ŚWIATOWID
czyli ... obserwator różnych stron życia
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum ŚWIATOWID Strona Główna
->
SZAŁ UNIESIEŃ czyli ....jak patrzeć na dzieło sztuki
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
----------------
Ale te tematy zawsze można ... przywrócić do życia
SZAŁ UNIESIEŃ czyli ....jak patrzeć na dzieło sztuki
"Muzyka i uśmiech łagodzą obyczaje"
Myśli nieuczesane niegrzecznych chłopczyków i ....nie tylko
A co tam Panie ... w polityce???
"Moja prawda, Twoja prawda i g.... prawda " :)
Zatrzymać się w biegu ... forum bardziej ... refleksyjne
Nie sposób tego ogarnąć umysłem.....
----------------
Administratorzy, Moderzy, Userzy
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
w51
Wysłany: Pią 17:25, 05 Gru 2014
Temat postu:
Stanisław Mikulski
Był Bogiem .........
Żal .....
w51
Wysłany: Sob 18:40, 08 Gru 2012
Temat postu:
I znów
John Lennon
w rocznicę jego śmierci.
Tym razem wiecej szczegółów z życia artysty
John Lennon
– kompozytor, wokalista. "Zrobiłem w życiu więcej, niż większość ludzi byłaby w stanie, przeżywając dziesięć żywotów, nawet gdybym miał już niczego nie osiągnąć", "Jeśli jest coś takiego jak geniusz, to z pewnością nim jestem". Niemal każdy byłby oskarżany o skrajny narcyzm i egocentryzm. Niemal każdy, ale nie John Lennon.
Tak jak pozostali Beatlesi, John Winston Lennon przyszedł na świat w rodzinie wywodzącej się z klasy robotniczej. Pierwsze imię odziedziczył po dziadku, Johnie "Jacku" Lennonie, także muzyku, stąd można domniemywać, że to właśnie jemu zawdzięcza talent (drugie zostało zapożyczone od brytyjskiego premiera, Winstona Churchila). Mały Lennon nie miał szczęścia w dzieciństwie. - Zostałem wychowany przez moją ciotkę, moi rodzice rozstali się, gdy miałem 4 lata - wyznał muzyk wiele lat później w jednym z wywiadów telewizyjnych. - Zanim to się stało, spędziłem trochę czasu z matką - to wszystko - dodał. Rozpad małżeństwa Lennonów wyraźnie wpłynął na psychikę chłopaka, a także na przyszłą karierę, sięgającą nawet czasów już po rozpadzie The Beatles. Na pierwszym solowym albumie "Plastic Ono Band" umieścił piosenkę "Mother", która pomimo tytułu, odnosiła się do obojga rodziców i była de facto niezgodą na to, że porzucili go we wczesnym dzieciństwie. W tekście pojawiły się wersy "Mother, you had me/but I never had you"...Father, you left me/but I never left you/I needed you but you didn't need me" - co w wolnym tłumaczeni oznacza - Mamo, miałaś mnie/Ale ja nigdy nie miałem ciebie...Tato, opuściłeś mnie/Ale ja nigdy nie opuściłem ciebie/Potrzebowałem ciebie/Ale ty nigdy nie potrzebowałeś mnie. Młody John został odesłany do siostry matki, Mimi Smith i jej męża George'a (para nie dorobiła się własnego potomstwa), z którymi mieszkał do czasów, kiedy zaczął odnosić już sukcesy. - Zawsze był pomysłowy i zawsze chciał być liderem - wspominała Mimi. - Nigdy nie marnował żadnej minuty, rysował, czytał, a nawet pisał poezję, zawsze też śpiewał sobie do snu.
Gdy miał 16 lat, udało mu się odnowić kontakt z matką (Julią Lennon). - Zainteresowała mnie muzyką, nauczyła grać na banjo, dzięki czemu później sięgnąłem po gitarę - wspominał Beatles. Niestety, idylla nie trwała długo, bo zaledwie rok później zginęła potrącona przez samochód prowadzony przez pijanego policjanta. Po raz drugi stracił matkę - tym razem bezpowrotnie. Z ojcem (Alfredem Lennonem) nigdy nie miał dobrych stosunków, na czym, szczególnie w późniejszym okresie, zbytnio mu nie zależało (w ciągu dwudziestu lat od rozwodu rodziców, spotkał się z nim tylko dwa razy). Kiedy pod koniec w 1965 roku, Alfred chciał spróbować szczęścia w przemyśle muzycznym i wydał singel "That's My Life (My Love and My Home)", John poprosił Briana Epsteine'a (menedżera Beatlesów), aby uczynił wszystko co w jego mocy, aby piosenka nie odniosła żadnego sukcesu. Kompozycja nigdy nie przedostała się do brytyjskich zestawień.
Pierwsze muzyczne kroki Lennon stawiał w 1957 roku, kiedy powołał do życia formację The Quarrymen, grającą muzykę skifflową, jednak już niebawem jego wyobraźnią zawładnął rock and roll. - To był ten rodzaj muzyki, który zainspirował mnie do grania - zdradził wiele lat później w rozmowie z magazynem "Rolling Stone". - Nie istnieje nic, co jest konceptualnie lepsze od rock and rolla. W tym samym roku poznał także swojego przyszłego muzycznego partnera, Paula McCartneya - z którym kila lat później wywrócili cały muzyczny przemysł do góry nogami. - Poznałem Paula i zapytałem go, czy chce założyć ze mną zespół. Następnie dołączył George, a później Ringo - tłumaczył. Byliśmy po prostu zwykłym zespołem, który w szybkim czasie stał się bardzo, bardzo znany - to wszystko - dodał. Jednak Beatlesi nigdy nie byli zwykłą grupą. Bez względu na muzyczne preferencje, nie można zaprzeczyć, że był to i jest do tej pory najbardziej wpływowy zespół w historii szeroko pojętej muzyki rozrywkowej. W 1964 roku okupowali pierwsze pięć miejsc na liście tygodnika "Billboard", co nie wydarzyło się nigdy przedtem, ani nigdy po tym, a ogólna liczba sprzedanych płyt dawno przekroczyła miliard egzemplarzy. Kiedy prześledzi się muzyczną ewolucję Czwórki z Liverpoolu od debiutanckiego krążka "Please, Please Me" mocno jeszcze zakorzenionego w dekadzie lat 50., przez eksperymentalne "Rubber Soul" i "Revolver", po niemalże albumy koncepcyjne "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" i "Abbey Road", aż trudno uwierzyć, że to wciąż ten sam zespół. Kiedy w 2003 roku magazyn "The Rolling Stone" opublikował listę najważniejszych i najbardziej wpływowych płyt, jakie kiedykolwiek zostały nagrane, umieścił na niej 9 z 12 regularnych krążków liverpoolczyków, a także jedną kompilację.
Pomimo, olbrzymiego sukcesu zarówno komercyjnego, jak i przede wszystkim artystycznego, Lennon był pierwszym z członków, który zapragnął uwolnić się od beatlesowskiego "mitu", jak sam to określał. - Cała sprawa z Beatlesami przechodziła wszelkie ludzkie pojęcie - wyznał już po rozpadzie. - Jadłem i żarłem jak świnia i podświadomie błagałem o pomoc. Od samego początku dał się poznać, jako osoba o wyraźnych i sprecyzowanych poglądach, nigdy także nie miał problemu z ich głoszeniem, jakkolwiek kontrowersyjne by one nie były. W okresie szczytowej beatlemanii w jednym z wywiadów, powiedział, że Beatlesi są popularniejsi od Jezusa, co z miejsca wywołało lawinę oburzenia z najróżniejszych środowisk. Na ulicach pojawili się ludzie na znak protestu palący płyty zespołu, frekwencja na koncertach wyraźnie spadła, a odwet za odważną tezę, zapowiedział mu nawet Ku-Klux-Klan. - Nie jestem antychrystem, ani także antyreligijny, powiedziałem tylko coś, co jest faktem - tłumaczył w specjalnym prasowym oświadczeniu. - Nie mówię, że jesteśmy lepsi czy więksi, nie porównuje nas także do Jezusa, jako osoby czy boga, kimkolwiek by nie był. Zostało to źle zinterpretowane, to wszystko - dodał.
Spory wkład w osobowość Johna miała także Yoko Ono, która odkryła przed nim zupełnie inne rejony nie tylko sztuki, ale także i postrzegania świata (muzyk był wcześniej żonaty z Cynthią Powell, z którą doczekał się w 1964 roku syna Juliana). - Byłem zbyt przerażony wizją opuszczenia Beatlesów, o czym myślałem odkąd przestaliśmy koncertować w 1966 roku - zwierzył się piosenkarz. - Szukałem miejsca gdzie mogę pójść, ale nie miałem odwagi zrobić tego kroku sam. Wtedy poznałem Yoko i zakochałem się - powiedziałem "O Boże!", nigdy w życiu nie zaznałem czegoś podobnego. Para poznała się podczas wystawy w jednej z londyńskich galerii w listopadzie 1966 roku. Następnie John sfinansował wernisaż Ono - po kilkunastu miesiącach byli już nierozłącznymi kochankami. - Kiedy zaczęli się razem prowadzać, John powiedział do mnie "Yoko jest teraz częścią mnie. Innymi słowami, tak jak mam lewą i prawą rękę, tak mam i Yoko - to także ja. I tam gdzie jest ona, jestem i ja" - opowiadał producent płyt The Beatles, George Martin. W maju 1968 roku podczas jednej nocy dwójka zarejestrowała krążek "Two Virgins", zawierający bardzo eksperymentalną i niemal całkowicie improwizowaną muzykę (choć bardziej pasowało by określenie kolażu dźwiękowego), kompletnie inną od tej, z którą Lennon był do tej pory kojarzony. Album szokował nie tylko zawartością muzyczną, ale także okładką, na której przyszli małżonkowie sfotografowali się całkowicie nadzy. - Zmusiła mnie do bycia awangardowym i zdjęła ze mnie wszystkie ciuchy, gdy wszystko co chciałem, to bycie drugim Tomem Jones - ironizował.
Yoko pociągnęła także Lennona, a może raczej zintensyfikowała jego zaangażowanie w akcje o charakterze społeczno-politycznym. Miesiąc miodowy (pobrali się w marcu 1969 roku na Gibraltarze) spędzili w łóżku w amsterdamskim hotelu Hilton, gdzie promowali pokój światowy i porozumienie ponad podziałami - happening przeszedł do historii pod nazwą Bed-in. - To było niesamowite, zrobiliśmy wspaniałą reklamę dla pokoju na pierwszych stronach gazet, zamiast wszechobecnej reklamy wojny - skomentował Anglik. Wtedy też została zarejestrowana piosenka "Give Peace a Chance", do dzisiaj będąca hymnem wszelakich demonstracji pacyfistycznych. Kilka miesięcy później, artysta posunął się o krok dalej w działaniach przeciwko przemocy i zwrócił otrzymany z rąk królowej brytyjskiej, Order Imperium Brytyjskiego (dostał go wraz z pozostałymi członkami The Beatles w 1965 roku). Do odznaczenia dołączył list, w którym wytłumaczył przyczynę swojego postępowania - Wasza Wysokość, oddaje swój order, jako protest przeciwko brytyjskiemu zaangażowaniu w konflikt Nigeria-Biafra, wspieraniu Stanów Zjednoczonych w wojnie w Wietnamie oraz temu, że singel "Cold Turkey" słabo radzi sobie na listach przebojów". W przyszłości para kontynuowała zaangażowanie na rzecz pokoju, przez co szybko stała się ikoną wszelkiej maści ruchów pacyfistycznych. Organizowała specjalne konferencje prasowe, a pod koniec 1969 roku w kilku największych miastach na świecie, jak Los Angeles, Nowy Jork, Londyn czy Tokio wystartowała z kampanią billboardową "War Is Over! If You Want It. Happy Christmas from John & Yoko". Artyści chcieli reklamować pokój na zasadach podobnych do sposobu, w jaki działała amerykańska propaganda, aby przekonać obywateli do zasadności obecności w Wietnamie czy też do akcji mających na celu uzmysłowienie społeczeństwu zgubnych skutków palenia papierosów. Dwa lata później, w nawiązaniu do kampanii napisali piosenkę, "Happy Xmas (War Is Over)", należącą dziś do najbardziej znanych w dorobku artysty.
Pacyfistyczna działalność Lennona, w dobie konfliktu na Półwyspie Indochińskim, nie była na rękę urzędującej w tamtym okresie administracji Richarda Nixona. Amerykański prezydent na tyle obawiał się wpływu, jaki eks-Beatles może mieć na potencjalnych wyborców, że widział w nim poważne zagrożenie na drodze do reelekcji. W lutym 1972 roku jeden z senatorów, zasugerował, że najlepszym rozwiązaniem będzie deportacja muzyka (John i Yoko zamieszkali w Nowym Jorku w 1971 roku). Miesiąc później, sprawa kompozytora trafiła do Urzędu ds. Imigracji i Naturalizacji. Oczywiście, nie można było otwarcie przyznać się, że Lennon był zwyczajnie niewygodny, więc chęć pozbycia się muzyka argumentowano tym, że lata wcześniej odmówiono mu wstępu na teren Stanów Zjednoczonych, z powodu jego aresztowania w Wielkiej Brytanii za posiadanie marihuany. Całe zamieszanie jeszcze bardziej utwierdziło Johna w przekonaniu, że walczy w imię słusznej sprawy - organizował kolejne manifestacje przeciwników wojny i występował w każdej telewizji, gdzie tylko chciano wysłuchać jego stanowiska. Pomimo sporego zainteresowania społecznego sprawą, szansę na pozostanie w USA malały z miesiąca na miesiąc - wszystko jednak zmieniło się wraz z wybuchem afery Watergate, w wyniku której, Nixon podał się do dymisji. Jego następca, Gerald Ford prawie w ogóle nie przywiązywał uwagi do działalności sławnego piosenkarza i sprawa z czasem ucichła - a sam Lennon, w 1976 roku uzyskał Zieloną Kartę.
Działalność społeczno-polityczna muzyka oczywiście dosyć płynnie współgrała z jego aktywnością artystyczną, która była także jednym ze sposobów prezentacji poglądów. Pierwszy solowy album (nie licząc trzech eksperymentalnych albumów nagranych z Ono) "John Lennon/Plastic Ono Band" muzyk wydał jeszcze w 1970 roku (kilka miesięcy wcześniej ukazał się ostatni album The Beatles, "Let it Be"). Krążek ten można odebrać jako próbę rozrachunku Lennona z demonami z przeszłości - zawierał kilka z najbardziej osobistych piosenek, jakie kiedykolwiek stworzył, jak wspomniane wcześniej "Mother" czy "God" (w której rozprawia się z wieloma mitami, w tym The Beatles, i wyznaje, że w jedyne w co wierzy, to w siebie i Yoko). Dzieło ze względu na dosyć refleksyjny charakter nie było najłatwiejsze w odbiorze, co jednak nie przeszkodziło, by stało się sporym sukcesem komercyjnym. Zaledwie rok później powrócił z prawdopodobnie najbardziej wartościowym i znanym solowym dziełem, "Imagine", z której tytułowa kompozycja stała się kolejnym antywojennym hymnem i do dzisiaj pojawia się w czołówkach zestawień najlepszych piosenek, jakie kiedykolwiek zostały nagrane.
Część swych dokonań nagrał do spółki z Yoko, tak jak m.in. wydany w 1972 roku "Some Time in New York City", na którym znalazła się kompozycja "Woman Is the Nigger of the World", kolejny polityczny manifest, tym razem o feministycznym znaczeniu. W 1973 roku, w trakcie pracy nad czwartym w dorobku studyjnym longplayem "Mind Games", Yoko i John postanowili od siebie odpocząć. - W pewnym momencie stało się jasne, że świat, nie chce abyśmy razem współpracowali - stwierdziła Yoko. - Pamiętam, że powiedziałam do Johna "Może byś wybrał się do Los Angeles, i po prostu się zabawił? Po prostu zostaw mnie samą." To, co miało być chwilowym odpoczynkiem, przerodziło się ostatecznie w kilkunastomiesięczną separację, podczas której Lennon związał się z May Pang (była asystentką w biurze artystów) - czas ten określany jest jako tzw. "stracony weekend". Okres ten nie okazał się jednak tak do końca stracony - powstały wtedy dwa kolejne albumy: "Walls & Bridges" oraz "Rock 'n' Roll", a piosenkarz odnowił także wtedy przyjaźń z członkami The Beatles.
Mniej więcej w połowie dekady lat 70., Ono i Lennon ponownie byli parą - co przełożyło się w niedługim czasie na ciążę Yoko. 9 października 1975 roku, dokładnie w 35. urodziny artysty, przyszło na świat ich pierwsze i jak pokazała przyszłość, jedyne dziecko - syn Sean. Jego narodziny były jedną z największych cezur w życiu muzyka - przestał udzielać się publicznie, zrezygnował także z nagrywania muzyki, aby w pełni poświęcić się wychowywaniu dziecka (dzieciństwo Juliana niemalże przeoczył). - Przechodziłem początkowo przez kilka okresów paniki, ponieważ nie było mnie na liście "Billboardu", tudzież nie byłem widziany w Studio 54 z Mickiem - zeznał. - Nagle zorientowałem się, że istnieje życie też poza tym. Niemal codziennie fotografował latorośl, aby mieć udokumentowany każdy moment jego dorastania, narysował dla niego także masę obrazów (lata później zostały one opublikowane w książce pod tytułem "Real Love: The Drawings for Sean"). Do grania Lennon powrócił dopiero w 1980 roku - w listopadzie tego roku w sklepach pojawił się nagrany wspólnie z Ono album "Double Fantasy". Zdecydowanie bardziej popowy od wcześniejszych dokonań i nowocześniejszy, jakby dostosowany do wymogów zaczynającej się dekady lat 80. Jego zawartość w pewnym sensie mogłaby zdradzać, w jakim kierunku poszedłby w przyszłości. Niestety, to jak dalej potoczyłoby się życie artysty pozostanie już tylko sferą domysłów. Niespełna miesiąc później został zastrzelony przed swoją rezydencją w Dakota House na Manhattanie, przez niezrównoważonego psychicznie fana. W udzielonym w dniu śmierci wywiadzie Lennon powiedział - Wciąż wierzę w miłość, pokój na świecie, wciąż wierzę w pozytywne myślenie. Jeśli jest jeszcze jakieś życie, jest nadzieja.
Wiele lat wcześniej zapytany o to czy boi się śmierci odparł - Nie, dlatego bo w nią nie wierzę. Patrzę na to jak na przesiadkę z jednego samochodu w drugi.
w51
Wysłany: Pon 18:45, 08 Paź 2012
Temat postu:
Akadiusz Bazak
http://www.google.pl/search?hl=pl&q=arkadiusz%20bazak&biw=1366&bih=620&um=1&ie=UTF-8&tbm=isch&source=og&sa=N&tab=wi&ei=GgNzUN-LM6b44QSk2oCABQ
Świetny aktor w rolach drugiego planu. Niestety, nie znalazłem żadnej notki biograficznej. A szkoda. bo przecież grał w tylu filmach i sztukach
Pozostaje jedynie wkleić to co w Wikipedii :
http://pl.wikipedia.org/wiki/Arkadiusz_Bazak
Arkadiusz Bogusław Bazak (ur. 12 stycznia 1939 w Warszawie) – polski aktor teatralny, filmowy i telewizyjny. Absolwent PWST w Krakowie (1965).
W teatrze zadebiutował 25 września 1965 roku. W latach 1965–1970 występował w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, potem przeniósł się do Warszawy, gdzie pracował najpierw w Teatrze Ludowym (1970–74), a potem w Teatrze Nowym (1975–2005).
Największą popularność, przyniosła mu rola Nieznajomego w serialu Naznaczony.
Wes
Wysłany: Czw 15:24, 18 Sie 2011
Temat postu: Zatem nie jestem sam :)
Zatem nie jestem sam :)
w51
Wysłany: Śro 18:51, 20 Lip 2011
Temat postu:
Urodziny Anny dymnej. "Anię się kocha, lubi, szanuje..."
Wszystko Pani się chce: czytać poezję w teatrze, stać za kulisami i kibicować tym, którzy śpiewają zaczarowane piosenki na Rynku Głównym, odwiedzać ludzi, siedzieć w biurze... Może chociaż w swoje urodziny Pani odpocznie?
Urodziny sześćdziesiąte, prawda? Jak ktoś dziś zapyta Panią o to, odpowie Pani, że lat tyle i tyle, żadnego certolenia. I jeszcze Pani zażartuje z tej liczby. Mówiła Pani w wywiadach, że zmarszczki to nic takiego, kilogramy też żaden nadbagaż, siwe włosy są piękne.
Jest Pani bardzo krakowska. A czy Kraków dzięki Pani jest lepszy? Może tak, może nie. Ale każdy wie, że to w Krakowie założyła Pani Fundację "Mimo wszystko" - każdy - od Sopotu po Bieszczady. I ten Kraków się wymienia, kiedy o Pani się pisze; Pani o nim mówi przy wszystkich okazjach. Z miłości, z przyzwyczajenia? Pani to wie najlepiej.
W krakowskich gazetach Pani też pełno, zrobiliśmy (my, dziennikarze) z Pani instytucję: parę słów o pomaganiu, dwa zdania o jednym procencie, pół strony o umieraniu... To nie wyrzut, raczej wdzięczność, że zawsze jest Pani w zasięgu i odbiera komórkę. Ale też bywa Pani dla nas stanowcza, czasem złośliwa, bo głupich pytań Pani nie znosi albo zwyczajnie nie ma Pani ochoty "udzielać się".
Można Panią spotkać na spacerze, chociaż to pewnie nie spacer - gdzieś Pani pędzi i chyba jest to ważna sprawa. Kto sobie Panią wypatrzył na Plantach, ten będzie miał co później opowiadać, kiedy już wróci do swojego domu w Warszawie, Toruniu, Gdańsku czy skądkolwiek przyjechał do Krakowa.
Pani to w Krakowie również wiersze. Te czytane w Teatrze Słowackiego w niedzielne przedpołudnia. "Na Panią" się stoi w kolejce do tego teatru - posłuchać, jak recytuje, zobaczyć, jak się uśmiecha, a czasami - już po wszystkim - podejść i poprosić po pomoc dla syna, córki, wnuczki, wnuka.
Pani to także Festiwal Zaczarowanej Piosenki na Rynku Głównym. Nie Pani? Tak, tak, setki ludzi pomagają festiwal zorganizować, wiemy. Ale Pani wprowadziła ten festiwal do telewizji i przekonała, że Jej podopieczni zasługują na występy jak największe gwiazdy. Uwija się Pani za kulisami, pociesza, chwali, przytula.
Życzenia na sześćdziesiątkę? Jerzy Trela powiedział kiedyś o Pani, że "Anię się kocha, lubi, szanuje" - niech Kraków czuje do Pani cały ten zestaw uczuć, a jeżeli to dla Pani za dużo, to chociaż jedną trzecią. I proszę wracać do zdrowia po operacji.
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Krakow/1,104365,9975802,Urodziny_Anny_Dymnej__Anie_sie_kocha__lubi__szanuje___.html
http://vitamedium.pl/wywiad/nie-jest-latwo-pomagac-madrze-anna-dymna
w51
Wysłany: Nie 21:38, 06 Lut 2011
Temat postu:
Wiesław Ochman
skończył dzisiaj 74 lata
http://www.maestro.hb.pl/mambo/document/biografie/Ochman.pdf
Wspaniała kariera, wspaniały człowiek. A tutaj jeden z obrazów
w51
Wysłany: Pią 20:50, 07 Sty 2011
Temat postu:
I znów się spóźniłem ...
Odszedł ....
Krzysztof Kollberger
Był ... Bogiem słowa polskiego
http://www.youtube.com/watch?v=H5vgdr_Vt4E
Żal ...
w51
Wysłany: Pią 15:00, 17 Gru 2010
Temat postu:
Urszula Modrzyńska
Przepiekna kobieta i wspaniała aktorka z lat piećdziesiątych i sześćdziesiątych.
To zdjęcie, ostatni kadr filmu, pozostało na zawsze w mojej pamieci, kiedy jako szczeniak na koloniach ogladałem "Płomyk" zwiastujący premierę "Krzyzaków"
Szkoda, że choroba wyeliminowała Ją ze sceny i obiektywów kamer.
Dopiero dzisiaj znalazłem informację o jej śmierci.
Żal .......
w51
Wysłany: Śro 20:09, 01 Gru 2010
Temat postu:
Gabriela Kownacka ...odeszła
Żal,
albowiem była .... moją
Boginią
w51
Wysłany: Sob 20:17, 09 Paź 2010
Temat postu:
Dzisiaj mija siedemdziesiąta rocznica Jego urodzin .....
John Lennon
Naprawdę nazywał się John Winston Lennon. Urodził się 9 października 1940 roku w Liverpoolu - muzyk, wokalista, kompozytor, autor tekstów, jeden z Wielkiej Czwórki z Liverpoolu.
biografia
Początkowo interesował się przede wszystkim sztukami plastycznymi - studiował w Liverpool Art College, wkrótce porzucił jednak myśl o karierze plastyka i kontynuował naukę w Quarry Bank Grammar. Tam, w połowie lat 50. założył zespół The Quarrymen, przemianowany później na The Beatles - jedną z najważniejszych grup w historii muzyki popularnej. Fenomen Beatlemanii wpłynął na muzykę, media, kulturę popularną, świadomość społeczną i styl życia. Pomiędzy majem 1963 roku, a lipcem 1969 Beatlesi mieli 17 utworów na szczycie angielskiej listy przebojów, a pomiędzy lutym 1964 i czerwcem 1970 aż 20 nagrań stało się numerem jeden w USA.
W 1970 roku rozpad The Beatles stał się faktem. Wielka Czwórka rozstała się na skutek konfliktu osobowości i artystycznych wizji Johna Lennona i Paula McCartneya. Paul wkroczył na przetarty szlak masowej muzyki popularnej, jednak pod względem artystycznym był w defensywie. Początkowo znaczne solowe sukcesy odnosił Ringo Starr. Jednak oczy wszystkich skierowane były na Johna, który był niepokornym duchem The Beatles - lubił ryzykowne eksperymenty, odważnie odsłaniał emocje i otwarcie angażował się w konflikty społeczne i polityczne.
Jeszcze w latach istnienia zespołu Lennon tworzył własne projekty poza The Beatles. W 1968 roku, wraz ze swoją nową przyjaciółką, japońską awangardową artystką Yoko Ono, nagrał album "Unfinished Music, No. 1: Two Virgins" - na okładce znalazło się słynne zdjęcie, przedstawiające parę nago. Rok później John i Yoko pobrali się na Gibraltarze. Niebawem ukazały się płyty - "Unfinished Music, No. 2: Life With the Lions" i "The Wedding Album". Para była mocno zaangażowana w kampanię antywojenną i wtedy też świat usłyszał słynny później hymn - "Give Peace A Chance".
Kolejny singiel "Cold Turkey", był raczej sukcesem artystycznym niż komercyjnym, a dopiero utwór "Instant Karma!" znalazł się na listach przebojów. Natomiast pierwsza solowa płyta Johna "John Lennon/Plastic Ono Band", która ukazała się w grudniu 1970 roku, była jego prawdziwym triumfem zarówno jako artysty, jak i człowieka. Album pozostaje jedną z najbardziej śmiałych, szczerych i bezkompromisowych wypowiedzi w całym rocku.
Wiosną 1971 roku John wydał kolejny singiel - protest song "Power to the People" i wkrótce przeniósł się do Nowego Jorku. Jesienią tego samego roku światło dzienne ujrzał drugi solowy album Lennona - "Imagine", pilotowany utworem tytułowym, który dziś należy do kanonu muzyki rockowej, podobnie jak pochodzący również z tej płyty "Jealous Guy".
Po sukcesie krążka "Imagine" John i Yoko powrócili do aktywności politycznej, czego efektem był dwupłytowy album "Sometime in New York City" (1972). Krążki zawierały głównie utwory o mocnym przekazie politycznym, co spowodowało niską sprzedaż płyty. W kolejnym roku Lennon walczył z amerykańskim Urzędem Imigracyjnym, który nie chciał wydać mu Zielonej Karty, z uwagi na incydent z marihuaną (1968). W roku 1973 ukazał się album "Mind Games", jednak wtedy Yoko Ono i John rozstali się, a John wyjechał na półtora roku do Los Angeles.
W 1974 roku ukazała się płyta "Walls and Bridges", która przyniosła Johnowi pierwszy i jedyny za życia hit numer jeden - utwór "Whatever Gets You Thru The Night", który Lennon stworzył z Eltonem Johnem. Nieoczekiwanie, okazało się, że "Walls and Bridges" był ostatnim albumem z autorskim materiałem Lennona przed pięcioletnią przerwą. Ten rozdział w jego karierze zamknęło wydawnictwo nietypowe. Album "Rock & Roll" (1975), zawierał standardy wczesnego rock’n’rolla, a płyta dedykowana była idolom młodości Johna - takim artystom, jak Chuck Berry, Fats Domino czy Sam Cooke.
Wtedy w karierze muzyka nastąpiła przerwa, jednak Lennon-artysta był w drugiej połowie lat 70. muzykiem całkowicie spełnionym. Sam nie podtrzymywał etosu gwiazdy, nie szukał popularności. Przeciwnie, dążył do całkowitej swobody wypowiedzi i chronił swoje życie osobiste.
Ostatnia za życia, autorska płyta Johna - "Double Fantasy" ukazała się w listopadzie 1980 roku. Album był zarazem artystycznym i komercyjnym sukcesem. Płyta stanowiła rodzaj muzycznego dialogu małżeńskiego z Yoko Ono i zawierała trzy z jego najlepszych utworów: "(Just Like) Starting Over", "Watching The Wheels" i "Woman".
John Lennon zginął 8 grudnia 1980 roku, zastrzelony przez Marka Davida Chapmana przed swoim domem w Nowym Jorku.
Tragiczna i niepotrzebna śmierć artysty wyznaczyła koniec pewnej epoki.
Sześć dni później miliony fanów na całym świecie uczciły pamięć Johna Lennona dziesięcioma minutami ciszy.
W 1994 roku John Lennon został wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame. Natomiast w roku 2000, Liverpool uczcił pamięć Lennona, nazywając jego imieniem lotnisko.
A oto jak wspominał Go polski muzyk .... Mirek Breguła
http://www.youtube.com/watch?v=sLK2ONm4Uh8&feature=related
w51
Wysłany: Sob 19:02, 02 Paź 2010
Temat postu:
Jerzy Bińczycki
na dwunastą rocznicę smierci ......
Niestety, ale tylko to zdjęcie było jednym z większych dostępnych w necie a przecież był jednym z najcieplejszych odtwórców ról filmowych i teatralnych.
Był jedną z gwiazd krakowskiej sceny teatralnej, laureatem licznych nagród za występy na ekranie i na deskach teatru; również reżyserem teatralny.
W masowej wyobraźni zapisał się jako odtwórca roli Bogumiła Niechcica w adaptacji „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej oraz jako tytułowy „Znachor” w ekranizacji powieści Dołęgi- Mostowicza. Był jednym z nielicznych aktorów, wzbudzających powszechną sympatię widzów i krytyków.
Urodził się 6 września 1937 roku w Witkowicach pod Krakowem.
W 1961 roku ukończył krakowską PWST, w tym samym roku otrzymując też angaż w Teatrze Śląskim w Katowicach. Począwszy od 1965 roku związał się na stałe z Teatrem Starym w Krakowie, którego aktorem (a przez kilka miesięcy dyrektorem) pozostał do końca życia.
Debiutem filmowym Bińczyckiego była niewielka rola policjanta w filmie „Drugi brzeg” (1962) Zygmunta Kuźmińskiego.
W 1967 roku po raz pierwszy spotkał się z Kazimierzem Kutzem na planie „Skoku”, by dwa lata później zagrać większą rolę w jego „Soli ziemi czarnej” (1969) z Olgierdem Łukaszewiczem i Janem Englertem.
Rok 1970 to występ w filmie Krzysztofa Zanussiego „Życie rodzinne”, a 1974 - rola strażnika w serialu i filmie Jerzego Passendorfera „Janosik”.
Znakomita kreacja Bogumiła Niechcica w filmie Jerzego Antczaka „Noce i dnie” (1975) z Jadwigą Barańską w roli Barbary, przyniosła aktorowi najwyższe odznaczenie aktorskie na FPFF w Gdyni, zespołową Nagrodę Państwową I stopnia oraz tytuł „Gwiazdy Sezonu” podczas Lubuskiego Lata Filmowego.
Za udział w telewizyjnej wersji filmu (1977) otrzymał z kolei indywidualną nagrodę Przewodniczącego Komitetu d/s Radia i Telewizji I stopnia.
W dekadzie lat 70-tych zagrał ponadto: w europejskiej koprodukcji „Dagny” (1976), w „Zaklętym dworze” (1976) i „Podróży do Arabii” (1979) Antoniego Krauzego, w „Zaległym urlopie” (1978) Janusza Zaorskiego oraz w głośnym obrazie „Szpital przemienienia” (1978) Edwarda Żebrowskiego.
W 1982 roku stworzył kolejną, ujmującą i wybitną kreację prof. Wilczura w ekranizacji „Znachora” w reżyserii Jerzego Hoffmana. Wcześniej, w 1981 roku wystąpił w nagrodzonym Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie filmie Wojciecha Marczewskiego „Dreszcze”.
W 1983 roku wcielił się w postać króla Jana III Sobieskiego w filmie historycznym „Na odsiecz Wiedniowi”, w 1984 roku zagrał u Władysława Ślesickiego w „Lecie leśnych ludzi”, a w 1986 – w znanym obrazie Filipa Bajona „Magnat”.
Często wracał do współpracy z Januszem Zaorskim (m.in. „Zabawa w chowanego” 1984, „Piłkarski poker” 1988). Grał u Marty Meszaros („Anna” 1981, „Dziennik dla moich ukochanych” 1987, „Siódmy pokój” 1995), Jana- Kidawy Błońskiego (historyczne „Męskie sprawy” 1988), Roberta Glińskiego (film fantastyczny „Superwizja” 1990), Jerzego Skolimowskiego (adaptacja „Ferdydurke” 1991).
W 1990 roku ponownie spotkał się też z Wojciechem Marczewskim, grając kierownika kina w kultowej „Ucieczce z kina Wolność”.
W 1992 roku zagrał u Sławomira Idziaka w filmie „Enak”, a w 1994 roku pojawił się jako Pan Bóg w obrazie „Legenda Tatr” Wojciecha Solarza.
W tym samym roku wystąpił też w adaptacji „Panny z mokrą głową” (również serial TV), zaś rok później – w baśni „Dzieje mistrza Twardowskiego” (1995) z Danielem Olbrychskim.
W latach 1995-96 grał pułkownika Schrodera w telewizyjnej adaptacji „Opowieści o Józefie Szwejku” z Jerzym Stuhrem w roli głównej. Zagrał księdza Wargulskiego w „Syzyfowych pracach” (1998 serial, 2000 premiera filmu), Macieja w „Panu Tadeuszu” Andrzeja Wajdy (1999) oraz Profesora w komedii Łukasza Wylężałka „O dwóch takich, co nic nie ukradli” (1999).
Były to ostatnie role wielkiego aktora, z których większość miała premiery już po jego śmierci.
Oprócz wybitnych ról filmowych, aktor stworzył również sporo znaczących kreacji scenicznych. Grał m.in. w „Nie-boskiej komedii” Krasińskiego w reżyserii Swinarskiego (1965), w „Tangu” Mrożka w reżyserii Jarockiego (1965), w „Orestei” Ajschylosa w reżyserii Hübnera (1982), w „Hamlecie” (1989) i w „Antygonie” (1984) w reżyserii Wajdy.
Za swoją działalność artystyczną bywał wielokrotnie odznaczany: w 1975 roku otrzymał Złoty Krzyż Zasługi z okazji 30-lecia kinematografii w Polsce Ludowej, , w 1988 - nagrodę indywidualną prezesa Komitetu d/s PRiTV za wybitne kreacje aktorskie w filmach i widowiskach telewizyjnych, a w 1989 roku - Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.
Ponadto, w 1978 roku dostał nagrodę miasta Krakowa za działalność kulturalną, w 1982 roku - dyplom honorowy za zwycięstwo w plebiscycie „Przekroju” na najpopularniejszych aktorów krakowskich w latach 1946- 1981, a w 1988 – nagrodę „Złoty Ekran”, przyznawaną przez czytelników tygodnika „Ekran”.
Zmarł na zawał serca, 2 października 1998 roku w Krakowie. Został pochowany w Alei Zasłużonych Cmentarza Rakowickiego.
http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_binczycki_jerzy
w51
Wysłany: Sob 14:37, 07 Lis 2009
Temat postu:
Piękna kobieta, wspaniała artystka
a tylko takie .....małe zdjęcia w internecie ...
Hanna Banaszak
swoją drogę artystyczną rozpoczęła pod koniec lat 70-tych. Często podkreśla, że w pracy interesuje ją różnorodność i wiarygodność każdej kolejnej odsłony. Już na samym początku zainteresowali się nią wybitni współcześni poeci i kompozytorzy. Byli wśród nich: Jerzy Wasowski, Wojciech Młynarski, Andrzej Trzaskowski, Jonasz Kofta, Jeremi Przybora, Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz etc.... W dalszym ciągu współpracuje z czołówką polskich twórców. Należą do nich: Janusz Strobel, Jan „Kanty” Pawluśkiewicz, Jerzy Satanowski, Zbigniew Preisner, Andrzej Zarycki, Józef Baran, Dorota Czupkiewicz i inni. Aleksander Bardini mawiał: "... chcę zostać przy mojej rzetelnej, głębokiej wdzięczności za to, co ona robi. Za co? Na przykład za wspaniałą polszczyznę, która tak bardzo przeszkadza niektórym ludziom w tym, by być współczesnym człowiekiem. Jej nie przeszkadza! Jest to królowa rubata, przy czym nigdy to nie wykracza poza granice dobrego smaku. Jestem jej wdzięczny za mój zachwyt nad tym, co bym nazwał gospodarką wdziękiem , a także za niebywały smak i takt w stosowaniu ozdobników muzycznych, które sama wymyśla i które stają się nie ozdobnikami samymi w sobie, tylko trwałą częścią muzycznej propozycji..." (fragment konferansjerki z recitalu w Łańcucie). Hanna Banaszak dba o dramaturgię w doborze repertuaru i śpiewa dobre wiersze. W swoim dorobku posiada liczne nagrody i wyróżnienia. Jest posiadaczką statuetek: Victora, Kreatora, Bursztynowego Słowika, Prometeusza, a także laureatką kilku nagród festiwalowych. Sama mówi: "Nagrody i splendory mają dla mnie znaczenie drugorzędne. Są miłym łaskotaniem próżności. Najciekawsza i zarazem najtrudniejsza jest dla mnie czysta kreatywność, stawianie sobie nowych wyzwań, bez powielania samej siebie i innych wzorców. Dlatego lubię sobie stawiać coraz trudniejsze zadania.” Swoją interpretacją uwspółcześniła poezję Jana Kochanowskiego, zmierzyła się wokalnie z wielką muzyką Mozarta, Vivaldiego, Mangione, Gershwina…Gdy przygotowywała płytę z piosenkami z lat 30-tych, podkreśliła klimat i charakter tamtej epoki, dbając zarazem o to, by nie imitować ówczesnych gwiazd. Tomik wierszy, który wydała, jest zachwytem nad brzmieniem nazw polskich miasteczek, których znaczenie postanowiła ubrać w treści. Wystawa fotografii, którą od kilku lat prezentuje w Polsce, jest opowieścią o podróży , która wypełnia większość jej życia . Całość jest zainscenizowana i opatrzona mało znaną muzyką z jej repertuaru. Podróż zajmuje istotny fragment jej codzienności, ale jak mówi, najistotniejsza jest dla niej podróż w głąb siebie, poszukiwanie prawdy i sensu bytu. Od wielu lat interesuje się psychologią:"...ciekawi mnie człowiek i jego możliwości metamorfozy". Istnieje kilkanaście recitali telewizyjnych, które zrealizowała – m. in. „WOŁANIE EURYDYKI ” , „ TELEFON ZAUFANIA ” , „ O CZYM MARZY DZIEWCZYNA”, „ZANIM BĘDZIESZ U BRZEGU”....., kilka projektów płytowych w tym: „NIKT TYLKO TY”, „ Złota kolekcja - W MOIM MAGICZNYM DOMU”, HANNA BANASZAK I JANUSZ STROBEL”, „WIGILIA Z HANNĄ BANASZAK”, „BANASZAKOFTA” oraz dwa wydawnictwa DVD. Wokalistka brała udział w wielu koncertach. Wstępowała w Belgii, Niemczech, Portugalii, Wielkiej Brytanii, Japonii, Stanach Zjednoczonych, Rosji, Kanadzie, na Malcie.
w51
Wysłany: Pią 22:26, 25 Wrz 2009
Temat postu:
Natalie Wood
miejsce urodzenia: San Francisco, Kalifornia, USA
data urodzenia: 1938-07-20 , data śmierci: 1981-11-29
prawdziwe nazwisko: Natalia Zacharenko stan cywilny: trzykrotnie zamężna: 1. Robert Wagner (28.12.1957 - 27.04.1962, rozwód) i ponownie (od 16.07.1972 do jej śmierci), córka Courtney (ur. 09.03.1974); 2. Richard Gregson (30.05.1969 - 01.08.1971, rozwód), córka Natasha (ur. 29.09.1970)
Była jedną z najlepszych Hollywoodzkich aktorek. Jest legendą kina! Jej uroda sprawiła, że obsadzano ją w najlepszych rolach filmowych.
Karierę zaczynała wcześnie bo w wieku 5 lat. Do 43 roku życia zagrała w 50 filmach, zdobyła 3 nominacje do Oscara, miała wielu fanów, a co najważniejsze była ceniona przez krytyków. Zawsze osiągała zamierzony cel.
Sławę zyskała dzięki filmowi "Cud na 34 ulicy", jej życie opierało się na filmie. Ciągłe wypady do kina i praca na planie. Spełniała marzenia despotycznej matki. Absolutnie podporządkowała się rodzinie.
Natalie urodziła się w San Francisco 20 lipca 1938 roku. Jej rodzice, Nicholas i Maria, byli rosyjskimi imigrantami. Natalie miała dwie siostry, młodszą Lanę oraz starszą Olgę.
Kiedy skończyła 4 lata pojechała z matką na plan filmowy gdzie poznała znanego reżysera Irving'a Pichel'a, który zatrudnił ją do filmu. Dwa lata później wyjechała do Hollywood.
Natalie naprawdę nazywała się Natasha Nikolaevna Zacharenko jednak William Getz wymyślił dla niej pseudonim artystyczny "Natalie Wood". Wtedy Natalie wystąpiła w wielkiej produkcji filmowej Tomorrow is Forever u boku Orson'a Welles'a.
Dziewczyna spełniała marzenia, niestety nie swoje lecz jej matki! Maria była przekonana, że będzie sławna. Jej talent objawił się w filmie "Cud na 34 ulicy". Miała wtedy 9 lat.
W domu Natalie miała bardzo trudną sytuację. Jej ojciec i matka nie pracowali, tylko ona zarabiała na życie. Jej sukces pozwalał przetrwać jej rodzinie.
Przez Hollywood Natalie nie miała normalnego dzieciństwa.
Natalie i jej matka bardzo bały się wody. Kiedyś, jeszcze przed narodzinami Natashy, cyganka wywróżyła Marii, że jej córka zginie w wodzie. Stąd ten lęk. Kiedyś Natalie musiała wejść do wody w czasie filmu. Nie chciała się zgodzić. Mimo to matka ją zmusiła. Natalie złamała wtedy rękę. Pozostal po tym trwały ślad, wytrącony nadgarstek, gdyż matka nie chciała iść z nią do lekarza, bała się, że wtedy Natalie nie dostanie pracy.
Natasha bardzo chciała mieć dzieci, jednak matka mówiła, że umrze przy porodzie.
W 1955 Natalie znalazła się na liście jednych z najpiękniejszych aktorek Hollywood, w magazynie "Life".
W filmie Nicka Raya zagrała dziewczynę James'a Dean'a. Rodzice nigdy nie pozwalali Natashy spotykać się z chłopcami.
Za film "Rebel Without a Cause" otrzymała pierwszą nominacje do Oscara. Była wtedy młodą, piękną i seksowną dziewczyną 44-letniego reżysera.
W 1956 roku spotykała się również z Raymondem Burrem oraz z samym królem muzyki Elvisem Presleyem. Amerykańskie brukowce pisały nawet o tym, że zamierzają się pobrać.
Natalie nigdy jednak nie zaznała prawdziwej miłości. Wyszła za mąż za aktora Robert'a Wagner'a, którego na męża wybrała jej matka.
Małżeństwo miało wiele problemów i w końcu rozpadło się.
Natalie zagrała w między czasie w takich filmach jak : The Girl He Left Behind, Cash McCall, The Burning Hills czy Splendor in the Grass, który stał się klasyką filmów o miłości.
W przeciągu następnych 10 lat Natalie grała w samych dobrych filmach między innymi w klasycznym romansie West Side Story, który nawiązywał do miłości rodem z Romeo i Julii.
Natalie dostała kolejne nominacje do Oscara właśnie za Buntownik bez powodu oraz Splendor in the Grass. Oscara jednak nie otrzymała.
30 maja 1969 roku poślubiła Richard'a Gregson'a. Urodziła mu córkę Natashe. Zrobiła sobie również przerwę w pracy by całkowicie poswięcić się rodzinie Jednak jak się okazało Richard zdradzał żonę. Natalie wyrzuciła go z domu i rozwiodła się z nim 1 sierpnia 1971 roku.
Natomiast już 16 lipca zeszła się ze swoim dawnym mężem Robertem Wagnerem. Utodziła u dziecko, dziewczynkę Courtney. Potem też wróciła do filmu.
Zagrała w filmie Gypsy, który również zostal nominowany do Nagrody Akademii.
Następnie pokazała się w obrazie Steve'a McQueen'a "Love With the Proper Stranger".
Zagrała również u boku Roberta Redforda w filmie Inside Daisy Clover.
Natalie występiła również w The Great Race oraz w Bob and Carol and Ted and Alice za który dostała aż 2 miliony dolarów.
Jej kolejne produkcje to Brainstorm i Anastasia, która była jej pierwszym występem w teatrze.
Natasha ginie 29 listopada 1981 roku na morzu na wyspie Catalina. Zginęła śmiercią tragiczną, topiąc się. Osierociła dwie córki : 11-letnia wówczas Natashę Gregson Wagner oraz 8-letnią Courtney Brooke Wagner. Miała 43 lata.
Była to ogromna strata dla całego filmowego świata..
Inne zdjecia
http://images.google.pl/images?hl=pl&source=hp&q=wood+natalie&lr=&um=1&ie=UTF-8&ei=uyW9SrbiIND__AaArq17&sa=X&oi=image_result_group&ct=title&resnum=4
w51
Wysłany: Sob 22:07, 15 Sie 2009
Temat postu:
Dzisiaj bezmyślnie przerzucając kanały TV natknąłem się na "Stawkę większą niż życie" i ....
Emila Karewicza
Uderzyło mnie dlaczego tego wspaniałego aktora jeszcze nie było w tym topiku.
Gdyby przyznawano najwyższe laury sztuki scenicznej, Karewiczowi należałby się super Oscar za odtwarzanie postaci cyników, szyderców i obłudników.
Ale nie tylko.
Karewicz
to również wzorzec wyrazistego i pełnokrwistego mężczyzny o niezwykle silnym charakterze
Swoją karierę aktorską rozpoczął w Wilnie, w tamtejszym Teatrze Małym, gdzie zagrał role Małpy w "Kwartecie" I. Kryłowa. W czasie II wojny światowej przeszedł szlak z 2 Armią WP do Berlina. Po wojnie ukończył Studio Aktorskie Iwo Galla (wraz z m.in. Ryszardem Baryczem, Bronisławem Pawlikiem, Barbarą Krafftówną). Grał na scenach łódzkich: im. S. Jaracza i Teatrze Nowym. Od 1962 związany z Warszawą, występował w teatrach: Ateneum, Dramatycznym i od 1967 Ludowym (w 1975 przemianowanym na Nowy). Na emeryturę przeszedł w 1983.
Wśród wielu ról teatralnych należy wymienić: Oktawiusza w Juliuszu Cezarze W. Shakespeare'a, Capignaca w Buonapartem i Sułkowskim R. Brandstaettera, Franciszka Moora w Zbójcach F. Schillera, Gospodarza w Weselu S. Wyspiańskiego (Łódź), Liapkin-Tiapkina w Rewizorze N. Gogola, Spodka w Śnie nocy letniej W. Shakespeare'a, Hetmana Kossakowskiego w Horsztyńskim J. Słowackiego, Pagatowicza w Grubych rybach M. Bałuckiego, Łomowa w Oświadczynach A. Czechowa, Janusza w Panu Jowialskim A. Fredry, Jenialkiewicza w Wielkim człowieku do małych interesów A. Fredry, Stomila w Tangu S. Mrożka, Geronta w Szelmostwach Skapena Moliera (Warszawa). W 2005 powraca na scenę Teatru Nowego w Łodzi, by zagrać rolę Kalmity w Chłopcach S. Grochowiaka.
Jest znany z wielu ról filmowych, popularność przyniosły mu role: SS-Obersturmführera w filmie Jak rozpętałem II wojnę światową, króla Władysława Jagiełły (Krzyżacy i Wawelski conventus dowódców) oraz serialach Idea i miecz, Przyłbice i kaptury, a zwłaszcza Hermanna Brunnera w Stawce większej niż życie.
Uznanie natomiast zyskał rolą Warszawiaka w Bazie ludzi umarłych oraz dziadka w W kogo ja się wrodziłem. Ponadto wystąpił m. in. w Kanale, Cieniu, Bajlandzie, serialach Czarne chmury, Lalka, Polskie drogi, Szaleństwo Majki Skowron, Alternatywy 4, Sztos, M jak miłość, Barwy szczęścia Sukces, Tak czy nie, Na dobre i na złe. Występował w Teatrze TV (Maximathic, Młodość bez młodości, Oszukana, Poletko nad jeziorem) i Teatrze PR (Kilka dni w Reno, Kollokacja, Potop, Gehenna).
W 2004 odcisnął swoją dłoń w Alei Gwiazd w Międzyzdrojach
w51
Wysłany: Pią 20:11, 03 Kwi 2009
Temat postu:
Barbara Wachowicz
(ur. 18 maja 1937 w Warszawie) – polska pisarka, autorka biografii wielkich Polaków, fotografik, scenarzystka.
Pisarka, która propaguje polski patriotyzm, postawy honoru i prawości.
Autorka pasjonujących opowieści o życiu, twórczości, miłościach, tajemnicach Wielkich Polaków: Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza, Żeromskiego, Kościuszki, a także o najwybitniejszych postaciach polskiego harcerstwa.
Tworzyła scenariusze filmowe i telewizyjne, audycje radiowe, wystawy, widowiska sceniczne (np. "Wigilie polskie" 1988). Laureatka m.in. Srebrnego Asa, Złotego Mikrofonu, tytułu Mistrza Mowy Polskiej Vox Populi, wyróżniona orderem "Polonia Mater Nostra Est" za: "wyjątkowy dar przekazywania młodzieży skarbów narodowego dziedzictwa". Na wniosek dzieci otrzymała Order Uśmiechu. W dniu 31 lipca 2006, w przededniu rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, podczas uroczystej sesji Rady Miasta na Zamku Królewskim, otrzymała honorowe obywatelstwo Miasta Warszawy. Jest również honorowym Obywatelem Miasta Płońsk.Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Jej ulubionym kolorem jest fioletowy (długopisem tej barwy podpisuje dzieła, wiele części jej garderoby jest tego koloru).
Pani Barbara zasługuje w pełni na określenie “człowiek instytucja”: pisarka, autorka książek o najsłynniejszych Polakach, fotografik, publicystka, scenarzystka, inicjatorka wielu społecznych akcji, które mają na celu ratowanie polskiej tradycji i kultury.
Szczególnie bliska sercu Barbary Wachowicz jest tradycja literacka - stąd jej niezliczone wyprawy, czego doświadczyli uczestnicy spotkania, śladami poetów i pisarzy (Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Sienkiewicza, Orzeszkowej i Żeromskiego). Jest autorką m.in. “Marii jego życia”, “Ty jesteś jak zdrowie”, “Domu Sienkiewicza”, “Ciebie jedną kocham”, albumu “W ojczyźnie serce me zostało”. Jednym z ulubionych bohaterów pisarki jest Tadeusz Kościuszko, któremu poświęciła już kilka książek - począwszy od “Malw na lewadach” (1979), na wydanej w ubiegłym roku “Nazwę Cię - Kościuszko” kończąc. Barbara Wachowicz jest również wielką przyjaciółką dzieci, laureatką Orderu Uśmiechu, propagatorką idei skautingu i autorką publikacji, wystaw, programów telewizyjnych oraz książek w cyklu “Wierna rzeka harcerstwa”, m.in. “Druhno Oleńko! Druhu Andrzeju!” - gawędy o twórcach Harcerstwa Polskiego.
W kraju i wśród Polonii Barbara Wachowicz cieszy się zasłużoną sławą popularyzatorki i obrończyni polszczyzny, wśród wyróżnień i nagród na swym koncie ma Złotoustego Chryzostoma - za nieskazitelną polszczyznę. To było niezapomniane wydarzenie i spotkanie z niekwestionowaną Mistrzynią Mowy Polskiej i nieprzeciętną osobowością.
Wspaniała kobieta, wspaniały człowiek jednym słowem prawdziwa ...
Bogini
w51
Wysłany: Wto 13:44, 24 Lut 2009
Temat postu:
Grażyna Brodzińska
Nazywana jest Pierwszą Damą Polskiej Operetki. Jej koncerty przyciągają melomanów, którzy chcą posłuchać i... popatrzeć na piękną, zawsze elegancką Grażynę Brodzińską.
ur. 3 maja 1951 w Krakowie) - polska śpiewaczka operetkowa, musicalowa oraz operowa (sopran) i aktorka.
córką śpiewaczki Ireny Brodzińskiej i reżysera Edmunda Waydy oraz żoną aktora Damiana Damięckiego.
Najpierw ukończyła szkołę baletową. Potem trafiła do gdyńskiego Studia Wokalno-Aktorskiego Danuty Baduszkowej. Śpiewu uczyła ją profesor Zofia Janukowicz-Pobłocka. Później w doskonaleniu wokalnego warsztatu przez dziesięć lat pomagali jej Urszula Trawińska-Moroz i Ryszard Karczykowski. Na scenie zadebiutowała w 1970 roku, jeszcze podczas studiów w Gdyni.
W latach 1969-1976 pracowała w Teatrze Muzycznym w Gdyni. W późniejszych latach śpiewała w Teatrze Muzycznym w Szczecinie. Była solistką Operetki Warszawskiej i Teatru Muzycznego Roma w Warszawie. Od roku 2002 współpracuje między innymi z Gliwickim Teatrem Muzycznym. Nagrała trzy recitale telewizyjne. Koncertuje w kraju i za granicą.
Operetkę traktuje się nieco pobłażliwie, nazywając "młodszą siostrą opery" albo "podkasaną muzą". Mimo tych niezbyt pochlebnych określeń nie brak miłośników spektakli muzycznych, które przyciągają widzów śpiewnymi piosenkami i lekką fabułką, prowadzącą bohaterów zawsze do szczęśliwego zakończenia. Piosenki z operetek często usamodzielniają się, jako przeboje figurują w programach recitali.
A dowodem na to jest właśnie ...
Grażyna Brodzińska
http://www.grazynabrodzinska.pl/
w51
Wysłany: Sob 21:01, 21 Lut 2009
Temat postu:
Manuela Gretkowska:
"Lubię sztukę neolitu, barbarzyński seks i wierzę w instynkt. Największym przyjacielem kobiety jest penis.
On nie kłamie i jest w wiecznym dialogu z nami" -
mówi DZIENNIKOWI pisarka Manuela Gretkowska.
MAGDALENA MIECZNICKA: Co by pani chciała przekazać swojej córce o mężczyznach?
MANUELA GRETKOWSKA: Po to jej wybrałam tatusia, żeby nie musieć jej opowiadać własnymi słowami, kim jest mężczyzna i jaki powinien być.
Czyli jej tatuś spełnia wszystkie parametry doskonałego mężczyzny?
Piotr ma wady wszystkich mężczyzn, ale moim zdaniem żaden z nich nie ma wszystkich jego zalet. Dlatego z nim jestem. Mój ojciec był totalny, bezkrytyczny dla mnie i w moich oczach bez wad. Nie powinno się dostawać takiej miłości. Za mało nie dobrze, ale za dużo chyba też. Jeżeli dziewczynkę wychowuje bałwochwalczy tatuś, potem żaden partner mu nie dorówna. Kiedy byłam mała, siedziałam na kredensie i tłukłam rodzinne kryształy, a tata w zachwycie podawał mi następne – bo dziecko świetnie się bawi. Uwielbiam go, ale konsekwencje tego jednak trochę się ciągnęły. Tatuś urządził na przykład histerię na moim ślubie. Tuż przed wyjściem, kiedy już byłam w sukni, ostrzegł mnie, żebym tego nie robiła. Może miał przebłysk jasnowidzenia albo mu się nagle uruchomiły jakieś archetypy. Przedtem wraz z całą rodziną nawet nalegał, żeby zalegalizować wieloletni związek. I kiedy wychodzimy do kościoła, ojciec mnie ciągnie za welon na stronę i mówi: Córeczko, nie rób tego. Tak jakbyśmy mieli razem uciec. Zupełnie nie był sobą, nie wiem nawet, czy on to pamięta. Zachowywał się jak ofiara wypadku w szoku.
Jak pani na to zareagowała?
Też szokiem. Mój cudny, silny ojciec prostujący w ręku podkowy, żeby mnie zabawić, zamienił się w zapłakane dziecko, które trzeba pocieszać. W rezultacie poszłam do ślubu, ale wróciłam do niego po kilku latach, tak jak chciał – córeczka tatusia. Byłam wtedy bardzo młoda, to było zaraz po studiach.
I porównywała pani wszystkich mężczyzn z ojcem?
Żaden nie dawał się porównać, wszyscy odpadali w przedbiegach. Każdego się więc czepiałam, nawet tego najbardziej fantastycznego – po czym szukałam następnego, który by był jeszcze bardziej fantastyczny. Aż poznałam Piotra. Spotkaliśmy się w dobrym momencie, oboje rozwiedzeni, nie musieliśmy nikogo zdradzać, zostawiać. Podobne doświadczenia, wrażliwość. Piotr twierdzi, że znalazł mnie z ogłoszenia prasowego, opowiadania wydrukowanego w gazecie. Może ma rację, to było ogłoszenie tylko do niego i tylko w tamtej chwili. Później nasze spotkanie nie miałoby sensu i wcześniej też nie. Bylibyśmy innymi ludźmi, niepasującymi do siebie.
Czyli minęło ładnych parę lat, zanim udało się pani wyzwolić spod czaru idealnego ojca?
Może nie wyzwolić, tylko dojrzeć. Dojrzeć do siebie. Przy okazji zrozumiałam, że zachowanie mojego ojca to skutek jego wychowania. Był ukochanym synem swojej matki. I ona spośród kilkunastu wnucząt upatrzyła sobie mnie. Kiedy jej zabrakło, ojciec przelał całą miłość na mnie. Ale ja się do tego mniej nadawałam: matka jest dojrzałą, mądrą kobietą, potrafi ustalić pewne relacje, a dziecko jest bezbronne i poddaje się tej miłości. To nie była krzywda, to była wielka miłość, ale miała skutki uboczne. Cieszę się, że nie mam syna, bo nie wiem, co by mi się uruchomiło w mózgu. Boję się, że to jest u nas dziedziczne, ta zamiana ról. Jakby bezgraniczna miłość musiała być przenoszona z pokolenia na pokolenie. Miałam taką wizję po halucynogenach, kiedy zeszłam w podprogowe informacje, przez niektórych zwane podświadomością.
Bałaby się pani wychowywać mężczyznę?
Niełatwo jest w Polsce wychować chłopca. Piotr, kiedy coś mu obydwie z Polą zarzucamy (mamy front kobiecy), mówi: „My dopiero od dwóch pokoleń mamy szansę się zmienić”. To prawda. Ci chłopcy i względnie młodzi mężczyźni żyją w nowym świecie, w którym mogą dorosnąć do kobiet – przedtem to było raczej niemożliwe. Od kiedy do lamusa odeszła anachroniczna forma męskości – rys wzniosłości, rycerskiego heroizmu, który kształtował mężczyzn przez stulecia – zostali oni okrojeni z jakichkolwiek uczuć. Jaką walkę może toczyć dzisiejszy rycerz korporacyjny? Ze smokiem inflacji? Gdzie ma pielgrzymować? Do spa? Ale mężczyzn w rozwoju hamuje także ambiwalencja Polek. Z jednej strony, chcą one niezależności, a z drugiej – opieki, rycerskości. Niewielu mężczyzn odkrywa w sobie taką pełnię człowieczeństwa, że potrafią być silnym opiekuńczym rycerzem, a w innej sytuacji empatyczną partnerką. Mężczyźni mają czasem fantastyczne intelekty, dusze mogą mieć wielkie, ale emocje są u nich pokurczone, bo tak byli wychowywani. Jeżeli chłopiec od piątego roku życia ciągle słyszy, że nie może uzewnętrzniać emocji, bo „chłopak nie płacze”, nie robi tego, tamtego, to efektem jest emocjonalna samokastracja. Dopiero od dwóch pokoleń mężczyźni mogą się zachowywać jak bohaterzy Almodovara, czyli płakać, słysząc „Kukuruku” śpiewane nocą…
Ale czy umiejętność powściągania uczuć nie jest kwintesencją męskości?
Rzeczywiście, są dane, że z powodu testosteronu u chłopców jeszcze w życiu płodowym odcięte zostaje w płatach czołowych 70 procent połączeń odpowiedzialnych za planowanie i empatię. A więc to jest też fizjologia, nie tylko kultura. Bo jak tu wymagać od osoby poszkodowanej na umyśle, która ma odcięte połączenia w mózgu, żeby zachowywała się w sposób normalny, pasujący kobietom? Ale z drugiej strony, chłopcy są również dodatkowo zmuszani do opanowania, okrutnego chłodu. Mężczyźni nie płaczą, ale myślę, że płaczą nad sobą w środku. Płaczą nad tym, co z nimi zrobiono, kiedy musieli amputować swoje emocje.
Był taki piękny film o pierwszej wojnie światowej. Francuzi i Niemcy siedzą w okopach na linii Maginota. Jest Wigilia, ktoś gra kolędę. I nagle wrogowie zachowują się jak ludzie – bratają się ze sobą, rozmawiają, okazują emocje. Wygląda na to, że faceci od pokoleń siedzą na tej linii Maginota. Nie mają możliwości wyjścia i zachowywania się po ludzku, bo to by oznaczało coś niemęskiego, kapitulację. Czasem bardzo by chcieli wyjść i wtedy płaczą, ale najczęściej piją albo chorują na inne -izmy, z których najpospolitszym jest swoisty, żałosny egoholizm. Od wieków są programowani na walkę, duchowo ograniczani. Kiedyś Chinkom wiązano stopy, teraz już się tego nie robi, ale chłopcom nadal supła się serca. Nie dziwmy się, że oni są tak inni, wewnętrznie pokurczeni. Nie bardzo potrafią żyć w zgodzie ze sobą, a cóż dopiero z kobietami czy dziećmi.
Czyli zrozumienie pomiędzy kobietą a mężczyzną jest niemożliwe?
Jest trudne i wymaga czasem nadludzkiej, niemal androginicznej empatii. Popularny francuski pisarz Houellebecq twierdzi, że jesteśmy samotnymi neurotykami, niezdolnymi do empatii i prawdziwej bliskości, czasem łączy nas tylko hedonistyczny seks. To jednak przesadna generalizacja. Nie można załatwiać wszystkiego pesymistyczną wizją Houellebecqa, bo to przypomina XIX-wieczne próby podsumowania świata w jednym dziele. Nawet rozpacz i chleb nie mają zawsze tego samego smaku. Dla mnie Houellebecq jest utalentowanym głupcem, romantykiem. Wierzy tylko w uniesienia, a nie w możliwość odnalezienia harmonijnej bliskości i przyjaźni.
Czy są kraje, w których relacje kobiet i mężczyzn układają się inaczej?
Znajome młode Szwedki, które mieszkały we Francji czy gdzieś indziej na południu, miały tam problem ze znalezieniem partnera. Po prostu nie były w stanie mieć związku z południowcem. Raziły je cechy i zachowania maczystowskich facetów. Uważały za jakiś chory anachronizm sytuację, kiedy mężczyzna zrzuca na kobietę wszystkie rodzinne obowiązki, podporządkowuje ją sobie i jeszcze każe się za takie zniewolenie podziwiać. Różnica między mentalnością Skandynawek a tradycyjną Europą jest mniej więcej taka jak między Polską a krajami arabskimi. Uroczy Abdul w namiocie na Saharze mówi: „Masz oczy jak gazela, z cedru twoje piersi, nogi” i tak dalej, i to może być dla udręczonej rodzimymi draniami fascynujące. Ale powinien pojawić się ostrzegawczy sygnał różnic kulturowych. Zresztą czy ja wiem, czy naprawdę różnic? Ponad 70 procent Marokanek ma poważne problemy ze zdrowiem psychicznym. Nie chcą być porównywane do gazel i warte tyle co wielbłądy. Bardzo wiele Szwedek nie znajduje miłości poza Skandynawią. Rybak z Sycylii to jest dla nich egzotyka dobra na krótki romans.
A co by skandynawska kobieta pomyślała o polskim mężczyźnie?
Szwedzka córka Piotra, dorosła młoda kobieta, przyjeżdża często do Polski i mieszka u nas. Bardzo lubi kokietować mężczyzn, ale nie widzi się z Polakiem. Miała jednego polskiego chłopaka, zwykłego, sympatycznego młodzieńca z dobrego domu. Po pewnym czasie wyła z rozpaczy. Pod szarmancką skorupą okazał się niedojrzałym niuniusiem. Nie rozumiał jej, a jeśli, to opacznie. Ona jest wolna, niezależna i w relacji z mężczyzną nie będzie u niej tego momentu negocjacji, zawahania jak u nas. Kobieta i mężczyzna siadają do rozmowy jak partnerzy. Ja mam możliwość takiego samego zachowania jak ty. To nie jest typ kobiety, która na wiadomość, że za ileś tysięcy lat mężczyźni wymrą, zatroszczy się: „O Boże, komu będziemy prać skarpety?”. Ona zareagowałaby ironicznym tekstem: „To kto nam zrobi laskę?!”.
To znaczy, że ona nie musi być zdobywana? A jak ma ochotę na romans, to nie musi udawać, że jest dziewicą, którą trzeba złamać?
Raczej nie. Ją to śmieszy.
Ale z tym byciem zdobywaną idą w parze różne przyjemne rzeczy – dostawanie kwiatków, bycie zapraszaną, odwożoną do domu. Tego tam nie ma?
Nie ma tej słodkiej obłudy, którą my nosimy wypisaną na twarzach, ustach – makijażem. Szwedki mają bezwstydnie nagą twarz. Nie tylko na zasadzie, że młoda dziewczyna jest piękna i nie musi się malować – ale jako coś ubliżającego. Po co mascara, róż? Niech on się umaluje na randkę, jak chce być piękniejszy. Szwecja zawsze była polem dla eksperymentów obyczajowych. To, co zaczynało się w Szwecji, później przychodziło do Europy. Czy oni są z tym szczęśliwsi? Myślę, że są pełniejsi, prawdziwsi. Celem człowieka nie jest chyba szczęście, ale harmonia.
A między Polkami i Polakami nie ma harmonii?
U nas miłość romantyczna polega na tym, żeby ciągle tańczyć facetowi na rurze albo być pielęgniarką w sexy pończochach. Nie na tym polega miłość. Ona jest i seksem, intymnością i zaangażowaniem jednocześnie. Miłość romantyczna to jest dla nas koniecznie miłość tragiczna, na najwyższym C. Nie jesteśmy natomiast uczeni harmonii. I kiedy po kilku latach w związku pojawia się wyciszona bliskość, robi się problem, bo nie umiemy z nią żyć i nazywamy ją nudą. Nasza kultura nie przygotowuje nas do tego etapu miłości, na którym następuje przyzwyczajenie. Może dlatego tak podziwiamy Małysza uprawiającego wielkie wzloty, za nim rozwija się cała flaga polska. Kobiety widzimy w buduarze, a mężczyzn w okopach. To jak się możemy porozumieć?
Hm. Musiała pani kiedyś udawać kobietę w buduarze albo głupszą, niż pani jest, żeby nie onieśmielać mężczyzn?
Udawanie głupszej, niż się jest, to też wykorzystywanie intelektu i bardzo trudna sztuka. Znajomy, francuski dziennikarz mieszkający w Polsce, pisze książkę o odrębnym gatunku kobiet, jakim są dla niego Polki. Zauważył, że u nas dziewczyny nie umieją flirtować. On nosi przy torbie coś takiego plastikowego, przezroczystego, co powinno intrygować wyczulone na szczegóły kobiety. I rzeczywiście, koniecznie chcą wiedzieć, co to jest, a on odpowiada: „To pojemnik na łechtaczkę”. Wtedy dziewczyny kompletnie muruje. Polki reagują lękliwie, paraliżuje je wstyd. To rozgrywka między francuskim libertynem a polską katoliczką. Nie zaczyna się gra słowna, nie ma nawet kpiny czy oburzenia. Cisza jak podczas podniesienia, nietykalnej świętości – seksu. Słowa strasznie dotykają kobietę w Polsce. Nie mówi się o seksie, nie mamy słownictwa. U nas flirt polega na machaniu wachlarzami albo trzepotaniu rzęsami, nie na grze słownej. W miłości wyłączamy intelekt, ograniczamy się do poziomu cielesnego. Bardzo często mi się zdarzało, że mężczyźni, chyba w odruchu obronnym, żeby mnie sprowadzić do parteru, mówili:„Jak będę starszy, to napiszę książkę o tym, co z tobą przeżywam, i w ogóle będę od ciebie lepszy”. Ja się nie pchałam z opowieściami o napisanych książkach. Ale oni uważali, że im zagrażam. Z takich sytuacji natychmiast się wycofywałam. Przecież nie przyszłam z nim konkurować, przyszłam z nim spać. Jeżeli kobieta narusza działkę ambicji, staje się konkurencją i nie ma już mowy o kokieterii. A mnie się wydaje, że najwspanialsza kokieteria jest na polu minowym. Pisząc kiedyś o dwóch łechtaczkach w „Kabarecie metafizycznym”, miałam na myśli dwa języki w rozmowie. Język kojarzy się z łechtaczką, bo jest erogenny, także intelektualnie. W Polsce mamy na języku staropolskie pypcie skromności. Narzeka się na brak literatury erotycznej, a kiedy taka się pojawia, jest uważana za rzecz wstydliwą. Albo landryna, od której robi się niedobrze, albo nic. Nie ma gry pomiędzy partnerami równymi intelektualnie.
A zdarzało się pani być z mężczyznami, którzy nie dorastali do pani intelektualnie – na przykład nie byli intelektualistami?
Tak. To było jednorazowe doświadczenie... jak safari. Ale gdyby potrwało dłużej, wyrosłaby mi broda i zostałabym Hemingwayem. Nie chciałam sobie strzelać na koniec w łeb.
Tak właściwie to co panią pociąga w mężczyznach?
Mężczyzna to nie jest nasz wrodzony wróg. Może jestem w tym nieobiektywna, bo jestem zakochana, zawsze kochałam mężczyzn. Nie da się wyplenić fascynacji, tak jak nie da się z naszych genów wydłubać męskości czy kobiecości. Jesteśmy naznaczeni, imię erotycznej bestii mamy wytatuowane w DNA. Na szczęście nie jesteśmy jednoznacznie męscy czy żeńscy. Skazani na fatum, mamy wolność wyboru: u ludzi erotyka to też umysł, a ten zna nieskończenie wiele niuansów. Mężczyzna to istota mityczna, z brodą. Mocne jak skała ciało i to, co tę męskość symbolizuje – wrażliwy, delikatny penis. Kiedy zobaczyłam pierwszy raz Piotra, szedł w sandałach po zakurzonej drodze. Ciemne włosy splecione w warkocz obijający się o szerokie, oliwkowe ramiona. Pomyślałam o starożytnych postaciach z mitologii. Facetach, z którymi się nie dyskutuje o zasadach, bo one są tak jak oni: realne jak oczywistość, jak kamień. Lubię sztukę neolitu, barbarzyński seks i wierzę w instynkt. Mężczyźni są prymitywni i kartezjańscy. Każdy mięsień do czegoś służy, nic nie jest tylko ku ozdobie czy na zapas. Mieszanka tego jest w meczach futbolowych. Nie są moją pasją, ale oglądam.
Dlaczego?
Z pobudek patriotycznych. Nie, żartuję, kibicuję z reguły tym najładniejszym, długowłosym. To jest moment, gdy obydwoje z Piotrem przeżywamy transgresję i jeszcze się nawzajem podkręcamy. On wchodzi w jakąś ekstazę homoerotyczną, zbratania w walce, a ja patrzę przez 90 minut na piękne, rozemocjonowane ciała i jeszcze sprawiam mu przyjemność, wypytując o zawodników. Małżeńska frajda.
Może się pani przyjaźnić z mężczyznami?
Myślę, że największym przyjacielem kobiety jest penis. On nie kłamie i jest w wiecznym dialogu z nami. Samym mężczyznom zarzucamy przecież kłamstwa i milczenie, nieumiejętność wyrażania emocji. W mężczyznach jest też poezja, inny wymiar. Pojawia się często wbrew nim, niezamierzenie, jak przedwczesny wytrysk.
A potrafi się pani z mężczyznami przyjaźnić bez żadnego erotycznego podtekstu?
Najlepiej mi się przyjaźnić z mężczyznami, którzy byli moimi kochankami. Nie ma wtedy napięcia erotycznego. Wszystko jest jasne: była seksowna bliskość i już jej nie będzie. Ten miniony związek obydwoje nas pozbawił płci, została zażyłość i intymność jak w starych związkach. Nigdy nie mam w przyjaźniach pokusy, żeby wrócić. Po śmierci miłości zaczyna się inna relacja. Mówiąc „kobiety i mężczyźni”, za bardzo kategoryzujemy. Na różnych etapach życia i dla różnych osób można być kimś różnym psychologicznie i erotycznie. To jest cudowne rozchwianie natury ludzkiej. Ewoluując od małp, przeskakując gałęzie i etapy, inteligentnie się rozchwialiśmy w tożsamości i dotąd się bujamy co do tego, kim naprawdę jesteśmy.
W college’u w Stanach 22-letni chłopcy nie usiądą przy stole z dziewczynami. Uważają, że to niemęskie. Oni, ze swoją obsesją męskości a la Dziki Zachód, nigdzie się nie bujają.
Tak jest u mojej córki w przedszkolu.
Amerykanin w ramach flirtu po prostu kładzie kobiecie rękę na pupie. Czyste pożądanie jest jedynym wystarczająco męskim sposobem okazania zainteresowania. Dlatego są chyba najgorszymi flirciarzami na świecie.
Hm, niewiele wiem o Ameryce. Ale mój najwspanialszy romans był z Amerykaninem. Za parę pokoleń rzeczy, o jakich pani mówi, nie będą się chyba zdarzać.
I to będzie lepsze?
Czy miłość romantyczna, którą przeżywamy, jest lepsza od przymusowych związków zawieranych na polecenie rodziny, które były regułą kiedyś? Myślę, że tak. Jeżeli nie możemy być szczęśliwi, bądźmy przynajmniej wolni. Wtedy ustali się równowaga. Nie wiemy, jaka jest prawdziwa natura ludzka, nie wiemy, na czym polega prawdziwa relacja damsko-męska. Możemy ją negocjować albo wymyślać jak Nietzsche nadczłowieka. Ozdabiać albo degradować. Ale pierwszy raz w historii ludzkości to zależy od nas, bez usprawiedliwień. To jest wspaniałe. Dla Polaka tożsamość płciowa, kulturowa jest alibi. Gdyby mu ją zabrać, czułby się chyba bezradny. Prawdopodobnie nawet nie umiałby o tym powiedzieć, bo prawo do szczerości zabrali mu najpierw komuniści, a potem Kościół. Dla mnie takim symbolem siłowania się ze sobą, otwierania niemo ust był pierwszy z pierwszych – premier Jarosław Kaczyński śpiewający hymn Polski. Kim on jest w swoim zakłamaniu, co chce naprawdę powiedzieć? – zastanawiałam się. Wyjeżdżając do Szwecji, mam za każdym razem wrażenie, że wyjeżdżam ze średniowiecza. Erotyzm zastępowano wtedy torturami. Podobny etap mamy w Polsce – to, co wygaduje się o homoseksualizmie, czego uczy się w szkołach o seksie.
Nie tylko Szwecja jest w awangardzie, w awangardzie jest też Nowy Jork. Słuchając moich nowojorskich przyjaciółek i oglądając „Seks w wielkim mieście” – serial, który ogromnie wpłynął na kobiety w Ameryce i nie tylko – mam wrażenie, że kobiety mają dziś więcej wolności, ale w zamian muszą stać się bardziej męskie, twarde.
Jestem optymistką, znajdziemy kompromis. Nasz zachodni schemat mężczyzny i kobiety jest karkołomny. Ale jeśli zapożyczymy wschodni sposób myślenia i na przykład zastosujemy czasami brak wytrysku w trakcie stosunku...
Jak to?
Taoiści radzą powstrzymywać wytrysk, podobno poprawia to stan zdrowia mężczyzny, dodaje sił. W każdym razie wtedy mężczyźnie kompletnie zmienia się chemia. Staje się wrażliwszy – bardzo podobny do kobiety po orgazmie, spragnionej czułości i mogącej znowu się kochać. Ta gra się nie kończy, nawet poza łóżkiem. Może dlatego najbardziej lubię mężczyzn, którzy mają w sobie coś kobiecego. Lubię przebierać ich w damskie ubrania, malować. Kiedy wyjeżdżamy z Piotrem w tropiki, obydwoje przebieramy się w sarongi. Żaden mężczyzna nie wygląda tak seksownie w spodniach jak w sukni, z bransoletkami, naszyjnikiem.
I szuka pani takich, którzy się na to zgodzą? Tak jak tata się godził, żeby pani rozbijała te kryształy?
Nie, oni się nie godzą, tylko to w sobie odkrywają. Zresztą, jeśli mężczyzna nie boi się kobiecości, to znaczy, że nie czuje się zagrożony w swojej męskości. Sądzę, że mój mężczyzna, godząc się na elementy kobiece, jest kwintesencją męskości.
Rozmawiała Magdalena Miecznicka
Życiorys [edytuj]
Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. W Krakowie współpracowała z pismem brulion.
W roku 1988 wyjechała do Francji i w Paryżu ukończyła antropologię w École des hautes études en sciences sociales. Na początku lat 90. wróciła do kraju. Była zastępczynią redaktorki naczelnej Elle, a potem dyrektorką literacką tego pisma. Pisała felietony do Elle, Cosmopolitan, Wprost, Polityki, Machiny, Cogito.
Manuela Gretkowska debiutowała powieścią My zdies' emigranty (1991), w której w sposób ironiczny opowiedziała o doświadczeniach młodego pokolenia ludzi wyjeżdżających z Polski. Twórczość młodej pisarki przychylnie ocenił Czesław Miłosz, którego wypowiedź opublikowano w pierwszym wydaniu. Następne trzy książki Gretkowskiej opisywały żywot zamieszkałej we Francji współczesnej bohemy artystyczno-intelektualnej. Tarot paryski (1993), Kabaret metafizyczny (1994) oraz Podręcznik do ludzi. Tom pierwszy i ostatni: czaszka (1996) łączy fascynacje gnozą, kabałą, postacią Marii Magdaleny i motywem czaszki w kulturze światowej. W tym czasie pisarka zyskała opinię "skandalistki" i "postmodernistki"[potrzebne źródło]. Proza Manueli Gretkowskiej unikała patetycznego języka, bliżej jej było do lekkości i uszczypliwości eseju[potrzebne źródło]. W 1996 roku Gretkowska napisała scenariusz do filmu Andrzeja Żuławskiego Szamanka.
W roku 1997 wyjechała do Szwecji. Wydała kilka opowiadań zebranych w książce Namiętnik (1998), relacje ze światowych podróży Światowidz (1998) oraz felietony pod wspólnym tytułem Silikon (2000). Współtworzyła scenariusz pierwszego sezonu serialu obyczajowego Miasteczko (2000).
Najnowsza twórczość Gretkowskiej skłania się ku prozie osobistej, niemal intymnej[potrzebne źródło]. Polka (2001) była dziennikiem ciąży pisarki, zaś Europejka (2004) przynosi dowcipny obraz zmieniającej się Polski widziany oczami Gretkowskiej - intelektualistki[potrzebne źródło]. W 2003 roku autorka wraz z partnerem Piotrem Pietuchą napisała Sceny z życia pozamałżeńskiego. Trzy lata później Manuela Gretkowska napisała dla miesięcznika Sukces felieton nieprzychylny braciom Kaczyńskim. Miesięcznik trafił do kiosków z tym tekstem wyciętym (dosłownie) z każdego egzemplarza[1].
Obecnie mieszka w podwarszawskim Ustanowie wraz z córką Polą i psychoterapeutą i pisarzem, Piotrem Pietuchą.
Partia Kobiet
W 2007 roku przekształciła ruch społeczny "Polska jest kobietą" w nową partię polityczną - Partię Kobiet, z którą zamierza ubiegać się o mandaty w polskim i europejskim parlamencie. W październiku 2007 po wyborach parlamentarnych zrezygnowała z przewodnictwa w partii.
w51
Wysłany: Pią 19:39, 13 Lut 2009
Temat postu:
Wspaniały Aktor a zdjęcia w necie ... takie małe i tak mało
Andrzej Szalawski
dla mnie niezapomniany
Jurand ze Spychowa
Wspomnienie
«Na kilka lat przed śmiercią spotkałem Andrzeja w kinie Iluzjon. Przywitaliśmy się serdecznie, bo lubiliśmy się, mimo że nigdy nie byliśmy w jednym teatrze. Andrzej był człowiekiem sympatycznym o wielkiej kulturze i wrażliwości. Znakomitym aktorem. Jednym z tych, którzy wchodząc na scenę, wypełniali ją całkowicie swoją osobowością. Przed rozpoczęciem filmu ucięliśmy sobie krótką koleżeńską rozmowę na tematy zawodowe. W pewnym momencie spytałem Andrzeja o jakieś sprawy związane z ZASP-em. Spoważniał i odrzekł: "Nie jestem członkiem ZASP-u i nie mam z tą instytucją nic wspólnego. Wyrządzono mi krzywdę. Od lat czekam na oczyszczenie z zarzutów kolaboracji". Jak wiadomo, Andrzej Szalawski w czasie okupacji niemieckiej grał w teatrze i czytał kronikę filmową redagowaną przez Niemców, ale przeznaczoną dla polskiego odbiorcy. Wprawdzie w czasie okupacji mówiono, że do teatrów nie należy chodzić, ale niektórzy chodzili. Ja też chodziłem i nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Dzięki temu, że w tamtych czasach byłem nieposłuszny, widziałem znakomite przedstawienia i prawdziwie wielkich aktorów. To nieprawda, że były to sztuki propagandowe. Czy "Śluby panieńskie", "Dama kameliowa", w której zobaczyłem wielką Marię Malicką i genialnego Józefa Węgrzyna, "Król włóczęgów" z młodym Andrzejem Szalawskim jako Franciszkiem Villonem czy też "Krakowiacy i Górale" w teatrze Jar, pod zmienionym tytułem "Czar nocy lipcowej", aby zmylić okupanta - to były sztuki propagandowe?
Po wojnie Andrzej poddał się weryfikacji. Mimo niezbitych dowodów i świadków w osobach Kazimierza Moczarskiego i Romana Niewiarowicza, którzy stwierdzili, że robił to na polecenie swoich zwierzchników z Armii Krajowej, sprawy nie wyjaśniono do końca i nie oczyszczono go z zarzutów. Dziś Andrzeja nie ma wśród nas. Odszedł 20 lat temu z poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości.
Andrzej Szalawski urodził się w Warszawie 4 grudnia 1911 roku. W roku 1937 ukończył Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej w Warszawie. Jego mistrzem i wychowawcą był wielki Aleksander Zelwerowicz. Wybitnie utalentowany, o pięknych warunkach zewnętrznych, predestynowany do ról amantów, już jako student odkryty został dla filmu i obsadzony w roli Ignasia Pędzickiego w filmie Józefa Lejtesa "Dziewczęta z Nowolipek" wg powieści Poli Gojawiczyńskiej. Rola ta przyniosła Mu pierwszy poważny sukces i znakomite prognozy na przyszłość. Pierwsze kroki na scenie stawiał w Teatrze Wielkim we Lwowie, a następnie w Teatrze Polskim w Poznaniu. Tam w roku 1938 odkrył Go wielki znawca talentów Arnold Szyfman, dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, i zaangażował Go do siebie na sezon 1939-40. Niestety, wybuchła wojna i Andrzej nie mógł się zaprezentować warszawskiej publiczności. Zgodnie z rozkazem gen. Stawskiego, podążając na wschód, znalazł się w okupowanym przez Sowietów Białymstoku. Dostał się tam do działającego Teatru Polskiego Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, którym kierował również uciekinier z Warszawy, znakomity aktor i reżyser Teatru Polskiego w Warszawie Aleksander Węgierko. Spędził w tym teatrze pod okupacją sowiecką lata 1939-1941. Po wkroczeniu wojsk niemieckich na tereny wschodnie przedostał się do Warszawy. Wtedy właśnie przyczepili się do niego Niemcy. Na polecenie władz podziemnych przyjął propozycję czytania owej nieszczęsnej kroniki filmowej, która przyniosła Mu tyle przykrości i upokorzeń.
Po wojnie zaczął znowu grać w teatrze. Początkowo w Jeleniej Górze, a potem w Teatrze Wojska Polskiego w Łodzi, Teatrze Stefana Jaracza i Teatrze Nowym Kazimierza Dejmka. Do Warszawy przyjechał w roku 1957 wraz z Dejmkiem, którego mianowano dyrektorem Teatru Narodowego. W Teatrze Narodowym pracował przez kilka lat, będąc czołowym aktorem tej sceny. Również za dyrekcji Wilama Horzycy. Następnie przeniósł się wraz z drugą żoną Izabellą Wilczyńską nad morze, do Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Ostatnie lata to powrót do Warszawy. Tym razem do Teatru Powszechnego, do dyrektora Zygmunta Hübnera.
Jego wybitne role z okresu łódzkiego to m.in. znakomity Bryndas w "Krakowiakach i Góralach" Wojciecha Bogusławskiego i Dożaw"Otellu" Szekspira w Teatrze Wojska Polskiego, a potem Karol Moor w "Zbójcach" Fryderyka Schillera na scenie Teatru im. Stefana Jaracza oraz Burmistrz w "Święcie Winkelrieda" Andrzejewskiego i Zagórskiego i Ferdynand Koki w "Henryku IV na łowach" Wojciecha Bogusławskiego w Teatrze Nowym, a w Warszawie w Teatrze Narodowym między innymi Kucharz w "Matce Courage" Bertolta Brechta z Ireną Eichlerówna w roli tytułowej, Fryderyk Wilhelm w "Księciu Homburgu" Kleista, Grigorij Smirnow w "Niedźwiedziu" Czechowa, Eddie w sztuce Arthura Millera "Widok z mostu", Szewc i Judasz w "Historyi o chwalebnym zmartwychwstaniu" u Dejmka, Edmund w "Ryszardzie II" Szekspira, Łopachin w "Wiśniowym sadzie" Czechowa. Świetny okres miał w Gdańsku. Grał mnóstwo ról, wśród nich Mendela Krzyka w "Zmierzchu" Babla, Prospera w "Burzy" Szekspira, Horodniczego w "Rewizorze" Gogola, Ojca w "Braciach Karamazow" Dostojewskiego i Edgara w "Tańcu śmierci" Strindberga. Spektakl ten pokazano w TV. Była to wielka kreacja.
Po powrocie do Warszawy do Teatru Powszechnego widziałem Go jako Agamemnona w "Orestei" Ajschylosa i Fonquiera w "Sprawie Dantona" Przybyszewskiej. Cała Polska oglądała Go wielokrotnie w licznych spektaklach telewizyjnych, serialach i w filmach. Tworzył postacie żywe, bogate wewnętrznie, godne zapamiętania. Przypomnijmy chociażby postać Chłapowskiego w serialu "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy" czy też Juranda w firnie Aleksandra Forda "Krzyżacy" wg Henryka Sienkiewicza oraz Bucholtza w "Ziemi obiecanej" u Andrzeja Wajdy.
http://www.youtube.com/watch?v=F-ZKKI5aCfY
Ilość ról filmowych, radiowych i telewizyjnych jest równie imponująca jak ról teatralnych. Zmarł, mając lat 75.»
Witold Sadowy
w51
Wysłany: Pią 19:58, 06 Lut 2009
Temat postu:
Wśród bardzo wielu nazwisk i wielkich muzycznych osobowości polskiej estrady zawsze przychodzi na myśl .....
Hanna Banaszak
gdyż stworzyła kawał pięknej historii ,artystki nie dość,że utalentowanej,to w dodatku bezpretensjonalnej, zawsze naturalnej i prawdziwej na scenie.
I ten wspaniały aksamitny głos w lirycznych frazach oraz jak dzwon kiedy trzeba wykrzyczeć emocje. Wspaniała artystka, wspaniał kobieta
w51
Wysłany: Nie 17:03, 01 Lut 2009
Temat postu:
Emil Karewicz
ur. 13 marca 1923 w Wilnie) - polski aktor teatralny, filmowy i radiowy.
Swoją karierę aktorską rozpoczął w Wilnie, w tamtejszym Teatrze Małym, gdzie zagrał role Małpy w "Kwartecie" I. Kryłowa. W czasie II wojny światowej przeszedł szlak z II Armią WP do Berlina. Po wojnie ukończył Studio Aktorskie Iwo Galla (wraz z m.in. Ryszardem Baryczem, Bronisławem Pawlikiem, Barbarą Krafftówną). Grał na scenach łódzkich: im. S. Jaracza i Teatrze Nowym. Od 1962 związany z Warszawą, występował w teatrach: Ateneum, Dramatycznym i od 1967 Ludowym (w 1975 przemianowanym na Nowy). Na emeryturę przeszedł w 1983.
Wśród wielu ról teatralnych należy wymienić: Oktawiusza w Juliuszu Cezarze W. Shakespeare'a, Capignaca w Buonapartem i Sułkowskim R. Brandstaettera, Franciszka Moora w Zbójcach F. Schillera, Gospodarza w Weselu S. Wyspiańskiego (Łódź), Liapkin-Tiapkina w Rewizorze N. Gogola, Spodka w Śnie nocy letniej W. Shakespeare'a, Hetmana Kossakowskiego w Horsztyńskim J. Słowackiego, Pagatowicza w Grubych rybach M. Bałuckiego, Łomowa w Oświadczynach A. Czechowa, Janusza w Panu Jowialskim A. Fredry, Jenialkiewicza w Wielkim człowieku do małych interesów A. Fredry, Stomila w Tangu S. Mrożka, Geronta w Szelmostwach Skapena Moliera (Warszawa). W 2005 powraca na scenę Teatru Nowego w Łodzi, by zagrać rolę Kalmity w Chłopcach S. Grochowiaka.
Jest znany z wielu ról filmowych, popularność przyniosły mu role: SS-Obersturmführera w filmie Jak rozpętałem II wojnę światową, króla Władysława Jagiełły (Krzyżacy i Wawelski conventus dowódców) oraz serialach Idea i miecz, Przyłbice i kaptury, a zwłaszcza Hermanna Brunnera w Stawce większej niż życie.
Uznanie natomiast zyskał rolą Warszawiaka w Bazie ludzi umarłych oraz dziadka w W kogo ja się wrodziłem. Ponadto wystąpił m. in. w Kanale, Cieniu, Bajlandzie, serialach Czarne chmury, Lalka, Polskie drogi, Szaleństwo Majki Skowron, Alternatywy 4, Sztos, M jak miłość, Barwy szczęścia Sukces, Tak czy nie, Na dobre i na złe. Występował w Teatrze TV (Maximathic, Młodość bez młodości, Oszukana, Poletko nad jeziorem) i Teatrze PR (Kilka dni w Reno, Kollokacja, Potop, Gehenna).
W 2004 odcisnął swoją dłoń w Alei Gwiazd w Międzyzdrojach.
Po raz pierwszy świadomie zarejestrowłem jegosylwetkęw 1960 r. jako Jagiełłę w Krzyżakach. Od tej pory podziwiałem go zarówno w rolach cyników , twardzieli, brutali ale także wesołków.
Nie wiem jaki jest w życiu prywatnym.
Ale na ekranie, tym małym i dużym jest .... moim Bogiem
w51
Wysłany: Czw 14:29, 22 Sty 2009
Temat postu:
skrzydlata napisał:
W jakim jeszcze filmie grała?
A proszę bardzo :
1958 - Ostatni strzał - wczasowiczka
1959 - Biały niedźwiedź - Anna, córka profesora
1960 - Do widzenia, do jutra - Margueritte, córka konsula
1961 - Drugi człowiek - Krystyna, właścicielka zakładu rzemieślniczego w Sopocie
1961 - Tarpany - Basia, zootechniczka
1963 - Rozwodów nie będzie - Joanna Kaliszewska, studentka
1966 - Cała naprzód - milcząca dziewczyna oraz Gloria, Dolores, Sabina i Wanda ze Skarżyska
1967 - Poczmistrz - Dunia, córka poczmistrza
1967 - Vreckari - Stella
1968 - Prazske noci - hrabianka
1970 - Kto wierzy w bociany - Teresa Nowina, matka Filipa
1973 - Die Schlüssel
Z czego ogladałem ... kiedyś " Do widzenia do jutra" oraz "Rozwodów nie będzie"
Oba ze Zbigniewem Cybulskim
Co do "Cała naprzód" nie mam pewności
Ale zawsze jeszcze mam szansę.
Bardzo ciekawe stare filmy z epoki PRLu fabularne i dokumentalne pokazują często na TVP Kultura
skrzydlata
Wysłany: Śro 23:55, 21 Sty 2009
Temat postu:
Śliczna! Gdzie Lindzie Evangeliście do niej?!
W jakim jeszcze filmie grała?
w51
Wysłany: Śro 23:49, 21 Sty 2009
Temat postu:
Teresa Tuszyńska
Była niezawodową aktorką
W wieku 16 lat została jedną z laureatek konkursu tygodnika "Przekrój" pt. "Piękne dziewczęta na ekrany". Przez wiele lat była modelką Mody Polskiej.
Zmarła w 1997 r. Szkoda, że tak malo informacji jest o niej w necie a była przecież świetną aktorką
http://pl.youtube.com/watch?v=zWNLeEpELCk
Ktoś o Niej napisał :
Rzadko sie zdarza, zeby mloda dziewczyna zachowywala sie na ekranie z taka klasa i elegancja w niewymuszony sposob. Typ urody Lindy Evangelisty, byla jedna z nielicznych polskich aktorek, ktora nie zameczala widza nieustanna gadanina ani nie byla dekoracja tla. Pozwalala cieszyc sie filmem, ktorego byla niewatpliwa ozdoba.
I słusznie bo .... była Boginią
w51
Wysłany: Czw 12:30, 18 Gru 2008
Temat postu:
Martha Argerich
(ur. 5 czerwca 1941), pianistka pochodzenia argentyńskiego.
Martha Argerich – laureatka I nagrody VII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie (1965). Martha Argerich po raz pierwszy wystąpiła w wieku czterech lat. Następnie przez pięć lat uczyła się gry fortepianowej u Vincenza Scaramuzzy w rodzinnym mieście. Jako tzw. "cudowne dziecko" grała przed występującymi w Buenos Aires sławnymi pianistami Arrauem, Backhausem, Giesekingiem, Guldą i Arturem Rubinsteinem. Po przeniesieniu się wraz z rodzicami do Europy, przez dwa lata była uczennicą Friedricha Guldy w Wiedniu i Salzburgu (1955-1957). Kolejnymi jej pedagogami byli: Nikita Magaloff (Genewa), Bruno Seidlhofer (kursy mistrzowskie w Salzburgu, 1959), Stefan Askenase (Bruksela) i Arturo Benedetti Michelangeli (Moncalieri, 1961). W późniejszym czasie przedstawiona została Władimirowi Horowitzowi, który udzielił jej konsultacji artystycznej. W 1957 roku Martha Argerich uczestniczyła w dwóch międzynarodowych konkursach pianistycznych, których została zwyciężczynią: im. Busoniego w Bolzano – I nagroda (wrzesień) i Wykonawstwa Muzycznego w Genewie – I nagroda (październik). Siedem lat później tryumfowała na Konkursie Chopinowskim w Warszawie (1965), zdobywając również I nagrodę oraz nagrodę specjalną Polskiego Radia za najlepsze wykonanie mazurków. Ponadto otrzymała wówczas wiele nagród pozaregulaminowych z różnych stron świata, które napłynęły do Warszawy na wieść o jej sukcesie.
Od tego momentu rozpoczęła się fantastyczna międzynarodowa kariera pianistyczna Marthy Argerich. Pianistka koncertowała niemal we wszystkich państwach świata z najwspanialszymi dyrygentami i największymi orkiestrami. Bogaty repertuar pianistki obejmuje utwory fortepianowe wszystkich epok i stylów oraz dzieła kameralne różnych gatunków. Partnerowała wielu muzykom różnych specjalności, np. Rostropowiczowi, Kremerowi, Maisky'emu, Galway'emu, Gitlisowi. W 1977 roku po raz pierwszy zagrała w duecie fortepianowym (Stephen Bishop-Kovacevich); później koncertowała z takimi pianistami, jak: Michael Beroff, Nicolas Economou, Nelson Freire i Aleksander Rabinowicz.
Po zwycięstwie na Konkursie Chopinowskim pianistka co pewien czas występuje w Warszawie. Melomani pamiętają do dziś jej wspaniały recital w 1979 roku, kiedy wykonała II Partitę c-moll Bacha, VII Sonatę B-dur Prokofiewa, III Sonatę h-moll Chopina oraz kilka utworów zagranych na bis, złożonych z kompozycji Scarlattiego i Schumanna. Pamiętne też są jej brawurowe wykonania Koncertu fortepianowego a-moll Schumanna (1979), Koncertu fortepianowego b-moll Czajkowskiego (1980) oraz koncertów fortepianowych Haydna, Chopina i Liszta.
Artystka była jurorem Konkursów Chopinowskich w Warszawie (1980, 2000) oraz konkursów pianistycznych w Mediolanie (1975, 1977, 1980) i Genewie (1982, 1986).
Wywołała skandal w 1980 roku, gdy opuściła jury X Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, po tym jak wyeliminowano Ivo Pogorelicha z półfinałów konkursu. W 1978 roku dała swój ostatni recital solo, zaś w roku 1984 dokonała ostatniego nagrania solowego. Od tego czasu wykonuje przede wszystkim muzykę kameralną i koncerty.
Wspaniała artystka,
piękna kobieta
o silnym charakterze … / kurzy papierosy/
i niesamowitym temperamencie … /czwarty związek/
http://pl.youtube.com/watch?v=P3d3_YOI9O8
w51
Wysłany: Pon 20:28, 01 Gru 2008
Temat postu:
Seweryn Krajewski
Jego świat zawalił się kilkanaście lat temu, kiedy w wypadku samochodowym stracił syna. Dlatego przez długi czas legendarny lider Czerwonych Gitar, autor takich przebojów, jak „Anna Maria” i „Nie spoczniemy”, żył z dala od sceny. W tym roku skończył 60 lat. Na festiwalu w Opolu odbędzie się koncert poświęcony jego twórczości.Seweryn Krajewskifot. BE&Wseweryn.jpgTe tam, Czerwone Gitary, te żaboty, to taki kicz – miała powiedzieć Agnieszka Osiecka, idąc przez las z Marylą Rodowicz na pierwsze spotkanie z Sewerynem Krajewskim. Wystarczyło jednak kilka chwil, aby zawiązała się między nimi niezwykła przyjaźń. „Seweryn nie jest gadułą”, opowiadała później Osiecka, „Język służy u niego do przekazywania informacji, czasem do gorzkiego, a nawet posępnego żartu, czasem do wielce znaczącego serdecznego bąknięcia, ale nie do obnażenia duszy, dramatycznych wyznań czy metafizycznych jęków”. Agnieszka Osiecka nie zrażała się jednak usposobieniem Krajewskiego. Lubiła jego dom, ogród, uwielbiała jego śliczną młodą żonę Elżbietę. W atmosferze tych ogrodowych spotkań powstały takie przeboje, jak „Nie spoczniemy”, „Gadu Gadu” czy „Niech żyje bal”.„Stracić kogoś”Dziś Seweryn Krajewski jest jeszcze bardziej zamknięty. Po tragicznej śmierci młodszego syna Maksymiliana jego świat zmienił się na zawsze. Był 1990 rok. Elżbieta wracała z synkiem ze szkoły muzycznej. Mieli wypadek samochodowy. Przeżyła tylko ona. Zostali we trójkę, ze starszym synem Sebastianem, też muzykiem, w świecie, który już nigdy nie miał być taki sam. Elżbieta, by nie oszaleć z rozpaczy, zaangażowała się w pracę w organizacji „Sztuka życia”, Krajewski zniknął na jakiś czas ze sceny. Powrócił dopiero po usilnych namowach kolegów. Koncerty miały być lekarstwem na ból. „Po tym, jak zginął mój syn Maksymilian, chciałem uciec od tych wspomnień, miałem nadzieję, że życie koncertowe pomoże mi o tym zapomnieć. Tak też się stało. Koncerty, jeden za drugim, życie hotelowe, coś się działo, było łatwiej. Elżbieta przeżywała to wszystko jeszcze mocniej niż ja, i na te koncerty wziąłem ją ze sobą”, tłumaczył po latach. Krajewscy byli wtedy sobie bardzo bliscy i potrzebni. Los zahartował ich uczucie, choć przecież i bez tego Elżbieta była i jest dla Seweryna największą miłością życia.„Anna Maria”Zanim jednak 17-letnia Elżbieta zawładnęła sercem Krajewskiego do reszty, były w jego życiu i inne sympatie. Choć Krajewski kilkakrotnie zaprzeczał, tytułowa Anna Maria, według wspomnień kolegów, to spikerka Telewizji Katowice. Miała ona w niewyjaśnionych okolicznościach wyjechać z Polski, zostawiając rozkochanego w sobie Seweryna. Była to miłość niespełniona. Spełnionym, choć krótkotrwałym uczuciem Krajewskiego była Urszula Sipińska. Miłość wybuchła podczas trasy koncertowej w ZSRR, chcieli nawet pojechać w kolejną muzyczną podróż do Stanów Zjednoczonych, ale ani z trasy, ani z tego związku nic nie wyszło. I tak miało być, bo na Seweryna już czekała za rogiem miłość, która miała być tą jedyną i tą na zawsze.Elżbieta pojawiła się na koncercie Czerwonych Gitar w sopockim klubie Non Stop 36 lat temu. Był ostatni dzień lata, a ona za chwilę zaczynała klasę maturalną. Krajewski nie odrywał wzroku od pięknej dziewczyny. Następnego dnia miał wyjechać na kilkumiesięczną zagraniczną trasę koncertową. Wiedział, że nie ma czasu do stracenia i choć był najbardziej nieśmiały z całego zespołu, odważył się podejść i poprosić ją o adres. Przez najbliższe tygodnie korespondowali ze sobą. Niedługo później zaręczyli się, a po trzech latach wzięli ślub. On kontynuował karierę w zespole, ona została modelką Mody Polskiej.„Takie ładne oczy”Ślub Krajewskiego był oczywiście wielkim ciosem dla fanek. Na łamach gazet rozpoczął się lament nastolatek: „Krajewski! Ze świecą szukać takiej «laleczki»… jest śliczny i tak mu dobrodusznie z oczu patrzy”, czytamy w „Na przełaj”. Albo: „Kocham od roku Seweryna. Niestety, jego autografy mi nie wystarczają. Zawsze jest zamyślony, pewnie martwi się o to, z kim się ożeni”. Koledzy z zespołu opowiadali po latach, że jedna z takich zakochanych nastolatek wysłała Krajewskiemu duszę od żelazka w prezencie z dopiskiem: „Zabrałeś mi serce, zabierz i duszę”. Jako jedną z największych wad zespołu wymieniano „lekceważący stosunek pana Seweryna do fanek”. Krajewskiego podejrzewano nawet o homoseksualizm. Sam opowiadał w wywiadach, jak zdarzało się, że na ulicy ktoś krzyknął za nim: „Krajewska!” A powszechnie znana jest anegdota z pewnego lokalu w Olsztynie, gdzie do stolika Czerwonych Gitar podszedł pan w średnim wieku dziarsko pytając, czy może prosić do tańca. Żona Klenczona, Ala, wzdrygnęła się i odrzekła: „Niestety, nie tańczę”, na co ów pan powiedział: „Ależ ja proszę tamtą panią”, wskazując na Krajewskiego. Seweryn był delikatny, blady, nadwrażliwy i chudy jak szczapa – „kulturysta za dwa trzysta”, jak pisał o nim w pamiętnikach zespołu Bernard Dornowski, basista Czerwonych Gitar. Ale właśnie taki Seweryn Krajewski, nastrojowy i delikatny, był siłą zespołu i idealną przeciwwagą dla żywiołowego i przebojowego Krzysztofa Klenczona. To połączenie temperamentów przyniosło Czerwonym Gitarom dziesiątki przebojów i pozycję najpopularniejszego zespołu w kraju.„Kwiaty we włosach potargał wiatr”Jednak gdzie dwie osobowości, tam nietrudno o konflikt. Z czasem Krajewski i Klenczon zaczęli forsować kompletnie inne wizje zespołu. Wreszcie, w styczniu 1970 roku, doszło do kryzysu i zespół głosowaniem zdecydował, który z liderów zostaje w Czerwonych Gitarach, a który musi odejść. Odszedł Klenczon. Od tej pory w grupie zaczął rządzić niepodzielnie Seweryn Krajewski. Klenczon wyjechał z rodziną do Stanów Zjednoczonych, gdzie próbował sił na tamtejszej scenie muzycznej, a Krajewski zaczął pisać kolejne hity dla Czerwonych Gitar. Wtedy powstały takie piosenki, jak „Płoną góry, płoną lasy”, „Ciągle pada” czy „Remedium”.Lata 70. były dla Czerwonych Gitar czasem zarobkowania w krajach bloku wschodniego. Największą popularność zespół zdobył w NRD, gdzie występował z niemieckimi wersjami swoich najlepszych piosenek. U zachodnich sąsiadów grupa funkcjonowała pod nazwą Rotten Gitarren. Władzom wszystkich demoludów szczególnie podobało się owo słowo „czerwone”…W 1978 roku Krajewski wraz z Czerwonymi Gitarami koncertowali na Kubie, gdzie, jak wspominali koledzy z zespołu, zakochała się w nim „jakaś wielka kubańska baba, pięć razy od niego większa i grubsza. Trzeba go było ratować”. „Patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle”Nie tylko z powodu takich uciążliwych fanek, ale także z racji nie zmieniającego się repertuaru Krajewski był coraz bardziej zmęczony długimi trasami. Częściej tworzył też tylko pod własnym nazwiskiem.W latach 80. zaczął komponować muzykę do filmów i seriali – najsłynniejsze z nich to „Jan Serce”, „Kogel-mogel” i „Och, Karol”. Pół Polski śpiewało wtedy trochę kiczowate, ale jakże melodyjne „Baw mnie, zepsuj lub zbaw mnie”. Z czasem Krajewski uznał, że ma już dość wyjazdów z zespołem. Czuł, że w domu potrzebuje go Elżbieta, a że dzięki zyskom z ZAIKS-u nie był uzależniony finansowo od koncertów, postanowił zakończyć współpracę z Gitarami. Po odejściu Krajewskiego w 1997 roku zespół grał dalej, choć dla fanów Czerwone Gitary bez Seweryna nie były już tą samą grupą. Krajewski podał nawet dawnych kolegów do sądu, żądając odszkodowania za używanie nazwy Czerwone Gitary. Sąd rozstrzygnął jednak sprawę na korzyść reszty zespołu. Wedle dawnych zasad grupy, spisanych jeszcze w 1965 roku podczas zakładania zespołu, o losach Gitar miała decydować większość. A Krajewski, mimo że lider grupy, był w mniejszości.Siedem lat temu Seweryn Krajewski wydał pierwszą po długim okresie milczenia płytę. Nosiła tytuł „Lubię ten smutek”. Przyznawał wtedy, że doskonale się czuje w swojej ciszy, ze zwykłym smutkiem, który czasami go ogarnia. Zwierzał się, że wiedzie całkiem zwyczajne życie – czasem posłucha śpiewu ptaków, czasem wpadną jacyś mili goście. W 2003 roku pojawił się jeszcze krążek „Jestem”, też spokojny i liryczny. Tegoroczny koncert w Opolu jest hołdem złożonym Sewerynowi za lata twórczości i dziesiątki przebojów, które poruszały Polaków na przestrzeni ostatnich lat. Sam Krajewski, dziś sześćdziesięciolatek, jest jak zwykle zdystansowany… „Proszę pani, mnie to już naprawdę mało interesuje”, mówi mi spokojnie, „To wszystko już było”.
A my prosimy o .... jeszcze
w51
Wysłany: Nie 12:35, 04 Maj 2008
Temat postu:
Dzisiaj rocznica urodzin
Audrey Hepburn
Andrey Kathleen van Heemstra Hepburn-Ruston na świat przyszła 4 maja 1929 roku w Brukseli, aczkolwiek nie była Belgijką. Jej matka była holenderską arystokratką, ojciec - Brytyjczykiem. Kiedy dziewczynka miała 10 lat, ojciec niespodziewanie porzucił rodzinę. Kilka lat mała spędziła w angielskiej szkole, gdzie na początku czuła się bardzo źle, ale po dłuższym czasie, kiedy jej ukochana mama Ella przeprowadziła się w jej okolice, dziewczynka, zwana teraz Audrey (było to wówczas bardzo popularne imię), przystosowała się do tej sytuacji. Od dziecka marzyła o karierze baletnicy i miała całkiem duży talent, ale była za wysoka (172 cm wzrostu) i miała za długie nogi.
Zauważona najpierw przez fotografów, potem przez filmowców i znawców teatru, niespodziewanie została modelką i aktorką. W jednej z epizodycznych ról w "The Secret People" pisarka Colette dostrzegła jej niesamowity urok i zaproponowała jej tytułową rolę Gigi w adaptacji jej powieści na Broadwayu. Audrey wątpiła w swój talent, ale propozycję przyjęła. Spodobała się publiczności i stała się gwiazdą. Wówczas została wybrana do zagrania głównej roli w "Rzymskich wakacjach" Williama Wylera, gdzie partnerował jej Greogory Peck. Dzięki tej roli zdobyła swojego jedynego Oscara (spośród tych przyznawanych w regularnym konkursie), a za sprawą Pecka poznała Mela Ferrera, który potem został jej mężem, ale przedtem przeżyła kilkutygodniowy romans z przystojnym Williamem Holdenem.
Kariera młodej aktorki rozwijała się. W 1954 roku przyjęła rolę Sabriny w komedii romatycznej o takim samym tytule, gdzie partnerowali jej właśnie Holden i Humphrey Bogart, który nie przepadał ani za Audrey, ani za Williamem. Rola ta przyniosła Hepburn drugą nominację do nagrody Akademii Filmowej. Potem Audrey pojawiła się m.in. w "Zabawnej buzi" z Fredem Astaire, "Miłości po południu", gdzie parterem Hepburn był Gary Cooper oraz "Wojnie i pokoju", w której pojawiła się w towarzystwie Henry'ego Fondy oraz swojego ówczesnego małżonka Mela Ferrera. Audrey dwukrotnie poroniła, m.in. po upadku z konia podczas kręcenia westernu "Bez przebaczenia" w reżyserii Johna Hustona. W 1959 pojawiła się w jednej z najlepszych swoich ról, siostry Luke w "Historii zakonnicy", która przyniosła trzecię nominację do Oscara i nagordę nowojorskiej krytyki.
Audrey przyjęła rolę w filmie Blake Edwardsa "Śniadanie u Tiffany'ego", co z kolei zaowocowało czwartą nominacją do statuetki. Przed samym rozpoczęciem zdjęć do filmu Audrey urodziła swoje pierwsze dziecko, syna Seana. W małżeństwie Ferrerów nie układało się najlepiej. W 1964 na ekrany kin weszła "My Fair Lady", która otrzymała 12 nominacji do Oscara, ale Audrey w typowaniach pominięto. Wywołało to wiele skandali i wielu ludzi wypowiedziało z tego powodu sporo słów krytyki pod adresem Akademii. W 1967 zagrała w filmie "Doczekać zmroku", przyniósł on jej ostatnią w jej karierze, piątą nominację do Oscara. W 1968 roku po 14 latach małżeństwa Audrey i Mel rozwiedli się. Opiekę nad 8-letnim chłopcem przyznano Audrey.
Przybita rozstaniem z Melem Audrey wyruszyła na rejs po wodach Morza Śródziemnego, gdzie poznała włoskiego psychiatrę Andreę Dotti, który liczył sobie 9 wiosen mniej niż Hepburn. Już w 1969 Audrey i Andrea pobrali się, a w lutym 1970 roku na świecie pojawił się Luca, drugie dziecko Audrey. Małżeństwo to jednak nie było zbyt łatwe do zniesienia i utrzymania. Audrey poświęciła dla męża swoją karierę, ale on nie uszanował jej miłości i, jak wielu Włochów, zdradzał Audrey podczas licznych wypadów do klubów nocnych. Audrey powróciła na ekrany dobrą rolą w sabym filmie "Robin i Marion", kontynuacji filmu z 1938 roku z Olivią de Havilland w jednej z głównych ról. Stwierdziła, że jej czas w filmie się zakończył. Życie u boku Andrei - też.
W 1979 roku Audrey poznała Roba Woldersa, który poprzednio związany był z Merle Oberon, która była od niego 25 lat starsza, a która zmarła przed kilkoma miesiącami i której śmierć opłakiwał. Audrey i Roba połączyło coś bardziej o charakterze przyjaźni niż miłości i od tej pory byli ze sobą aż do jej śmierci. W 1982 Audrey otrzymała rozwód. W końcowym etapie swojego życia Audrey zajęła się pomocą dziecom - została działaczką UNICEF-u, co dało jej wielką satysfakcję i dało wyraz jej wielkiemu poświęceniu wobec drugiego człowieka. W 1992 Audrey poczuła się źle. Wykryto u niej raka jelita grubego. Wykonano operację, która rzekomo się powiodła. Ale Audrey niknęła w oczach. W 1992 święta Bożego Narodzenia spędziła w towarzystwie najbliższych i mimo cierpienia była szczęśliwa. Zmarła 20 stycznia 1993, otoczona najblższymi. Pogrzeb odprawiono w kościele protestanckim w Tolochenaz, a mszy przewodniczył ten sam pastor, który udzielał ślubu jej i Ferrerowi oraz ochrzcił Seana. Legendarna Audrey Hepburn zakończyła swój żywot mając niespełna 64 lata.
Sit transit gloria
bo :
http://images.google.pl/imgres?imgurl=http://www.hepburntribute.com/grave_5.jpg&imgrefurl=http://www.hepburntribute.com/grave.html&h=375&w=500&sz=156&hl=pl&start=226&tbnid=FJmjCZcsrd-MYM:&tbnh=98&tbnw=130&prev=/images%3Fq%3Daudrey%2Bhepburn%26start%3D216%26gbv%3D2%26ndsp%3D18%26hl%3Dpl%26sa%3DN
Dla mnie, na zawsze została ... Boginią po obejrzeniu jako szczeniak, filmu "Wojna i pokój" gdzie wspaniale zagrała rolę Nataszy Rostowej
w51
Wysłany: Śro 16:29, 16 Kwi 2008
Temat postu:
Dzisiaj rocznica urodzin
Dusty Springfield
Mary Isabel Catherine Bernadette O'Brien znana jako Dusty Springfield (16 kwietnia 1939 - 2 marca 1999) - brytyjska piosenkarka popowa, przedstawicielka takich stylów i gatunków jak biały soul (blue eyes soul), brytyjska inwazja, folk, taneczny pop i innych.
Dusty Springfield była największą brytyjską gwiazdą pop lat sześćdziesiątych. Wbrew powszechnemu mniemaniu, które wiąże początek brytyjskiego najazdu z fenomenalnym sukcesem The Beatles, to właśnie Springfield zapoczątkowała obecność brytyjskiej muzyki pop na amerykańskim rynku. Jej singel Silver Threads and Golden Needles podbił rynek amerykański na całe 15 miesięcy wcześniej niż I Want to Hold Your Hand Beatlesów. Mimo że początkowo śpiewała muzykę folk rock (występując z grupą The Springfields - stąd jej pseudonim), wkrótce pod wpływem muzyki rhythm and blues i soul zainteresowania jej zwróciły się w ich kierunku. Jej piosenki śpiewane lekko zachrypniętym głosem (Dusty) nie miały wiele wspólnego z opartym na elektrycznym brzmieniu brytyjskim rock and rollem, lecz opierały się na typowych dla wytwórni płytowej Motown bogatych, orkiestrowych aranżacjach.
W 1998 Dusty Springfield została wprowadzona do Rock and Roll Hall of Fame.
Springfield identyfikowała się jako osoba biseksualna. Pierwszy raz poruszyła publicznie tą kwestię w 1970 roku w The Evening Standard.
Dusty Springfield zmarła na raka piersi w 1999 r. Do największych jej przebojów należały Silver Threads and Golden Needles, Only Want to Be With You, Wishin' and Hopin' , The Look of Love, You Don't Have to Say You Love Me, Son of a Preacher Man, Breakfast in Bed i inne.
http://pl.youtube.com/watch?v=mOTCC51iGhM
http://pl.youtube.com/watch?v=k1z5DZEse3I
Była ... Muzą mojej młodości
i pozostanie na zawsze ... Boginią piosenki brytyjskiej i nie tylko !
w51
Wysłany: Sob 17:09, 12 Kwi 2008
Temat postu:
Jurij Gagarin
i historyczna rocznica pierwszego lotu człowieka w Kosmos
Z Wikipedii
Jurij Aleksiejewicz Gagarin
, ros. Юрий Алексеевич Гагарин (ur. 9 marca 1934, zm. 27 marca 1968) – sowiecki kosmonauta, pierwszy człowiek w kosmosie.
Urodził się we wsi Kłuszyn koło miasta Gżatsk (przemianowanego w 1968 na Gagarin), w obwodzie smoleńskim. Jego ojciec był stolarzem, matka pracowała fizycznie jako dojarka w kołchozie. Na początku lat 50. Gagarin uczył się w szkole technicznej w Lubiercach. Tam wstąpił do aeroklubu i zaczął się uczyć pilotażu.
Pierwszy samodzielny lot odbył w 1955. W 1957 ukończył szkołę lotniczą w Orenburgu, w 1958 Akademię Techniczną Lotnictwa im. N. J. Żukowskiego w Moskwie. Pod koniec lat 50. był pilotem MiG-ów w Murmańsku.
W styczniu 1960 został jednym z 20 pilotów, którzy rozpoczęli przygotowania do lotów w kosmos. Treningi odbywały się w tajemnicy, a grupa kandydatów do pierwszego lotu w kosmos została potem zmniejszona do sześciu. 10 kwietnia 1961 Komisja Państwowa zdecydowała, że to właśnie on będzie pierwszym człowiekiem, który poleci w przestrzeń międzyplanetarną[1].
12 kwietnia 1961
odbył w statku kosmicznym Wostok lot po orbicie satelitarnej Ziemi, dokonując jednokrotnego jej okrążenia w ciągu 1 godziny i 48 minut.
W locie były trzy kluczowe godziny, które przeszły do historii:
· 06:07 - Start statku Wostok 1
· 07:00 - wiadomość o locie Gagarina podaje Radio Moskwa. W tej chwili lot Gagarina został ogłoszony. Był to punkt kulminacyjny dla całego programu kosmicznego ZSRR. Od tego momentu utajnione informacje o przygotowaniach do lotu i o samym locie były stopniowo ujawniane.
· 07:55 - lądowanie Gagarina. Szczęśliwe zakończenie lotu, największy sukces programu kosmicznego ZSRR i ogromny sukces ZSRR na arenie międzynarodowej. Pierwszym kosmonautą został obywatel ZSRR.
Był to pierwszy w dziejach ludzkości lot człowieka w przestrzeni kosmicznej, ciekawostką jest jednak to, jak należy ten lot sklasyfikować od strony formalnej, gdyż Gagarin nie doleciał swoim statkiem kosmicznym do Ziemi, katapultując się z niego (zresztą zgodnie z planem) i osiągając powierzchnię Ziemi na spadochronie. Fakt ten był początkowo zatajany przez ZSRR[2] co najmniej do czasu uzyskania potwierdzenia przez FAI rekordu wysokości lotu, rekordu czasu lotu i rekordu wielkości masy wyniesionej na orbitę. Niezależnie jednak od sposobu lądowania FAI uznała lot Gagarina[3].
W późniejszym okresie Jurij Gagarin stał się "żywym pomnikiem", w której roli niezbyt dobrze się czuł, i zaczął coraz częściej sięgać po alkohol oraz wdawać się w romanse z różnymi kobietami.
Pod koniec lat 1960 władze ZSRR planowały, aby Jurij Gagarin był także pierwszym człowiekiem, który wyląduje na Księżycu.
27 marca 1968 Gagarin i jego instruktor lotniczy Władimir Sieriogin zginęli w katastrofie samolotu treningowego MiG-15 UTI 21 km od miasta Kirżacz. Przyczyny katastrofy nie zostały jednoznacznie wyjaśnione. ........
Gagarina pochowano pod murem kremlowskim
Rozmyślnie pominąłem plotki i domysły na temat jego śmierci, ale jeżeli to kogoś interesuje to ....
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jurij_Gagarin
********
Był na pewno ... Bogiem, bo miał możliwość a przede wszystkim odwagę ogarnąć cały rodzaj ludzki i nie tylko, prosto z nieba.
w51
Wysłany: Sob 10:00, 05 Kwi 2008
Temat postu:
Poznajecie?
Tak to właśnie
Alfred Hitchcock
http://pl.wikipedia.org/wiki/Alfred_Hitchcock
Alfred Joseph Hitchcock (ur. 13 sierpnia 1899 w Londynie, zm. 29 kwietnia 1980 w Los Angeles) – brytyjski reżyser i producent filmowy.
Początkowo Hitchcock studiował inżynierię i interesował się projektowaniem. Później, zaintrygowany fotografią, wciągnął się w środowisko filmowe w Londynie w roku 1920. Zajmował się wtedy projektowaniem napisów tytułowych do niemych filmów. W roku 1925 nieomal przez przypadek został reżyserem filmowym.
Jako utalentowany człowiek, działający w nowatorskiej dziedzinie, która miała duży potencjał, szybko zyskał powodzenie. Jego pierwszym ważnym filmem był "Lokator" (The Lodger), który ukazał się w 1926 roku. W filmie tym piękna blondynka zostaje zamordowana, a podejrzenie pada na nowego lokatora z pobliskiego mieszkania. Jest on, jak się okazuje, niewinny.
Filmy Alfreda Hitchcocka często przedstawiają niewinnych ludzi wplątanych w wir niezależnych od nich, niezrozumiałych wydarzeń. Ludzie ci czasami mają na sumieniu drobne, nie związane ze sprawą przewinienia. Filmy Hitchcocka w znacznym stopniu oparte są na poczuciu strachu i pobudzonej wyobraźni, znane są także z charakterystycznego typu humoru.
W filmie "Na równi pochyłej" (z roku 1927) bohaterem jest inny niewinny człowiek, oskarżony o kradzież w szkole i w efekcie tego wyrzucony z własnego domu. Mężczyzna ten ma później romans ze starszą kobietą. W jednej ze scen postarzała twarz jego kochanki skonfrontowana jest z konduktem żałobnym niosącym trumnę ulicą obok. W swych późniejszych filmach Hitchcock łączy seksualną zmysłowość z tematem śmierci.
David Selznick starał się sprowadzić Hitchcocka do Hollywood. Hitchcock zaczął robić filmy w Ameryce, poczynając od "Rebeki" z roku 1940 i pracował tam już przez resztę swojego życia. W filmie tym młoda żona musi się zmagać z dziedzictwem, jakie pozostawiła nieżyjąca pierwsza żona. W amerykańskiej twórczości nadal jest obecny charakterystyczny typ humoru, ale znakiem rozpoznawczym Hitchcocka staje się suspens (utrzymywanie widza w stałym napięciu), ponieważ taka technika bardziej przemawiała do amerykańskiej publiczności.
Alfred Hitchcock często zamieniał widzów swoich filmów w podglądaczy, powodując zamazywanie granicy między poczuciem winy i niewinności. Od czasu do czasu wyrażał to bezpośrednio. W "Oknie na podwórze" (Rear Window) L. B. Jeffries (którego gra James Stewart) podgląda przez większość filmu pewnego człowieka. Lars Thorwald (którego gra Raymond Burr), stając z nim w końcu twarzą w twarz, pyta "Czego ode mnie chcesz?". Burr mógłby o to samo zapytać publiczność...
Film "Okno na podwórze" był wyzwaniem w sensie technicznym, które Hitchcock sobie postawił – został nakręcony w całości z jednego miejsca, a mimo to doskonale potrafi trzymać w napięciu. Powszechnie uważa się, że film ten nakręcono z jednego ujęcia, lub że został zmontowany bez cięć, albo z minimalną ich liczbą. Żadne z tych przypuszczeń nie jest prawdziwe. Film został nakręcony z 10-minutowych ujęć, kilka zmontowań jest widoczne, reszta została ukryta poprzez wypełnienie całego ekranu danym obiektem. Hitchcock używa tego miejsca do zrobienia cięcia i zaczyna następne ujęcie od tego samego miejsca, z którego kamera lub obiekt zaczyna się poruszać.
W dzieciństwie Hitchcock był samotnym, otyłym chłopcem z bujną wyobraźnią. Jako katolik składał co wieczór "spowiedź" z całego dnia swojej matce. Pewnego dnia, będąc już osobą dorosłą i podróżując po Szwajcarii, Hitchcock wyjrzał przez okno i powiedział przyjacielowi – "To najstraszniejszy widok jaki kiedykolwiek widziałem". Przerażony przyjaciel spojrzał i zobaczył tylko księdza otaczającego ramieniem młodego chłopca. Hitchcock wychylił się z okna samochodu i krzyknął: "Uciekaj chłopcze! Ratuj się!"
Dopiero będąc 20-latkiem, już jako uznany reżyser, Hitchcock wypił po raz pierwszy alkohol i wybrał się na randkę. Niektóre jego filmy pokazują mężczyzn, którzy pragną wyzwolić się z przemożnego wpływu ich matek. W filmie "Północ, północny zachód" (North by Northwest) Roger O. Thornhill grany przez Cary Granta jest wyśmiewany przez matkę z powodu utrzymywania, że jest prześladowany przez jakichś podejrzanych morderców. W filmie "Ptaki" (The Birds) bohater grany przez Roda Taylora stara się wyzwolić od dominującej matki, a jego świat jest atakowany przez opętane ptaki. Zabójca z filmu "Szał" (Frenzy) mieszka w domu ze swoją matką. Oczywiście najbardziej znany jest wątek uzależnienia Normana Batesa od matki z filmu "Psychoza".
Bohaterki filmów Hitchcocka to pozornie spokojne blondynki, które początkowo wydają się zachowywać właściwie, ale pod wpływem emocji lub sytuacji reagują zdecydowanie instynktownie, czasem wstępując na drogę przestępstwa. Jak już wspomniano, słynną ofiarą morderstwa w filmie "Lokator" była blondynka. W filmie "39 kroków" gwiazda filmowa Madeleine Carroll zostaje zakuta w kajdanki. Z kolei w filmie Marnie, wspaniała blond kobieta Tippi Hedren okazuje się kleptomanką. W To Catch a Thief piękna blondynka – Grace Kelly gra rolę pięknej milionerki zakochanej we włamywaczu. Zaintrygowana wydarzeniami z życia Thorwalda, Lisa włamuje się do jego mieszkania. W słynnym filmie "Psychoza" Janet Leigh po zrabowaniu 40 tysięcy dolarów ginie z rąk Normana Batesa (Anthony Perkins), którego osobowością zawładnęła chorobliwie zazdrosna matka. Albo, jak to wyraził sam Norman w filmie: "My mother is – what's the phrase? – she isn't really herself today."
Hitchcock uważał, że centralna rola aktorów w filmie jest pozostałością z tradycji teatralnej. Stał się pionierem wykorzystania ruchu i ustawienia kamery, oraz montażu w celu poszerzania możliwości sztuki filmowej.
Zasługą Hitchcocka było zdecydowane wprowadzenie prymatu suspensu nad tradycyjnymi zwrotami akcji. W innych filmach reżyserzy atakują widza dramatycznymi zwrotami akcji, natomiast Hitchcock pokazuje widowni to, czego bohaterowie jeszcze nie wiedzą i następnie w sposób mistrzowski buduje napięcie wokół wydarzeń prowadzących postaci filmu do odkrycia, co się wydarzyło i dlaczego.
Hitchcock był dumny ze swojej umiejętności potęgowania napięcia. Pewnego razu, na lotnisku we Francji, podejrzliwy celnik oglądając paszport Hitchcocka, w którym zapisano jako zawód – producent, zapytał zaczepnie: "A cóż też Pan produkuje?". "Strach" – odpowiedział reżyser.
Hitchcock uwielbiał jedzenie. Jedno z jego niezrealizowanych zamierzeń filmowych, to sfilmowanie całego dnia z życia miasta poprzez pryzmat kulinarny – jak pożywienie jest sprowadzane, przyrządzane i spożywane, a potem jak to, co z niego zostaje, ląduje w ściekach. Jeden z filmów Hitchcocka był osadzony w części Londynu, gdzie handlowało się żywnością. Zabójca i jedna z jego ofiar znaleźli się w pewnej części filmu w ciężarówce przewożącej worki ziemniaków.
Kiedyś pod koniec przyjęcia, gdzie słabo karmili, przyjmująca go obiadem dama powiedziała: "Mam szczerą nadzieję, że wkrótce spotkamy się na następnym obiedzie". Na co Hitchcock odpowiedział: "Ależ oczywiście. Może już za chwilę."
Wątki osobiste są w największym stopniu obecne w filmach Notorious i "Zawrót głowy" – oba dotyczą chorobliwej obsesji mężczyzn, którzy chcą kierować kobietami.
"Zawrót głowy" bardziej bezpośrednio i szczegółowo dotyka zainteresowania Hitchcocka relacją między seksem i śmiercią. Bohaterka grana przez Kim Novak jest bardzo ponętną blondynką i choć mężczyzna grany przez Jamesa Stewarta wie, że jest ona współwinną morderstwa, to zakochuje się w niej. Ona odwzajemnia jego miłość. W dalszej części filmu odczuwa on zaciętą potrzebę kierowania zachowaniami swej kochanki.
Chociaż scenarzyści współpracujący z Hitchcockiem przyczyniali się do urzeczywistniania jego pomysłów na ekranie, to jednak rzadko byli przez niego właściwie doceniani. Wielu utalentowanych twórców, włączając Raymonda Chandlera, nie bardzo mogło poczuć się jako równorzędni Hitchcockowi.
Kiedyś Hitchcock powiedział: "Pisarz i ja planujemy cały scenariusz w najdrobniejszych szczegółach i kiedy jest gotowy, pozostaje tylko nakręcić film. Ale dopiero w studiu filmowym zaczyna się okres podejmowania trudnych decyzji. Tak naprawdę, to tylko pisarz ma łatwość w kształtowaniu postaci, ponieważ nie musi się użerać z aktorami i tą całą resztą." Hitchcock często krytykował swoich aktorów i aktorki, np. spostponował rolę Kim Novak w "Zawrocie głowy", a także (co przeszło do historii) stwierdził, że aktorów trzeba traktować jak bydło.
W większości filmów przez niego stworzonych, na krótką chwilę pojawiał się także on sam – wsiadający do autobusu, jako przechodzień przed sklepem, osoba przechodząca przez podwórko, czy w reklamie prasowej. Wyszukiwanie tych scen jest popularną rozrywką. Na ten temat powstają książki i liczne strony internetowe.
Alfred Hitchcock długo nie był ceniony przez krytyków filmowych. Sytuacja ta zmieniła się pod koniec lat 50. wraz z narodzinami francuskiej nowej fali filmowej, której twórcy uznali go za swojego mistrza, a François Truffaut przeprowadził głośny wywiad-rzekę z Hitchcokiem i wydał go w formie książki.
Oprócz "Rebeki" żaden z jego filmów nie zdobył Oscara za najlepszy film. Jako producent Hitchcock otrzymał jedną nominację do Oskara za najlepszy film ("Podejrzenie"). Uzyskał 5 nominacji w kategorii najlepszy reżyser: "Rebeka", "Łódź ratunkowa", Spellbound, "Okno na podwórze" i "Psychoza". W 1968 roku otrzymał Nagrodę im. Irvinga G. Thalberga, przyznawaną przez Amerykańską Akademię Filmową wybitnym producentom.
Na tle dzisiejszego badziewia, trzeba powiedzieć, że na pewno był Bogiem ... filmów z dreszczykiem
w51
Wysłany: Pią 21:38, 07 Mar 2008
Temat postu:
Wczoraj mineła 10 rocznica śmierci
Agnieszki Osieckiej
"Pisarka, dziennikarka, reżyser filmowy, dramaturg, ale przede wszystkim autorka tekstów piosenek, których napisała ponad dwa tysiące. Wiele z nich jak "Okularnicy" czy "Małgośka" przeszło do klasyki polskiej piosenki.
Agnieszka Osiecka urodziła się 9 października 1936 roku. Pierwsze lata dzieciństwa spędziła w Zakopanem, gdzie w popularnej restauracji "Watra" koncertował jej ojciec. Po wojnie rodzina Osieckich zamieszkała na Saskiej Kępie w prawobrzeżnej dzielnicy Warszawy.
Niewielkie mieszkanie przy ul. Dąbrowieckiej 25 stało się dla Osieckiej ulubionym miejscem pracy na całe życie. Choć przebywała okresami w domu w Falenicy, w willi na Żoliborzu czy na Manhattanie, to jednak najważniejsze utwory powstawały przy biurku w mieszkaniu na Saskiej Kępie.
"Jestem dziennikarką"
Osiecka studiowała na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Dziennikarskim (1952-1956) oraz w Wyższej Szkole Teatralnej i Filmowej w Łodzi (1957-1961), uzyskując dyplom reżysera za etiudę filmową "Słoń". Jak sama przyznawała, zdolności organizacyjne i umiejętności kierowania dużymi grupami ludzi nie były jej najsilniejszą stroną, dlatego porzuciła reżyserię i zajęła się pisaniem. Podczas studiów rozpoczęła współpracę z prasą, publikowała reportaże i eseje. W roku 1954 roku związała się ze Studenckim Teatrem Satyryków (STS), pisząc dla nich teksty piosenek - liryczne, ale nie pozbawione jednak akcentów społecznych. Zwykła mawiać: jestem dziennikarką. Dlatego wiele moich piosenek to po prostu rymowane reportaże. Była członkiem rady artystycznej STS-u, napisała dla tej sceny 166 tekstów.
W Polskim Radiu zadebiutowała w 1962 roku piosenką "Mój pierwszy bal" w wykonaniu Kaliny Jędrusik i do muzyki Franciszki Leszczyńskiej. Wcześniej jej teksty wykorzystywano w radiowym Teatrzyku Małych Form "Zwierciadło", redagowanym przez Jarosława Abramowa-Newerlego.
Swój pierwszy wielki sukces odniosła na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w 1963, otrzymując nagrodę indywidualną za "Piosenkę o okularnikach".
W Polskim Radiu Osiecka prowadziła Radiowe Studio Piosenki. Tu poznała wielu muzyków i kompozytorów. W ciągu 7 lat działalności zespół nagrał i przedstawił w programach Polskiego Radia ponad 500 jej piosenek, wprowadzając na profesjonalne estrady późniejsze gwiazdy: Ewę Demarczyk, Marylę Rodowicz, Łucję Prus, Wojciecha Młynarskiego, Skaldów i Alibabki, Marka Grechutę.
Osiecka pisała też sztuki teatralne. Pierwszą z nich - przygotowaną z myślą o zawodowej scenie - "Niech no tylko zakwitną jabłonie" wystawił Teatr Ateneum, z którym była związana przez wiele następnych lat.
"Ostatnia romantyczka"
Pragnęła sprawdzać się w różnych gatunkach literackich: widowiskach muzycznych, monodramach, powieściach, wierszach, powiastkach dla dzieci i młodzieży, słuchowiskach radiowych, a nawet w reklamie (wygrała konkurs ogłoszony przez koncern Coca- cola hasłem: "Coca-cola to jest to!").
Muzykę do jej piosenek komponowali wybitni twórcy powojennej muzyki rozrywkowej: Seweryn Krajewski, Adam Sławinski, Krzysztof Komeda, Zygmunt Konieczny. Do swoich ulubionych wykonawców zaliczała Kalinę Jędrusik, Marylę Rodowicz, Magdę Umer, Seweryna Krajewskiego, Krystynę Jandę, Skaldów.
To była ostatnia romantyczka w piosence. "Amor szmaciany płynie ulicą" - słyszę w tym Słonimskiego i Tuwima, którzy umieli poetyzować zwyczajność. Ona po nich to odziedziczyła. Rozumiała, jakie słowo jest ważne. Na tym polega artysta, w sztuce jedynego nazywania. Czytam w niej zdolność do miłości wielką i przerażającą, ostrą świadomość istnienia. Jak Skamandryci porównywała życie do tańca. Witalizm i zmysłowość są u niej podszyte grozą - powiedziała o Osieckiej Maria Janion.
Osiecka pozostawiła po sobie nie tylko piosenki, ale też legendę towarzyską. Na temat jej życia - nieumiejętności i niechęci do ustabilizowania się, "nieudomowienia" - jak sama mawiała - jej trzech małżeństw, licznych romansów m.in. z Markiem Hłasko, przeplatających się okresów depresji i euforii napisano tomy.
Przyjaciółka Osieckiej Magda Umer podejrzewa, że prawie każdy tekst Osieckiej jest w jakimś stopniu autobiograficzny.
Na przykład piosenka "Oczy tej małej". Tylko że Agnieszka była jednocześnie porzuconą "tą małą z oczami jak dwa błękity" i "niewiernym kochankiem, co nienawidzi poranków". Kochali się w niej mądrzy, kulturalni i wybitnie utalentowani mężczyźni. A ona ich porzucała dla chuliganów, ponieważ sama była czasem trochę chuliganką - wspominała Umer."
*********
Tak, niewątpliwie była Boginią, zmuszającą nas wszystkich do refleksji nad swoimi uczuciami, otwierającą swą poezją te najbardziej skrywane zakamarki naszej wrażliwości.
Jakże piękna a zarazem chyba jednak tragiczna postać
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin