak (dodaje) nie jest tak potężne jak fantazja, „której czas nadszedł”. Komunistyczna eschatologia jest dziś martwa, ale marksizm może ożyć jako narzędzie analizy i krytyki bezwzględnej dominacji kapitalistycznego rynku i jego liberalnych apologetów. Od samego początku bowiem z tego właśnie czerpał swą siłę, o czym dziś niestety skłonniśmy zapominać (w tej kwestii autor powołuje się na s. 140 na moją książkę „Marxism and the Leap to the Kingdom of Freedom”). Kołakowski głosi, że kwestia społeczna w swym groźnym wymiarze przestała istnieć, co zdemontowało prawomocność lewicy. Było tak, przynajmniej w jakiejś mierze, w zachodniej Europie okresu triumfów welfare state, ale to już przeszłość. Dziś kwestia społeczna odrodziła się jako centralna sprawa świata, a wraz z nią, czy chcemy tego, czy też nie, znów pojawiła się szansa dla marksizmu. Nieprzypadkowo w sondażu BBC z 2005 r. Marks uznany został „za największego filozofa wszystkich czasów” (s. 142 i przyp. 20 na s. 146).
Ostatni rozdział „Reappraisals”, opublikowany w roku 1997 w „Foreign Affairs” i formujący poglądy, które zdaniem autora całkowicie się potwierdziły, nosi tytuł „The Social
Question Redivivus”. Jest to diagnoza pisana z pozycji lewicowego liberalizmu, a nie klasycznej lewicy, zawiera bardzo mocne sformułowanie tezy, że lewica musi przezwyciężyć swój kryzys, ponieważ jej istnienie niezbędne jest dla współczesnego świata, aczkolwiek w zupełnie nowej roli: w roli siły konserwatywnej, broniącej osiągnięć liberalnego państwa opiekuńczego. Doświadczenie zapomnianego dziś XX w. wykazało wprawdzie, że państwo nie może być organizatorem produkcji, ale dowiodło jednocześnie, że jest nie do zastąpienia w ubezpieczeniach społecznych, służbie zdrowia, edukacji, a nawet w zabezpieczeniu transportu i organizacji wypoczynku. We wszystkich tych dziedzinach państwo nie może być wyeliminowane przez rynek lub spontaniczne siły „społeczeństwa obywatelskiego”. Zadaniem lewicy jest więc obrona wspólnego dobra przez wytyczanie racjonalnych granic urynkowienia i prywatyzacji. Jak łatwo zauważyć, program ten, uwiarygodniony autorytetem człowieka uważanego za najwybitniejszego historyka powojennej Europy (autora słynnej syntezy pt. „Postwar. A Hisfory of Europe Since 1945”, opublikowanej niedawno w przekładzie polskim), zbieżny jest całkowicie z pierwszym punktem nakreślonej wyżej listy postulatów lewicy. Uważam tę zbieżność za ważką i krzepiącą.
Prof. Andrzej Walicki – historyk idei, członek rzeczywisty PAN i emerytowany profesor Uniwersytetu Notre Dame w Indianie w USA, uczony o międzynarodowym autorytecie, laureat prestiżowej międzynarodowej nagrody im. Eugenia Balzana. Autor licznych prac z zakresu filozofii społeczno-politycznej, tłumaczonych na wiele języków, badacz myśli rosyjskiej, polskiej filozofii narodowej, historii marksizmu i myśli liberalnej
Zapiski z dziennika prof. Walickiego drukujemy za najnowszym numerem „Zdania” (1-2/2009).
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
w51
Administrator
Dołączył: 23 Maj 2007
Posty: 5491
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gliwice
|
Wysłany: Czw 20:44, 08 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Piszczyk w "Kanale"
Wielu osobom mity są potrzebne. A mnie - nie. Ja wolę znać prawdę
zJerzym Stefanem Stawińskim - Rozmawia Robert Walenciak
- Sierpień i wrzesień to miesiące narodowych rocznic. Natężenia patriotycznego.
- Ja nie biorę udziału w żadnym natężeniu patriotycznym. Raczej staram się tonować takie rzeczy.
- Uczestniczy pan w rocznicowych uroczystościach?
- Siły mnie opuściły. Ale kiedy jeszcze mogłem chodzić, to zachodziłem, prywatnie, 1 sierpnia, o piątej na cmentarz. Spotykaliśmy się.
- A teraz zrobiono z tego wielką fetę. Patriotyczną.
- Te nastroje były hodowane już w czasach PRL. W podziemiu. Chodziło o pewną tożsamość wbrew ustrojowi. W tej chwili sytuacja się zmieniła. Mamy niepodległość, mamy wszelkie atrybuty wolnego kraju, więc nie widzę powodu, żeby robić z tego takie ceremonie. W sprawie powstania warszawskiego to, co się dzieje, to jest przesada. Proszę, ile mam zaproszeń, całe mnóstwo. Nie uczestniczę w tym.
- Jak powinien zachować się normalny polski patriota o trzeźwym umyśle? Jak wyważyć to wszystko między chwałą dla powstańców a zdrowym rozsądkiem?
- W każdym razie nie wpadać w ten ciąg nieustannych manifestacji. Zachować pewien dystans. Oczywiście, nikomu nie zabraniam iść na uroczystość, spotykać się z prezydentem... Są kombatanci, którzy są zachwyceni, że mogą przyjść, że takie ważne osoby zwracają na nich uwagę. To bardzo ważne dla ludzi, którzy przez całą PRL byli pomijani... Chociaż ja, jako dowódca kompanii w "Baszcie", zrobiłem - mogę powiedzieć - karierę za PRL. Nie będę narzekał. Moje najlepsze filmy powstały w tamtych czasach. W tej chwili gdybym takie filmy chciał robić - miałbym ogromne problemy z pieniędzmi. A wtedy, jeżeli nie atakowało się Związku Radzieckiego i tych paru podstawowych spraw, to można było dostać zgodę na scenariusz. A reżyser nie musiał się martwić o pieniądze. Teraz to jest marzenie.
Musiałem napisać "Kanał"
- Czy dzisiaj nakręciłby pan "Kanał"? Przy tych nastrojach?
- Nie czekałbym do dzisiaj. To było jedno z najważniejszych przeżyć mego życia. Ja przecież wprowadziłem do tego kanału 70 osób, a wyszedłem we dwie albo trzy. Reszta dostała się do Niemców albo gdzieś po drodze zginęła. To potworne przeżycie. I przy pierwszej okazji, przy odwilży z 1956 r. natychmiast uruchomiliśmy procedury, żeby ten film robić. Ale zrobiliśmy to dzięki temu, że Chruszczow ogłosił te swoje rewelacje o Stalinie. Wtedy pękła cenzura. Dali nam zgodę na "Kanał". To był pierwszy możliwy moment.
- Jedni krzywili się, że film o powstaniu, bo w czasach stalinowskich był to temat zakazany, drudzy oburzali, że szarga narodowe wartości.
- Uczestniczyłem w tych zebraniach. W Pałacu Kultury, w Sali Kongresowej. Przyszło całe mnóstwo ludzi, głównie z młodzieżowych kół filmowych. Jak to, zamiast pokazać bohaterstwo powstańców, to pokazujecie ich po pas w nieczystościach? To obrzydliwe! To świństwo! - wołano. Mówiłem, że musiałem to opowiadanie napisać. Że to było dla mnie tak wielkie przeżycie, że nie mogłem tego zostawić. A że Wajda to złapał i zrobił film - to już jego sprawa.
- Jak pan potem odbierał te wszystkie ataki?
- Nie przejmowałem się tym specjalnie. To w 1968 r. najbardziej wyszło. Nagle zaczęto mówić o "Zezowatym szczęściu", że szarga, że paskudzi. I co? Ci wszyscy gęgacze gdzieś znikli, a film został i ciągle jest powtarzany. I podoba się nadal.
- I wszyscy chcą kręcić kolejne odcinki.
- Tak to wygląda...
- Ale były też filmy sławiące bohaterów.
- Są epizody, które na pewno warto uszanować. Film o gen. Fieldorfie. Uważam, że to mu się należy. Człowiek zamęczony, bohater okupacji. Sam pisałem "Zamach", "Akcję pod Arsenałem". Uważałem, że to trzeba akowcom oddać, zwłaszcza wtedy, kiedy to było jeszcze nie najlepiej widziane. Jak zrobiłem "Zamach", to w kolegium kolaudacyjnym byli Jerzy Putrament i Wanda Jakubowska. I dali temu filmowi zero. Nie dlatego, że był zły - tylko dlatego, że była to obca dla nich ideologia.
- A jak powstała "Eroica"?
- Miałem opowiadanie o powstaniu. "Węgry". Ironiczne. Munk złapał to opowiadanie prosto z biurka, bardzo mu się spodobało. I zaczął mnie namawiać: To za krótkie, pół godziny, ja muszę mieć więcej. No to pisałem dalej i napisałem "Ucieczkę". O jeńcach, którzy dostali się do niewoli w 1944 r. On złapał tę "Ucieczkę" i mówi: Słuchaj, daj mi jeszcze trzecie. Tertium musi być. Bo symfonia ma trzy części. Ja na to nie miałem ochoty, bo to jest dopisywanie, którego nie potrafię robić. Ale napisałem opowiadanie "Zakonnica". Cały dowcip polegał na tym, że łączniczka, która idzie z Warszawy na Zachód przez Budapeszt, jest przebraną zakonnicą. Munk to kręcił bardzo długo. Jak nakręcił, to żeśmy spróbowali połączyć z poprzednimi dwiema częściami. Nie wychodziło. Zupełnie inna to była materia. W związku z tym odrzuciliśmy to. I słusznie. Zostały dwa opowiadania i tak powstała "Eroica".
- Przyznam, że z "Eroiki" utkwiły mi w pamięci losy por. Zawistowskiego. Który miał uciec z obozu jenieckiego i nie uciekł. Ale jego ciało schowano...
- To jest mit, proszę pana, ja pokazuję mit. Chodzi o to, że bardzo ważne jest dla samopoczucia narodowego, samopoczucia tych jeńców, że ktoś wreszcie uciekł. Że uciekali, uciekali i nigdy nie uciekli, a ten jeden - uciekł. To podnosiło morale. I to jest bardzo częste w Polsce - kultywuje się mity dla podniesienia nastroju, chociaż to nieprawda.
- Panu potrzebny taki mit?
- Ja walczę z mitami!
- Więc mity są potrzebne czy nie?
- To jest sprawa do dyskusji. Wielu osobom jest to potrzebne. A mnie - nie. Ja wolę znać prawdę.
- I "Kanał", i "Eroica", i "Zezowate szczęście" są sztandarowymi filmami szkoły polskiej. Co was łączyło? Wspólne poglądy?
- Nic podobnego. Ja miałem swój pogląd i wyrażałem go w opowiadaniach, które pisałem. A że oni to brali i kręcili... Taka była wtedy moja koniunktura.
- Skoro brali, musiało im się podobać...
- Podobało się. Wajdzie podobał się dramat powstania. Słusznie. Bo jak dotąd to lepszego niż "Kanał" filmu o powstaniu nikt nie nakręcił.
Piszczyk to ja. I ty
- A Piszczyk to nic? Trudno lepiej pokazać polskie wady, fanfaronadę, oportunizm...
- To była książka "Sześć wcieleń Piszczyka". Chciano, żebym napisał coś o pechowcu. Nawet Munk do mnie przychodził. Napisz coś o pechowcu - namawiał. Pojechałem do Zakopanego i nagle sobie uświadomiłem, że pechowiec to może być mieszkaniec środkowej Europy. Także Polski. Że albo mu się coś nie udaje, albo musi ciągle zmieniać skórę, żeby przeżyć. I zawsze być w jakimś mundurze. To jest jakby odzwierciedlenie moich losów. Tak jak kiedyś powiedziałem w Edynburgu przedstawicielowi "Timesa" - Piszczyk to ja. We mnie jest pewna ilość Piszczyka i bohatera.
- Ile w Polaku jest bohatera, a ile fanfarona?
- Nie tylko fanfarona, ale i oportunisty... Nie potrafię udzielić informacji, jakie to są proporcje. Nie ma jednego Polaka. Są Polacy. Bardzo różni. Miałem bardzo dużo do czynienia z ludźmi zarówno o twardych i ciekawych charakterach, jak i takich, którzy byli szmatami. Na wszystko się zgadzali. Uważali, że wszystko można przełknąć.
- A którzy dominowali?
- Twardych charakterów jest zawsze mniej niż miękkich. Nie ma żadnego porównania.
- Piszczyków jest więcej?
- Oczywiście. Ja bym mógł jeszcze pisać tego Piszczyka, tylko że metrykalnie powinien przejść na emeryturę...
- No tak, w 1939 r. był dorosłym mężczyzną...
- Więc musiałem z nim zerwać.
- A kim dzisiaj byłby Piszczyk, gdyby pan teraz kręcił?
- Kręciłby się przy rządzie. Przeszedłby dość łatwo z PiS do PO i starałby się robić karierę. I to powinno skończyć się klęską, bo wszystkie jego starania kończą się klęską.
- Tak pan to sobie wymyślił...
- Wymyśliłem, choć to oczywiście jest wbrew prawdzie, dlatego że ludzie tak oportunistyczni jak Piszczyk nie ponoszą klęsk, bo zawsze gdzieś się wygrzebią. Podliżą się, komu trzeba. Wkładają kostium, który jest potrzebny.
- Polacy mają łatwość zmieniania kostiumów?
- Pan ciągle stara się generalizować, a nie ma wspólnej recepty. Różni są Polacy. Mówi się: Polacy - bohaterowie. A co to znaczy: bohaterowie? Ilu Polaków w konspiracji było? 5% mieszkańców? Najwyżej. Reszta to miała gdzieś. Albo się bała. Więc gdzie ci bohaterowie?
- Włączy pan telewizję czy radio, to się panu wyleją. Propaganda działa.
- Bo od tego jest propaganda. Ale nie przypuszczam, żeby ona wywołała wielkie skutki, żeby to wywołało zmianę charakteru Polaków. W tej chwili jest zupełnie inny trend. Ludzie chcą zarabiać pieniądze, bądźmy realistami.
- Ale wszystkie antyrosyjskie gromy trafiają na podatny grunt.
- Bo to są naturalne uczucia Polaków, na to nie ma rady. Zwłaszcza tych z Kongresówki. Tu były powstania. Bardzo zresztą możliwe, że gdyby nie było powstań, to życie w tej Kongresówce byłoby wygodniejsze. Ponieważ ci Rosjanie za każdym razem dokręcali śrubę. Pozbawiali ludzi majątków, uprawnień... Więc antyrosyjskie poglądy można mieć. Oczywiście na dłuższą metę nie jest to zdrowa sytuacja.
Pięć minut trwało powstanie
- Piszczyk w swej kolejnej żarliwości zawsze komuś ulega. Dyżurnym patriotom, którzy są na czele, którzy nadają ton. To taki charakter jest w Polsce? Skąd to się bierze?
- Jak pan pojedzie do Francji czy w tej chwili do Niemiec, to tam już nie ma takich celebrujących. Ale Polska ma cudowne możliwości pielęgnowania tych zachowań poprzez swoją historię. Tyle razy mieliśmy różne katastrofy, różne zrywy powstańcze, które się zawsze kończyły klęską, że to ukształtowało charaktery, ukształtowało tożsamość. Na to nie ma rady. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą opiewać klęski, nieszczęścia. To jest tradycja polska, osiągnięć było znacznie mniej niż klęsk.
- Eugeniusz Kwiatkowski, Gdynia, COP - tym się można chwalić.
- Nigdy tego nie podważałem! Napisałem scenariusz do filmu "Jutro idziemy do kina". Starszy pan przypomina sobie swoją młodość. Maturzysty z 1938 r. Miałem 16 lat, jak zdałem maturę. W V Liceum Ogólnokształcącym im. ks. Józefa Poniatowskiego. Myśmy w ogóle nie myśleli o wojnie. Do głowy nam nie przychodziło, że może wybuchnąć wojna.
- A powstanie? Z radością szliście do powstania czy ze strachem?
- To jest sprawa wychowania. Od początku. Pamiętam doskonale, że byłem wychowany w kulcie powstań. Zwłaszcza powstania styczniowego. Dlatego wejście do powstania było dla nas tak naturalne - że to jest dalszy ciąg tradycji zniewolonego narodu. I że nasz udział jest konieczny.
- Wyboru nie było...
- Byłem oficerem i tworzyłem od 1940 r. oddział łączności. Całą kompanię, która od pięciu ludzi doszła do 120, stworzyłem dla powstania. Bo cała ideologia akowska polegała na tym, że jak tylko Niemcy osłabną - uderzymy. Ale nie uderzymy w Warszawie. Pomysł z Warszawą przyszedł w ostatniej chwili.
- Ucieszył pana?
- Przez cztery lata tym się zajmowałem, żeby przygotować moich ludzi do powstania. Wyposażyliśmy się w radiostację, sprzęt telefoniczny, kable, różne aparaty. I w ogóle do głowy mi nie przychodziło, że do powstania można nie iść. Chwila wybuchu zbiegła się z wizytą Mikołajczyka u Stalina. Wierzyliśmy, że on pojechał do Stalina, żeby pertraktować. I że coś ugra. Że Stalin zgodzi się pomóc. To była mrzonka kompletna. Ale wtedy to był sygnał optymistyczny. Myśmy wcale nie myśleli, że wszyscy zginiemy, że diabli to wezmą.
- Pan, oficer, nie wiedział, jaka jest dysproporcja sił?
- Wiedziałem już, jakie jest uzbrojenie tego towarzystwa. Okropne to były rzeczy. Pan spojrzy przez okno, wychodzi na Fort Mokotowski. Proszę pana, na ten fort przeznaczyliśmy jedną kompanię "Baszty". I ta kompania, mając parę pistoletów maszynowych, dwa czy trzy, a poza tym tylko granaty i pistolety, wyległa na ulicę Racławicką, żeby zdobyć ten fort. Spotkał ich taki grad pocisków, że cała kompania - koniec. Parę osób się uratowało. Pięć minut trwało tutaj powstanie, to było wysłanie ludzi na rzeź. Nawet wysłałem tam patrol telefoniczny, żeby się z nimi połączyć. Ten patrol utkwił w krzakach - nie było tam z kim rozmawiać.
- Ze wszystkich wspomnień dotyczących powstania jedna rzecz jest uderzająca: powstańcy zastanawiająco rzadko mówią o ludności cywilnej. Mówią o sobie, a cywile to jakby była inna rasa.
- Na Mokotowie były domki z ogródkami. Nie było na ogół żadnej reakcji ludności cywilnej i nie czuliśmy tego, że oni zaczynają nas nienawidzić. Że sprowadziliśmy nieszczęście. Tak było na mocno zabudowanych terenach, w kamienicach pełnych ludzi. Dla nich to było nieszczęście, potworna tragedia - jeśli nie strata życia, to całego dorobku życiowego.
- To jest dla mnie zastanawiające, jak łatwo szafowano ich losem...
- 200 tys. ludzi zginęło. To jest ogromna odpowiedzialność. Zbrodnia właściwie! A to wynik naiwności. Napisałem sztukę telewizyjną "Ziarno zroszone krwią". Przedstawia obrady Komendy Głównej AK, przez dziesięć dni, do wybuchu powstania. Wszystkie decyzje, które wtedy powzięto - wszystko to jest dokładnie opisane. Jak to się ukazało, ludzie mieli do mnie pretensję, że walczę z mitem powstania. Że po co ja pokazuję, jak oni... A pokazuję, jak było, że mnóstwo ludzi było przeciwnych wybuchowi. Chociażby Fieldorf był przeciwko powstaniu.
- Ale nie ich Bór-Komorowski posłuchał.
- Uległ Pełczyńskiemu i Okulickiemu. Powiedzieli mu: Jeżeli nie pójdziesz walczyć, to my pójdziemy bez ciebie. Został zmuszony, słaby człowiek, do ogłoszenia wybuchu powstania, w chwili, kiedy niemiecka kontrofensywa pancerna zatrzymała front. W najgorszym momencie!
Ludzie z Żoliborza
- W publicznej debacie co jakiś czas pojawia się określenie "żoliborska inteligencja". Czy była ona bardziej patriotyczna, czy bardziej racjonalna?
- Były różne inteligencje żoliborskie. Ja mieszkałem na Żoliborzu Oficerskim, na Czarnieckiego, mój ojciec służył w wojsku, był majorem. I w spółdzielni oficerów zamówił sobie domek, spłacił go przez parę lat, na bardzo dogodnych warunkach. Te domki to była domena przede wszystkim oficerów. Bo od tego się zaczęło. Ale i ministrów. Tam był placyk na Śmiałej, gdzie mieszkało chyba czterech ministrów - szef NIK, minister Kościałkowski...
- A po drugiej stronie placu Wilsona stanęły kolonie Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
- Jeszcze był tzw. Żoliborz Urzędniczy. Od alei Wojska Polskiego do Krasińskiego. Gdzie były mniejsze domki. Gdy Niemcy zrobili pierwszą łapankę nocną do Oświęcimia, to zajęli się Żoliborzem Urzędniczym, a nie ruszyli Żoliborza Oficerskiego.
- Dlaczego?
- Nie wiem, może dlatego, że oficerowie w większości albo byli w niewoli, albo zginęli. Wdowy mieli łapać? Ten Żoliborz był bardzo chętny do konspiracji, do działania w podziemiu.
- A WSM? Tam ludzie byli zintegrowani, to był bastion PPS, lewicy...
- Miałem swoich ludzi w WSM. Chociaż tam były wpływy PAL...
- Kaczyńscy lubią słuchać o sobie, że to inteligenci z Żoliborza.
- Pamiętam żoliborską inteligencję sprzed wojny. A to, co jest teraz - to jest powojenne. Jak wróciłem w 1947 r. z Anglii, to w miejscu domku rodziców zobaczyłem gruzy. Żoliborz nie był już tym Żoliborzem. Inni ludzie... Tak że trudno mi powiedzieć na temat Kaczyńskich - to nie moje pokolenie i nie moja epoka.
- Widzi pan, co mówią, jak się zachowują...
- To miejsce, gdzie stoi ten ich domek, to były za moich czasów pola...
- To był Marymont, gdzie budowała się napływowa ludność...
- To sam pan widzi, że to żadna inteligencja żoliborska, tylko z Marymontu. A kto wymyślił taką nazwę dla nich? Śmieszne...
- To co z tymi Kaczyńskimi - pasują do Żoliborza czy nie pasują?
- Tego Żoliborza, w którym ja mieszkałem, na pewno nie.
- Dziś się zapomina, że przedwojenny Żoliborz to były środowiska raczej ateizujące...
- Jasne. Zwłaszcza te z WSM.
- A Żoliborz Oficerski?
- Różnie bardzo... Tuż przed wojną Kościół wykupił domek obok naszego. Zrobili tam kaplicę. I wie pan, że to szło za mną?
- Domek na Czarnieckiego przecież pan sprzedał.
- Od lat mieszkam na Mokotowie. I to samo. Jeszcze w czasach PRL Kościół wykupił, przez podstawione osoby, bliźniak obok. I w tym domu uruchomili kaplicę. To było dla nas bardzo uciążliwe, bo tam wszyscy stali w ogródku i śpiewali, całą niedzielę.
- Miał pan wygodę, mógł pan wystawić krzesełko na balkon i pobożnie spędzać czas...
- Oni śpiewali cały czas. Szału dostawałem. Wzięto mnie z dwóch stron. Z jednej strony miałem tę kaplicę, a z drugiej Świadków Jehowy, którzy mi ciągle oświadczali, że zaraz będzie koniec świata. Ale powoli to się skończyło. Świadkowie Jehowy umarli. A w miejsce kaplicy wybudowali prawdziwy kościół, zresztą wbrew naszym protestom, i dzięki temu mamy ciszę. Bo wszystko dzieje się w kościele i nic nie słychać.
- Skąd się bierze u pana taki dystans? Ironia?
- Z moich doświadczeń, m.in. "Kanału". Jeśli w pewnym momencie całą ideologię diabli biorą i kończy się w gównie, to, proszę pana, pozostaje ucieczka w ironię. Spojrzenie satyryczne.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jerzy Stefan Stawiński - prozaik, scenarzysta i reżyser filmów fabularnych, autor słuchowisk radiowych. Syn majora Legionów, profesora Wolnej Wszechnicy i Wyższej Szkoły Dziennikarskiej. Walczył w kampanii wrześniowej, uczestniczył w powstaniu warszawskim jako dowódca kompanii. Przez rok przebywał w obozie jenieckim w Murnau.
Na podstawie jego scenariuszy powstały m.in. "Kanał", "Eroica", "Człowiek na torze", "Zamach", "Zezowate szczęście", "Godzina W", "Akcja pod Arsenałem", "Urodziny młodego warszawiaka", "Obywatel Piszczyk", "Pułkownik Kwiatkowski".
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|